Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Mętny strumień

Z czego dziś żyją muzycy? Na streamingu nie zarabiają

Z ankiety przeprowadzonej wśród brytyjskich wykonawców wynika, że przez pandemię stracili średnio dwie trzecie dochodów. Połowa musiała poszukać dodatkowego zajęcia, a co trzeci skłania się do porzucenia kariery. Z ankiety przeprowadzonej wśród brytyjskich wykonawców wynika, że przez pandemię stracili średnio dwie trzecie dochodów. Połowa musiała poszukać dodatkowego zajęcia, a co trzeci skłania się do porzucenia kariery. Mirosław Gryń / Polityka
Pandemia odcięła muzyków od dochodów z koncertów. I zwróciła uwagę na to, jak mało zarabiają za swoje nagrania na platformach streamingowych. Jedni protestują, inni szukają sprawiedliwszej alternatywy.
Bob Dylan postanowił odsprzedać wytwórni Universal Music cały swój dorobek. Odebrano to jako potwierdzenie faktu, że streaming nie jest w stanie utrzymać nawet takiej legendy.Mirosław Gryń/Polityka Bob Dylan postanowił odsprzedać wytwórni Universal Music cały swój dorobek. Odebrano to jako potwierdzenie faktu, że streaming nie jest w stanie utrzymać nawet takiej legendy.

Artykuł w wersji audio

Niestety, aktualnie nie mamy dostępu do konkretnych rozliczeń za streamingi – to Łukasz Rozmysłowski z duetu Coals. – Niestety, nie mam żadnej wiedzy na temat Spotify i innych – to Maciej Szajkowski, lider Kapeli ze Wsi Warszawa. Julia Marcell po mailu z POLITYKI poprosiła wytwórnię o informacje o zarobkach ze streamingu: – Sama jestem ciekawa, jak to wygląda, a dawno nie patrzyłam w te tabelki. Ogólnie przez lata nauczyłam się nie myśleć o tym jak o zarobku.

Co łączy tych artystów, poza obojętnością wobec kanału, który globalnie odpowiada dziś za większość przychodów branży fonograficznej? Wszyscy wydali nowe płyty na samym początku pandemii: Marcell w styczniu, Kapela w lutym, a Coals w marcu. Nie mieli więc wiele okazji, by promować ten materiał na koncertach. Choć słowo „promować” nie bardzo tu pasuje – od dobrych dwóch dekad to wydawanie nowych płyt jest pretekstem, by ruszyć w trasę koncertową i dopiero w ten sposób zarobić na życie. Tras od ponad roku jednak nie ma. Nie ma też (niewirtualnych) festiwali. Sytuacja zapewne przeciągnie się co najmniej do połowy lata, choć ostrożność organizatorów w ogłaszaniu dat występów sugeruje, że na stałe spodziewają się wrócić do klubów najwcześniej jesienią, a może nawet w nowym roku. Dla wielu muzyków oznaczałoby to dwa lata bez głównego źródła utrzymania.

Z ankiety przeprowadzonej wśród brytyjskich wykonawców wynika, że przez pandemię stracili średnio dwie trzecie dochodów. Połowa musiała poszukać dodatkowego zajęcia, a co trzeci skłania się do porzucenia kariery. Tymczasem Spotify, lider muzycznego streamingu, okazał się jednym z największych beneficjentów globalnego lockdownu. Pod koniec grudnia miał 345 mln użytkowników, o prawie jedną trzecią więcej niż rok wcześniej. Z tego 155 mln opłacało subskrypcję. W jeszcze szybszym tempie rosła giełdowa wycena Spotify. W ciągu roku skoczyła ponaddwukrotnie, osiągając poziomy BMW, Heinekena, Danone czy Gazpromu.

Sam streaming uchodzi za wybawiciela branży fonograficznej, bo pozwolił jej stanąć na nogi po trwającej półtorej dekady zapaści. W ubiegłym roku rekordowe 443 mln słuchaczy płaciło za nieograniczony dostęp do 50 mln utworów dostępnych w Spotify lub podobnej oferty Apple Music, Tidala, Dezera lub innego serwisu tego typu. Na świecie platformy te odpowiadają już za niemal dwie trzecie przychodów fonograficznych, podczas gdy płyty kompaktowe, winylowe i inne nośniki – już poniżej 20 proc. Problem w tym, że nie przekłada się to wyraźnie na sytuację muzyków, którzy coraz głośniej protestują, coraz częściej też szukają alternatyw.

Muzycy się organizują

The Jam: 177 funtów. Radiohead: 118 funtów. Madness: 101 funtów. Blur: 57 funtów. Takimi kwotami wypłacanymi wykonawcom za ich pojedyncze, najbardziej popularne utwory chwali się angielski startup SonStream. Nie chodzi o tantiemy za cały rok, lecz za jeden tydzień. W publikowanej co piątek tabelce SonStream zamieszcza również informacje o liczbie odtworzeń w tymże tygodniu – nawet największe hity generują maksymalnie kilka tysięcy. Jest też informacja, ile dany wykonawca zyskałby za analogiczny wynik w Spotify (ok. 20 razy mniej) czy YouTube (nic). Jak to możliwe, że serwis mający zaledwie 2,5 tys. płacących słuchaczy potrafi tak zawstydzać streamingowych gigantów?

To naprawdę proste, działamy jak bar: płacisz za to, co rzeczywiście zamawiasz, a nie za całe menu – mówi Seb Clarke, założyciel serwisu, a także producent muzyczny i wydawca. Użytkownicy SonStream nie płacą bowiem abonamentu, lecz za każde wysłuchanie danego utworu. Zwykle są to trzy centy, czyli około 12 gr. Dla porównania szacuje się, że Spotify wypłaca za to samo niecałe 0,4 centa (1,6 gr). W przypadku Apple Music jest to jakieś 0,7 centa, a Tidala niespełna 0,9 centa. Ale to tylko uśrednione szacunki, bo wszystkie te serwisy zachowują szczegóły kontraktów w tajemnicy. Środki ze sprzedawanych subskrypcji wrzucają zaś do wspólnej puli, która później dzielona jest proporcjonalnie do popularności artystów. Zatem nawet jeśli spędzisz cały miesiąc, słuchając awangardowego jazzu, twoja opłata abonamentowa i tak zasili głównie portfele Taylor Swift, Ariany Grande czy Justina Biebera, tudzież ich wytwórni. Francuski instytut Centre National de la Musique policzył, że 10 proc. wszystkich przychodów Spotify czy Deezera trafia do zaledwie 10 czołowych artystów. Z kolei 99 proc. wykonawców z końca listy – to już ustalił magazyn „Wired” – otrzymuje od Spotify średnio 25 dol. rocznie, czyli ok. 100 zł.

„Aby zarobić odpowiednik pensji minimalnej, musiałbym nazbierać 650 tys. streamów miesięcznie. I to dla każdego muzyka w zespole” – przyznał niedawno Damon Krukowski z grupy Galaxie 500. W całym ubiegłym roku grupa miała 8,5 mln odtworzeń na Spotify. Zarobiła na tych milionach tyle samo, co na winylu wydanym w 2 tys. egzemplarzy. „Pandemia odcięła nas, muzyków, od koncertów. Siedzieliśmy w domach i byliśmy coraz bardziej sfrustrowani – komentował Krukowski. – Zrobiliśmy więc to, czego nigdy nie bylibyśmy w stanie zrobić, jeżdżąc busem od klubu do klubu. Zaczęliśmy się organizować”.

Zawód czy hobby?

Jesienią ubiegłego roku, m.in. pod wodzą Krukowskiego, artyści zainaugurowali globalną akcję pod hasłem „Justice at Spotify”, domagając się sprawiedliwości w streamingu. Najpierw była petycja podpisana przez prawie 28 tys. muzyków. Domagali się w niej „płacy minimalnej” za każdy odsłuchany utwór – w wysokości 1 centa. Chcą też transparentnych kontraktów z wytwórniami. Według nich te obecne, trzymane w sekrecie, promują wielkie wytwórnie kosztem mniejszych, niezależnych. I nie pozwalają zrozumieć logiki, która rządzi rozdzielaniem środków ze wspomnianej wspólnej puli. Wszystko to składa się na przekonanie, że jeśli chcesz być obecny na głównych platformach, to musisz zgodzić się na ich zasady w ciemno. To wrażenie czarnej skrzynki potwierdza Łukasz Rozmysłowski z Coals: – Wysyłamy wydawnictwo komuś z wytwórni. Utwory po jakimś czasie magicznie pojawiają się na streamach. Co jakiś czas, określony w długiej umowie, dostajemy skomplikowaną tabelkę z informacjami, co, gdzie, za ile i jak. Dostajemy przelew – opowiada. Brakuje wyjaśnienia dlaczego.

Protestujący pod hasłem „Justice at Spotify” domagają się wprowadzenia mechanizmu rozliczeń, w którym wybór słuchacza byłby decydujący. Pieniądze powinny trafiać do artystów – przekonują – których dany subskrybent rzeczywiście słucha. Podobnie do tego, jak to robi SonStream. Kulminacją akcji „Justice at Spotify” były protesty zorganizowane w połowie marca przed siedzibami firmy w kilkunastu krajach, połączone z kampanią w mediach społecznościowych.

Już kilka dni później – choć twierdząc, że szykowano to od miesięcy – Spotify uruchomiło miniportal mający tłumaczyć jego rozliczenia. Jeden z dyrektorów firmy przyznał przy tym, że w samym Spotify tantiemy zawsze były codziennym tematem, ale serwis powinien był „aktywniej uczestniczyć w dyskusji toczącej się poza murami jego biur”, a sami artyści faktycznie zasługują na większą transparentność. W tym duchu Spotify ujawniło, że w ubiegłym roku 870 czołowych artystów wygenerowało na platformie ponad milion dolarów. Kolejne 1,8 tys. zarobiło pół miliona. Kwotę 50 tys. dol., zapewniającą jako taki byt w USA czy Wielkiej Brytanii, wypracowało kilkanaście tysięcy wykonawców – firma podkreśla, że ich liczba w ciągu ostatnich lat niemal się podwoiła. Zapewnia też, że jej celem jest zapewnienie, by „zawodowi muzycy i ci, którzy do tego aspirują”, mogli dzięki streamingowi zarobić na życie.

Odpowiedzi w imieniu muzyków zrzeszonych wokół akcji „Justice at Spotify” szybko udzielił Krukowski: Spotify nadal nie odpowiada na pytania dotyczące źródeł przychodów, nie opisuje zasad, na których zawierane są kontrakty z dużymi wytwórniami, nie wspomina też o opłatach za preferencyjne pozycje w playlistach i algorytmach. Serwis nie odniósł się również do żądań dotyczących stawki minimalnej za każdy odsłuch oraz podziału wypłat zgodnego z tym, czego słuchacze słuchają. A jeśli chodzi o liczby, szybko policzono, że w Spotify szansę na zarobienie owych 50 tys. dol. rocznie ma jeden na 500 wykonawców, czyli... dwa promile. Czy reszta z nas – pytali muzycy – ma tworzyć i udostępniać muzykę w ramach hobby?

Wyrównujemy szanse

W tych okolicznościach hasło sprawiedliwego streamingu podchwycił nieco zakurzony serwis SoundCloud. Tak jak Spotify ma korzenie w Szwecji, do tego debiutował dokładnie w tym samym momencie – w październiku 2008 r. Założony przez twórców elektroniki SoundCloud najpierw stał się ulubionym narzędziem producentów czy didżejów, a później jednym z czołowych serwisów udostępniających muzykę w streamingu. W ostatnich latach borykał się jednak z odpływem słuchaczy, problemami finansowymi i ewidentnym brakiem pomysłu na siebie wobec rozpędzającej się konkurencji. Teraz przypomniał o sobie, gdy wobec rosnącej frustracji artystów postanowił się pokazać jako ich sojusznik. Z początkiem kwietnia br. wprowadził nowe zasady rozliczeń, które mają zapewnić bezpośredni przepływ pieniędzy od słuchaczy do artystów.

Trudno sobie wyobrazić lepszy moment, by wprowadzić ten model – przyznaje Michael Pelczynski, dyrektor odpowiedzialny w SoundCloudzie za strategię i prawa autorskie. Serwis chwali się bazą zawierającą 250 mln utworów autorstwa 30 mln wykonawców. Inaczej niż w Spotify czy Apple Music, często są wśród nich kompletni amatorzy, trochę jak to jest z autorami filmików na YouTube. – Dzięki nowym zasadom rozliczeń nie będą musieli ścigać się z największymi artystami. Dostaną pieniądze bezpośrednio od swoich fanów. Wyrównujemy szanse – przekonuje Pelczynski.

SoundCloud w swojej decyzji nie jest ani pierwszy, ani tak hojny jak pionierzy „sprawiedliwych rozliczeń” w rodzaju SonStream czy nieco podobnego kalifornijskiego start-upu Audius. W obu tych przypadkach prowizja serwisu to tylko 10 proc. Tyle samo pobiera serwis Bandcamp za sprzedawane na swojej platformie nośniki i gadżety, a za pliki cyfrowe – 15 proc. Od roku organizuje też co jakiś czas „piątki dla artystów”, gdy na jeden dzień całkowicie zrzeka się prowizji. Tym gestem zasłużył na miano największego przyjaciela muzyków w trudnym czasie pandemii.

Jak na tym tle wypada SoundCloud? Po wszystkich obliczeniach i potrąceniach chce ostatecznie zachowywać dla siebie 25 proc. wpłat słuchaczy, a więc niewiele mniej niż Spotify czy Apple Music – w ich wypadku jest to 30 proc. Propozycja SoundCloud nie zmienia też sytuacji słuchacza, który wciąż ma płacić stały abonament, niezależnie od wolumenu słuchanej muzyki. – Wszystkie główne serwisy uzasadniają wysokość swojego abonamentu nieograniczonym dostępem do milionów utworów – mówi Seb Clarke z SonStream. – Ale przeciętny użytkownik Spotify słucha 150 piosenek tygodniowo. Nawet gdyby artystom dawano postulowanego centa za każdy odtworzony utwór, przeciętny abonent i tak powinien płacić mniej, niż to wynika z obecnych cenników – dodaje.

Interesującą hybrydę streamingu (w którym płacimy za dostęp do muzyki) i tradycyjnego kolekcjonowania muzyki (gdy kupujemy ją na własność) proponuje niemiecki serwis Resonate. Za każde odsłuchanie utworu pobierana jest drobna opłata, która przy każdym kolejnym odsłuchu tej samej piosenki jest podwajana. Wreszcie za dziewiątym razem fan otrzymuje utwór na własność i już więcej nie musi za niego płacić. Artysta ma z tego dolara, czyli tyle samo, ile średnio zwykły kosztować pliki mp3. Szef Resonate tłumaczy, że z dzisiejszej perspektywy to bardzo uczciwa cena. Według niego zbyt łatwo pozwoliliśmy platformom technologicznym doprowadzić do tego, że stawki streamingowe są ułamkami tamtych kwot – bo przecież w dyskusji na ten temat nie uczestniczyli ani muzycy, ani słuchacze. Jedynie największe wytwórnie, które później otrzymały od Spotify spore pakiety akcji tej platformy.

Jeszcze poczekamy

„Ja również sprzedaję mój katalog. Streaming się nie sprawdził. Mam rodzinę i kredyt, więc to moja jedyna opcja. Jestem pewny, że inni mają tak samo” – oświadczył w grudniu amerykański muzyk David Crosby, znany z legendarnych grup The Byrds oraz Crosby, Stills and Nash. To wyznanie sprowokowały doniesienia, że Bob Dylan postanowił odsprzedać wytwórni Universal Music cały swój dorobek, ponad 600 utworów skomponowanych na przestrzeni ponad 60 lat. Choć sam Dylan tego nie komentował, odebrano to jako oczywiste potwierdzenie faktu, że streaming nie jest w stanie utrzymać nawet takiej legendy. Po nich wszystkie swoje dzieła postanowili sprzedać także Neil Young, Debbie Harry czy Shakira, a ostatnio Paul Simon.

Czy streaming da się jeszcze naprawić? Nadziei na to niektórzy upatrują w decyzji SoundClouda o zmianie zasad rozliczeń. Bo choć SonStream, Resonate czy Bandcamp proponują artystom więcej, to właśnie SoundCloud – jako serwis z historią, rozpoznawalną marką i wciąż milionami użytkowników – zmusił królów streamingu do wypowiedzenia się na ten temat. „Taka zmiana wymagałaby nie tylko naszej decyzji, każdą umowę w każdym kraju musielibyśmy negocjować na nowo” – mówił w jednym z wywiadów dyrektor ds. prawnych Spotify, gdy zagadnięto go o kwestię powiązania wyborów słuchaczy z tym, do kogo trafiają ich pieniądze. Dodał jednak: „Jeśli ludzie uważają, że taki model byłby bardziej sprawiedliwy i bardziej korzystny, na pewno będziemy otwarci na dyskusję”.

– I lepiej, żeby byli – mówi Seb Clarke – bo tu chodzi o coś jeszcze. Młodzi, którzy rozważają rozpoczęcie kariery muzycznej, muszą widzieć, że jest w niej jakaś przyszłość, że szansę na jako taki byt ma więcej niż dwa promile szczęściarzy. Obecny model jest zbyt mętny. – Niestety, wciąż nie dowiedziałam się niczego więcej – mówi po tygodniu Julia Marcell. – Dalej czekam na zamówione tabelki i chyba jeszcze poczekam.

Polityka 16.2021 (3308) z dnia 13.04.2021; Kultura; s. 70
Oryginalny tytuł tekstu: "Mętny strumień"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama