Kultura

Dyrektorzy Polskiego

Ciągłe zwroty akcji. Kto w końcu jest dyrektorem Teatru Polskiego we Wrocławiu?

Cezary Morawski w spektaklu „Mirandolina” Cezary Morawski w spektaklu „Mirandolina” mat. pr.
Kto zastanawia się, jak może wyglądać sprzątanie po demolce, jaką Polsce fundują dziś politycy (nie tylko pisowscy), powinien przyjrzeć się sytuacji w Teatrze Polskim we Wrocławiu. To Polska w – gorzkiej – pigułce.

Przez całe lata jedna z kilku najważniejszych scen w kraju, regularnie zdobywająca nagrody i podróżująca po świecie na zaproszenia prestiżowych teatrów i festiwali. Po ośmiu miesiącach rządów dyrektora Cezarego Morawskiego zmieniła się w podrzędny teatrzyk ze spektaklami realizowanymi w estetyce lat 80. i gościnnymi występami teatrów amatorskich i komercyjnych.

Morawski zwolnił aktorów, w tym zrzeszonych w związkach zawodowych, jednym podpisem zdjął z afisza siedem spektakli, blokował zagraniczne wyjazdy „Wycinki” w reż. Krystiana Lupy, największego hitu polskiego teatru ostatnich lat. O teatrze głośno było przy okazji kolejnych wtop i skandali. Prezentowania jako premiery spektakli pokazywanych od lat w objeździe, blokowania spektaklu przez potomków aktorki, której był poświęcony, czy tyrad aktora wygłaszanych do widzów, w których winą za marną frekwencję obarczał nieudolny dział marketingu teatru.

W tym czasie aktorzy Polskiego i współpracujący przez lata z teatrem reżyserzy dają cyklicznie premiery pod hasłem Teatr Polski W Podziemiu. Na uroczystość wręczenia aktorom Polskiego i jego publiczności, która do walki o zmianę dyrekcji i powrót teatru do dawnego poziomu powołała stowarzyszenie nagrody Kamyk Puzyny – przyszło 500 osób. Zaś na zorganizowanej w Polskim tym samym czasie w Polskim Morawskiego premierze „Mirandoliny” na widowni siedziało nieco ponad 30 osób.

Dlaczego Morawski został dyrektorem Teatru Polskiego?

W końcu powaga sytuacji w Polskim dotarła także do sprawców całego koszmaru, czyli urzędników dolnośląskiego urzędu marszałkowskiego, przedstawicieli PO i PSL, którzy w sierpniu ubiegłego roku ręka w rękę z reprezentantami Ministerstwa Kultury i Związku Zawodowego „Solidarność” przegłosowali kandydaturę Morawskiego na dyrektora teatru.

Choć ani jego dorobek artystyczny – liczne występy w farsach i popularność zbudowana na występach w telenoweli ani wyrok sądu, według którego z powodu jego zaniedbań jako skarbnika ZASP w latach 1999–2002 instytucja straciła 9,2 mln, ani wreszcie pisany na kolanie, pełen błędów program, z jakim startował w konkursie – nie predestynowały go do roli szefa tak prestiżowej sceny, jaką po dekadzie rządów Krzysztofa Mieszkowskiego stał się Polski.

Wydaje się, że ważniejsza od faktów była dla dolnośląskich urzędników możliwość odegrania się na Mieszkowskim i jego teatrze. Wcześniej kilkakrotne próby odwołania dyrektora za rzekome szastanie pieniędzmi (on przedkładał dokumenty o permanentnym niedofinansowaniu sceny) były torpedowane przez popierających Mieszkowskiego kolejnych ministrów kultury z PO: Bogdana Zdrojewskiego i Małgorzatę Omilanowską. Gdy zakończenie kontraktu Mieszkowskiego zbiegło się ze zmianą władzy centralnej oraz wyborem dyrektora do Sejmu (z ramienia Nowoczesnej), urzędnicy z Dolnego Śląska wykorzystali swoją szansę.

W lutym tego roku zdecydowali o wszczęciu procedury odwoławczej Morawskiego. By dopełnić formalności, zwrócili się po opinię do Ministerstwa Kultury, które współfinansuje teatr. Przyszła dwa miesiące później i była negatywna. Minister Gliński przypominał, że zgodnie z ustawą o prowadzeniu i organizowaniu działalności kulturalnej dyrektora w trakcie trwania kontraktu można zwolnić wyłącznie w kilku przypadkach: „na prośbę samego dyrektora; z powodu choroby trwale uniemożliwiającej mu wykonywanie obowiązków; w przypadku naruszenia przez niego przepisów prawa w związku z zajmowanym stanowiskiem; i gdy odstąpi od realizacji podpisanej przez niego umowy o warunkach organizacyjno-finansowych działalności instytucji. Według ministerstwa żadna z powyższych sytuacji nie ma w Polskim miejsca”.

Morawski odwołany i nieodwołany

Mimo opinii ministerstwa i nieustającego oporu przedstawicieli PSL w urzędzie marszałkowskim, popierających od początku Morawskiego, w środę odwołanie dyrektora zostało przegłosowane przez zarząd województwa. Na pełniącego obowiązki dyrektora powołano Remigiusza Lenczyka, w latach 2008–2013 zastępcy dyrektora Mieszkowskiego, dziś wiceprezesa Wrocławskiego Towarzystwa Przyjaciół Teatru. Jego rolą jest – tłumaczyli politycy – znaleźć wspólny mianownik dla grup związanych z teatrem, które różnią się między sobą. „Kształt artystyczny sceny będzie możliwy do sformowania dopiero po konkursie, który ogłosimy niebawem. Wygra go ktoś z mocną wizją. Wierzę, że tymczasowy dyrektor wszystko zaplombuje i poukłada” – wyjaśniał wrocławskiej „Gazecie Wyborczej” Tadeusz Samborski z lokalnego PSL.

Kilkanaście minut po ogłoszeniu decyzji urzędu marszałkowskiego w sprawie Polskiego nastąpił kolejny zwrot akcji. Wojewoda dolnośląski – przedstawiciel administracji rządowej w terenie, były szef lokalnych kampanii wyborczych Lecha i Jarosława Kaczyńskich, Paweł Hreniak – nie znając jeszcze treści uchwały, obwieścił, że blokuje jej wykonanie, gdyż może być niezgodna z prawem. Powoływał się przy tym na negatywną opinię Ministerstwa Kultury i przypominał, że na rozstrzygnięcie sprawy ma urzędowe 30 dni.

Urzędnicy marszałkowscy odpowiedzieli ekspertyzami prawników, według których uchwała jest ważna, dopóki nie zostanie stwierdzona jej nieważność.

Obecny na posiedzeniu „odwoławczym” dyrektor Morawski oświadczył, że jest „bardzo chory” i na dowód przedstawił zwolnienie L4, co uniemożliwiło formalne wręczenie mu odwołania.

Sytuację w Teatrze Polskim z kilku powodów trzeba obserwować

Tym samym według marszałka dolnośląskiego dyrektorem Teatru Polskiego we Wrocławiu jest Remigiusz Lenczyk, a według wojewody i ministra kultury, który o decyzji samorządu mówił: „niezrozumiała, moim zdaniem, polityczna, czy nawet więcej niż polityczna, z jakimś podkładem walki ideologicznej” – Cezary Morawski.

W efekcie gdy wczoraj Lenczyk próbował w asyście sekretarza urzędu marszałkowskiego rozpocząć urzędowanie, nie został wpuszczony do gabinetu. Interweniująca policja stwierdziła, że prawo jest po jego stronie, doradziła rozpoczęcie pracy, ale nie wyjaśniła, jak ma to zrobić, skoro drzwi są zamknięte na klucz, a dyrektor Morawski z łoża boleści telefonicznie instruuje pracowników, jak nie dopuścić do inauguracji dyrekcji swojego następcy.

Sytuacja w Polskim to odbicie sytuacji w kraju, podzielonym, zideologizowanym, systematycznie niszczonym przez polityków prowadzących swoje wojenki bez zwracania uwagi na skutki dla ludzi, instytucji, ich dorobku i znaczenia w kraju i za granicą.

Minister Gliński, który w Polskim widzi przykład „niezrozumiałej walki politycznej czy ideologicznej”, sam prowadzi otwartą wojnę ideologiczną z ludźmi kultury. To w końcu on blokuje przyznane wcześniej środki dla Festiwalu Malta, bo kuratorem tegorocznej edycji jest znienawidzony przez prawicę Oliver Frljić, twórca „Klątwy” w warszawskim Powszechnym. Odpowiedzią Ministerstwa Kultury na blokowanie przez ONR wejścia widzom na ten spektakl nie było potępienie brunatnej przemocy, ale wezwanie stołecznego ratusza do działań cenzorskich, bo sztuka według urzędników ministerstwa (zaznaczających, że znają ją jedynie z doniesień medialnych) obraża uczucia religijne.

Z kolei władze dolnośląskiego urzędu marszałkowskiego wybrały Morawskiego na dyrektora Polskiego podczas trwających żenujące 16 minut obrad, mimo sprzeciwu organizacji zrzeszających ludzi teatru. Teraz, kiedy instytucja tonie, a konflikt w niej osiągnął poziom tego w polskim Sejmie – zmieniają decyzję, nawołują do zgody i „znalezienia wspólnego mianownika”.

Hipokryzja i kpina w biały dzień. Czy tak właśnie będzie wyglądał kraj po zmianie rządów, jeśli kiedyś nastąpi?

Warto obserwować Teatr Polski także dlatego, że jeśli jednak jakimś cudem pracujący tam ludzie w imię dobra instytucji będą potrafili schować urazy do kieszeni i współpracować, to może i dla Polski jest jeszcze szansa.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną