Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Uwielbiam przekraczać granice

Co inspiruje Joannę Freszel

Joanna Freszel, rocznik 1983, sopranistka Joanna Freszel, rocznik 1983, sopranistka Leszek Zych / Polityka
Rozmowa z Joanną Freszel, śpiewaczką, laureatką Paszportu POLITYKI w kategorii Muzyka poważna, o jedzeniu partytury oczami, zmianach stylu i odświeżających umysł dywagacjach na temat łupliwości minerałów.
Polityka
Polityka

Dorota Szwarcman: – Kiedy po wręczeniu Paszportu schodziłyśmy z estrady, redaktor Jerzy Baczyński przypomniał, że ukończyła pani również studia ochrony środowiska, ale zważywszy to, co teraz się w tej dziedzinie dzieje, była pani przewidująca, zmieniając zawód.
Joanna Freszel: – Gdyby moja miłość do muzyki nie okazała się silniejsza, zostałabym w tym zawodzie, bo uzyskanie stopnia magistra inżyniera trochę mnie jednak kosztowało, a temat bardzo mnie interesował i nadal interesuje.

Nie były to więc studia z rozsądku?
Nie. Choć sugerowali mi je również rodzice, twierdząc, że są przyszłościowe, co okazało się zresztą złudne. Niewdzięczne były szczególnie pierwsze dwa lata, z dużą ilością technicznych informacji, których nie wykorzystywało się później na specjalizacjach. Ale to była bardzo ciekawa przygoda. Miałam praktyki w Centralnym Laboratorium Kryminalistycznym Policji. Mogłam tam tylko się przyglądać, bo obowiązywała tajemnica służbowa. Drugie praktyki robiłam w kompostowni śmieci na Radiowie. Wypływaliśmy łódką na jeziorko w Parku Moczydło po próbki wody i osadów, poznawaliśmy taśmociąg kompostowni, co nie było przyjemne dla nosa... Potem specjalizacja – ja wybrałam „Środowisko, żywność, człowiek”. Interesowało mnie ciało ludzkie, genetyka. Po studiach szukałam pracy bezskutecznie przez pół roku. Ale jednocześnie już wtedy zaczęłam uczyć się śpiewu i nie szło mi to najgorzej.

Czy coś z tamtych studiów przydaje się pani do dzisiaj?
Myślę, że systematyka pracy, optymalizacja działań. Ale również umiejętność robienia paru rzeczy naraz, maksymalnego sprężenia się. Jestem w ogóle raczej poukładaną osobą, natomiast na tych studiach pootwierały mi się różne klapki. Równie chętnie posłucham innych czy pogadam na temat programu Natura 2000, weterynarii, łupliwości minerałów.

Usłyszeliśmy od pani podczas gali w Teatrze Wielkim, że rozpoczynała pani na tej scenie, w chórze dziecięcym Alla Polacca u Sabiny Włodarskiej.
Dokładnie pamiętam tamtą sytuację: mama spytała, czy chcę iść na egzaminy do szkoły muzycznej, a potem na kolejne do chóru. Na oba pytania odpowiedziałam: tak.

A rodzice mieli zainteresowania muzyczne?
Mama grała na akordeonie. Ja potem również. Podobno moim przodkiem jest śpiewak Franciszek Freszel, więc być może ten mój śpiew to geny... W V klasie zmieniłam instrument na flet poprzeczny, miałam też obowiązkowy fortepian. Podczas pierwszych studiów od muzyki nie odeszłam, przychodziła mi łatwiej niż zapamiętywanie wzorów biochemicznych. Po latach koleżanka przypomniała mi sytuację, kiedy na geomorfologii wykładowca opowiadał o lejach depresyjnych, a ja jednocześnie rozwiązywałam zadania harmoniczne na popołudniowe zajęcia w szkole muzycznej. Nawet nie wiedziałam, że to zauważyła.

Wszystkie swoje studia kończyła pani z wyróżnieniem – jest pani typem prymuski?
Lubię rywalizację. Zawsze cieszyłam się np. na konkursy wokalne.

Zdobyła na nich pani kilka nagród.
Mam potrzebę sprawdzania się. Lubię mieć poczucie, że jestem fair w stosunku do samej siebie i że zrobiłam tyle, ile mogłam. A przede wszystkim lubię dobrze wykonać swoją robotę.

Przy takiej postawie rzeczywiście niestraszne są najtrudniejsze partytury muzyki współczesnej.
Uwielbiam je! Tylko czekam na kolejne, ponieważ zwyczajnie lubię się uczyć. Jeśli więc widzę jakieś dziwne znaczki, tym bardziej mnie to mobilizuje, na zasadzie poznawania nowego języka.

Już w paru wywiadach powiedziała pani, że uwielbia „jeść partyturę oczami”. Na czym to jedzenie polega?
Jak to z jedzeniem, najpierw się smakuje. Rozkoszuję się momentem, w którym dostaję nuty i zaznajamiam się z nimi, czytając je na sucho. Szacuję na tej podstawie, ile czasu mnie będzie kosztować przyswojenie danego repertuaru, jakie trzeba będzie wymyślić ćwiczenia, żeby przysposobić głos do wydawania konkretnych dźwięków. W klasycznym repertuarze jest z tym mniej zachodu – język jest zrozumiały, harmonia przewidywalna, trzeba pracować prawie wyłącznie nad treścią, formą przekazu, pamięcią.

Przerzuca się pani między różną stylistyką.
Uwielbiam przekraczać granice. Ale teraz tęsknię do powtarzalności. Mam ochotę czuć, że coś mi przychodzi z łatwością, że odświeżam repertuar, którego już kiedyś się nauczyłam. A najczęściej śpiewak muzyki nowej jest zobligowany do jednorazowego – no, może parokrotnego – wykonania danego utworu. I to jest bardzo męczące. Tęsknię więc do wygodnictwa, ale wiem, że gdybym została przy nim dłuższy czas, to zaczęłabym łaknąć kolejnych wyzwań. Jestem więc zadowolona z tej różnorodności wyzwań artystycznych i mam nadzieję, że tak zostanie.

Łączenie belcanta z muzyką współczesną zdarza się rzadko.
Ja chętnie łączę, także z barokiem, ale być może kiedyś trzeba będzie wybrać. Przeskakiwanie ze stylu na styl jest męczące i niełatwe, a musi być wiarygodne. Należy dać czas głosowi i umysłowi. Dobra technika i bycie prawdziwym na scenie są dla mnie najważniejsze.

Na scenie operowej debiutowała pani za granicą. Jak to się stało?
Dostałam nagrodę specjalną na konkursie Belvedere w Wiedniu. Zauważył mnie wówczas reżyser Dmitrij Bertman z opery Helikon w Moskwie, na miejscu był również mój agent, nastąpiła wymiana kontaktów i propozycja uczestniczenia w „Fauście” Gounoda w roli Małgorzaty w operze w Tallinie. Śpiewałam tę partię już od jakiegoś czasu, więc bardzo się ucieszyłam. Wykonują ją często soprany mocniejsze, ja mam raczej głos liryczny, ale ten teatr nie jest dużym obiektem, więc w recenzjach czytałam, że wyszło ładnie. Chyba potwierdziły to kolejne zaproszenia.

Trudniej jest wypełnić głosem solowym przestrzeń Teatru Wielkiego, co się pani przydarzyło w zeszłym roku w głównej roli w „Erosie i Psyche” Ludomira Różyckiego. Rola Psyche jest bardzo wymagająca, niewygodnie napisana.
I wysoko. Spodziewałam się, że będą tam też miejsca niższe, ale dużo ich nie było. A przy tym śpiewa się przez dwie–trzy godziny, i to przy bardzo gęstej orkiestrze.

Zupełnie inne problemy przynosi śpiewanie Mozarta, a pani wykonywała też rolę Fiordiligi w „Così fan tutte” w Sewilli. To rola bardzo trudna technicznie, raczej na sopran koloraturowy.
Ale było to jeszcze w czasie studiów, miałam dużo czasu na jej opanowanie, czułam się więc w niej świetnie. Zresztą odpowiadała mi także rola Hrabiny w „Weselu Figara”, choć również jest napisana nie na mój typ głosu.

Była więc pani Hrabiną, ale też Zuzanną, tyle że nie u Mozarta.
U post-Mozarta, czyli we współczesnej operze „Rozwód Figara” Eleny Langer w poznańskim Teatrze Wielkim. Wskoczyłam do tej produkcji w ostatniej chwili, w nagłym zastępstwie. Miałam dwa tygodnie na rozczytanie 280 stron, po angielsku. To była wspaniała okazja do spotkania ze sławami, jak reżyser David Pountney czy sama kompozytorka.

Coraz częściej więc pojawia się pani w operze.
Chciałabym jeszcze częściej. Muszę co jakiś czas wracać, bo jeśli będę wykonywać wyłącznie muzykę współczesną, to z czasem powrót stanie się niemożliwy. A na to sobie nie pozwolę, bo zbyt kocham operę. Na niej się wychowałam i jest ona chyba najbliższa mojemu sercu. Kiedyś, gdy byłam w ferworze przygotowywania serii utworów współczesnych, dla psikusa dla samej siebie włączyłam arię „Ch’il bel sogno di Doretta” z „Jaskółki” Pucciniego w wykonaniu Kiri Te Kanawa. Znałam wcześniej tę arię i to wykonanie, więc nawet nie przypuszczałam, że w tym właśnie momencie wywrze ono na mnie takie olbrzymie wrażenie.

Tamtej nocy zdałam sobie sprawę, że chociaż mam cały stół zastawiony pięknymi współczesnymi partyturami, które wącham, głaszczę i tak się cieszę, że znam lub mogę poznać ich twórców – to wszystko poszło w tym momencie totalnie w niepamięć, bo muzyka operowa jest we mnie najgłębiej. To jest absolutne piękno. Przez wiele lat otwarcie mówiłam, że muzyka współczesna nie musi być piękna. Od belcanta czy baroku oczekuje się, że ma być piękny. Od muzyki nowej – nie, choć i w niej piękno się zdarza. Przebywanie wyłącznie w tym świecie jest dla mnie na dłuższą metę fatygujące. Ale z drugiej strony fascynujące, ponieważ jest to świat niezmiernie bogaty i różnorodny. Piszę właśnie doktorat o nowych środkach wykonawczych u wokalistów w dziełach ostatniego półwiecza.

Prowadzi pani również zajęcia z dziećmi.
Bardzo lubię dzieci, sama mam ośmioletniego Bartka i trzyletnią Zuzię. Bartuś wykazuje słuch muzyczny, ale ma inne zainteresowania. A z Zuzi chyba będzie bestia muzyczna, choć na razie woli ruch od wydawania dźwięku z siebie. Instynktownie reaguje ruchem na muzykę. Zobaczymy, co z tego będzie. Zawsze sprawiało mi frajdę zajmowanie się dziećmi. Będąc w liceum, podczas wakacji jeździłam jako fille au pair do Belgii i Francji. Potem przez pewien czas pracowałam w filii Domu Kultury Włochy. Teraz już nie nauczam systematycznie, ale organizuję warsztaty, także dla nauczycieli. Prowadziłam też koncerty w ramach Małej Warszawskiej Jesieni. Zdarzało mi się wpraszać na zajęcia do szkoły czy przedszkola synka; przy okazji mogłam podpatrzyć, jak dzieciaki się rozwijają i czym się interesują.

Jak można pogodzić ze sobą tyle muzycznych światów?
Ważne, by nie mieć takich samych wymagań w stosunku do wszystkich utworów, być otwartym na kompozytora, ale też na współwykonawców. Na pewno muzyka powinna inspirować i pobudzać wyobraźnię. Powinna też dawać przyjemność. A co kto uważa za przyjemność, to już indywidualna sprawa.

***

Joanna Freszel, rocznik 1983, sopranistka, absolwentka z wyróżnieniem, a obecnie doktorantka warszawskiego Uniwersytetu Muzycznego. Ukończyła też studia ochrony środowiska na SGGW. Laureatka wielu konkursów. Paszport POLITYKI otrzymała „za wszechstronność, kreatywność, precyzję, sceniczny wdzięk i swobodę śpiewania w najrozmaitszych stylach muzycznych”.

Polityka 5.2018 (3146) z dnia 30.01.2018; Kultura; s. 86
Oryginalny tytuł tekstu: "Uwielbiam przekraczać granice"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama