Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Grammy skromne i kobiece. To nie była zwykła gala

Beyoncé i Megan Thee Stallion. Rozdanie Grammy 2021 Beyoncé i Megan Thee Stallion. Rozdanie Grammy 2021 Chris Pizzello / EAST NEWS
Na tegorocznej gali Grammy wspominano zasłużonych dla biznesu płytowego mężczyzn, ale najważniejsze nagrody rozdzieliły między siebie kobiety.

Jeśli na scenę wychodzi po odbiór nagrody Taylor Swift i dziękuje jednemu ze swoich współpracowników, mówiąc, że „ma nadzieję, że kiedyś go spotka osobiście”, to musi być pandemiczna edycja Grammy. Jeśli Billie Eilish zdobywa Grammy za piosenkę do filmu o Bondzie, a sam film przez rok nie doczekał się premiery, to znaczy, że ciągle nie wróciliśmy do normalności. Kiedy wychodzi na scenę bohaterka tegorocznej edycji Beyoncé, królowa amerykańskiej muzyki pop, i mówi, że chce w swojej twórczości oddawać ducha czasów, a czasy są ciężkie, to też coś w tym musi być.

To nie była zwykła gala, choć 63. edycja nagród amerykańskiego przemysłu płytowego w historii zapisze się najprawdopodobniej nieźle. Gdyby nie zaufanie, że ktoś jeszcze w całej The Recording Academy bierze udział w głosowaniu, można by nawet zacząć podejrzewać, że werdykty tegorocznych, wręczonych 14 marca Grammy Awards zaplanowano. I to w sposób wyjątkowo staranny, który nie pozostawia wiele miejsca na typowe po gali narzekania i wskazywanie pokrzywdzonych.

Czytaj też: Muzyczne trendy w pandemii

Kobiecy rekord, koniec gatunków

Grammy rozdzielono w tym roku pomiędzy autorki, kompozytorki i wokalistki. Taylor Swift wyszła z gali z teoretycznie najważniejszą, za album roku (płyta „Folklore”). Dua Lipa otrzymała statuetkę w kategorii Wokalny album pop. Billie Eilish, poza tą filmową, wygrała kategorię Nagranie roku. H.E.R. dostała trofeum za piosenkę roku, „I Can′t Breathe” – to wybór chyba najmocniej naznaczony społeczną sytuacją w Ameryce, bo utwór na gorąco odnosił się do głośnej sprawy George′a Floyda. Beyoncé odebrała z kolei statuetki za najlepsze wykonanie muzyki R&B i za wspólny utwór z Megan Thee Stallion, a ta ostatnia, 26-letnia raperka, okazała się drugą bohaterką tegorocznych Grammy – odebrała trzy nagrody: dwie za piosenkę „Savage” w remiksie z udziałem Beyoncé i jedną za debiut płytowy.

Ale to nie koniec. Kolejne dwie wokalistki – Lanę Del Rey i Arianę Grande – nagrodzono za występ pop w duecie. A w mniej eksponowanych, ale muzycznie nawet ważniejszych kategoriach, także triumfowały kobiety: po dwie nagrody zdobyły Fiona Apple za swój fenomenalny album „Fetch the Bolt Cutters” (płyta roku „Polityki”) oraz Maria Schneider za znakomitą płytę jej jazzowej orkiestry.

Beyoncé, wliczając nagrodę za wideoklip, wyszła z tegorocznych Grammy z czterema statuetkami. Łącznie ma ich 28, to już w tej chwili najwyższa liczba Grammy zdobytych przez jedną artystkę. I wszystko wskazuje na to, że wyśrubowany przed laty rekord dyrygenta Georga Soltiego (31 statuetek zdobytych przez całe życie) zostanie niebawem przez gwiazdę amerykańskiej wokalistyki pobity.

Przy tym wszystkim trudno ten podział trofeów traktować jako jakąś manifestację. Wymienione wyżej artystki miały znakomity rok i dominowały w 2020 r. w muzyce amerykańskiej. Z drugiej strony – lista 84 kategorii daje zwycięzcom sporo możliwości i jest coraz bardziej skomplikowana, a wśród podkategorii i szufladek gubią się twarde gatunkowe podziały. Przypomina to tezę tekstu, który kilka dni przed galą opublikowała w „New Yorkerze” Amanda Petrusich – że być może obserwujemy koniec gatunków i nurtów w muzyce.

Czytaj też: Najlepsze polskie płyty 2020 r.

Grammy 2021. Lista nieobecnych

Sama gala była rozciągnięta w czasie i niezbyt dynamiczna, ale też pandemicznie skromna – tłum na widowni zastąpiły stoliki w społecznym dystansie (choć na scenie nie obeszło się bez uścisków). A goście Grammy Premiere, poprzedzającej główną galę uroczystości, na której de facto wręczana jest większość z potężnej listy nagród, łączyli się ze studiem online – łącznie w pogotowiu trzymano ponad 350 artystów.

Program muzyczny robił niezłe wrażenie, choć – co zrozumiałe – wykonaniom bliżej było do starannie przygotowanych wideoklipów niż pokazów koncertowych. Występowali m.in. Dua Lipa, Harry Styles (nagrodzony w kategorii Wykonanie piosenki pop) oraz superduet Bruno Mars i Anderson .Paak (ten drugi odebrał nagrodę w kategorii Wykonanie melodyjnego utworu rapowego). Świetną formułę występu na otwartym powietrzu, z Nowym Jorkiem w tle, wybrał Rufus Wainwright.

Wspominano zmarłych: Johna Prine′a, Kenny′ego Rodgersa i Little Richarda. Dwie pośmiertne nagrody w kategoriach jazzowych za album „Trilogy 2” odebrała w imieniu zmarłego niedawno Chicka Corei jego żona. A całość otworzyło fantastyczne zdalne wykonanie „Mercy Mercy Me” Marvina Gaye′a, czyli klasyka obchodzącego w tym roku 50-lecie. Śpiewali m.in. Bebel Gilberto i Gregory Porter, Kamasi Washington grał solo na saksofonie, Anoushka Shankar na sitarze, a kompozytor filmowy Alexandre Desplat na flecie. Niewiele momentów Grammy lepiej prezentowało całą muzyczną różnorodność tych nagród jako zjawiska.

Dla każdego coś miłego

Różnorodność jest zresztą kluczem od lat – Grammy coraz więcej czasu poświęcają muzyce afroamerykańskiej, R&B i hip-hopowi, ale też twórcom latynoamerykańskim. Ciągle też dużo miejsca zajmują kategorie premiujące tradycyjną muzykę amerykańską z nurtu Americana. Jednym z odkryć tej kategorii okazała się w tegorocznej edycji folkowa gitarzystka i wokalistka Sarah Jarosz. To również jedyny polski akcent, jaki udało mi się w tym roku zaobserwować – nad wyraz skromny, bo odnoszący się tylko do nazwiska i dalekich korzeni.

Nawet fani nienagrodzonego koreańskiego zespołu BTS (miał nominację w jednej kategorii), którzy jako internetowa siła zdążyli już skrytykować werdykt, na otarcie łez dostali wykonanie piosenki „Dynamite”. A zasmuceni lockdownem w swojej branży fani opery i musicalu mogli śledzić na Grammy sukcesy „Porgy and Bess” w wersji z The Metropolitan Opera – płyta z nagraniem zebrała dwie statuetki.

Całość tegorocznej edycji pozostawiła niezłe wrażenie. Ale może to również efekt niezbyt wyśrubowanych oczekiwań. Może po prostu potrzebujemy dziś tego rodzaju wydarzeń. Jak wspomniał wręczający jedną z nagród Ringo Starr: „Po roku zoomowania miło tu z wami być, prawdę mówiąc, miło być gdziekolwiek”.

Czytaj też: Dlaczego Adele wygrała z Beyoncé?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną