Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

Goła paranoja

Świat według Lanthimosa. W najnowszym filmie kpi z Ameryki Trumpa

Emma Stone, od paru lat nieodłączna muza Lanthimosa. W„Bugonii” gra zimną szefową korporacji, która zostaje porwana. Emma Stone, od paru lat nieodłączna muza Lanthimosa. W„Bugonii” gra zimną szefową korporacji, która zostaje porwana. Focus Features
W nowym filmie Yorgos Lanthimos w szyderczy sposób rozprawia się z konspiracjonizmem, najtrwalszym aspektem życia politycznego w USA. Amerykańska demokracja jest tu martwa, choć nikt nie zauważył momentu jej śmierci.

Artykuł w wersji audio

Na pierwszy rzut oka film „Bugonia” wydaje się groteskową komedią o porwaniu, łączącą elementy horroru z tematyką kosmitów. Trochę „Misery”, a trochę „Marsjanie atakują!”. Tyle że film Yorgosa Lanthimosa, greckiego wizjonera lubującego się w obnażaniu cywilizacyjno-kulturowych kajdan ograniczających swobody obywatelskie, jest całkowicie nieprzewidywalny, obrazoburczy i wywrotowy. I niekoniecznie chodzi w nim o wizję przyszłości. – Moim zdaniem mówi raczej o tym, co obserwujemy obecnie – tłumaczy Lanthimos w rozmowie z POLITYKĄ. – Jest wiernym odbiciem naszych czasów. Poczułem to już trzy lata temu, kiedy po raz pierwszy przeczytałem scenariusz, a wraz z dojściem do władzy Trumpa niestety sprawy w nim podejmowane stały się jeszcze bardziej aktualne.

W tym dekadenckim i zabawnym widowisku można się więc dopatrzyć m.in. odniesień do ruchu QAnon, widzowie z łatwością odkryją parodię antyszczepionkowców czy wellnessowych guru. „Bugonia” okazuje się gęstą tematycznie i niepokojąco okrutną kpiną z chaosu i dezorientacji poszukiwaczy logiki w świecie opanowanym przez spiski i nierówności klasowe. Radykalną satyrą na miarę epoki postprawdy.

Masowy, wykładniczy wzrost liczby sekt i różnorodnych teorii spiskowych ma bez wątpienia związek z gwałtownym przyspieszeniem rozwoju technologii oraz globalizacją. Komunikacja jest teraz natychmiastowa i bezpośrednia, niezależnie od jej wiarygodności. To wzmacnia izolację, pogłębia przepaść między różnymi grupami, nie zachęca do wychodzenia z baniek – mówi Lanthimos. I dodaje, że aby coś z tym zrobić, należałoby się wykazać większą odpowiedzialnością na poziomie indywidualnym. – Trzeba by dokładniej weryfikować informacje, sprawdzać, w co wierzymy.

Zadomowiony w Hollywood reżyser stawia w filmie sprawę na ostrzu noża. Liberalna demokracja, zachodnia cywilizacja, w sumie cały eksperyment pod hasłem „wolność, równość, braterstwo” wywodzący się z rewolucji oświeceniowej, powinien zostać przemyślany na nowo i rozliczony. – Ludzie powinni w końcu wybrać właściwą drogę, bo inaczej nie wiadomo, ile czasu nam jeszcze zostało – tłumaczy, ironicznie się uśmiechając. – Musimy się zmierzyć się z konsekwencjami nowej technologii, rolą sztucznej inteligencji, wojnami, zagrożeniami wywołanymi zmianami klimatu i negowaniem tego wszystkiego. Chyba za bardzo staliśmy się na to znieczuleni.

Czytaj też: Yorgos Lanthimos: wielki prowokator kina

Kobieta wyniosła

„Bugonia” to remake koreańskiej komedii science fiction „Save the Green Planet!” z 2003 r., w reżyserii Joon-hwana Janga, o niezrównoważonym psychicznie miłośniku seriali święcie przekonanym, że kosmici wkrótce zaatakują naszą planetę. W wyniku przeprowadzonego śledztwa bohater upewnia się, że przywódca obcych już zadomowił się na Ziemi i dla niepoznaki odgrywa rolę prezesa dużej spółki chemicznej. Autorowi tego odkrycia wydaje się, że tylko on może zbawić ludzkość, dlatego decyduje się uprowadzić prezesa i w ten sposób ocalić zieloną planetę, nie dopuszczając do pełnoskalowej inwazji.

Ponieważ w pracę nad adaptacją koreańskiego pierwowzoru zaangażował się Will Tracy, współautor słynnego serialu „Sukcesja”, element paranoi został w „Bugonii” odpowiednio wzmocniony i dostosowany do warunków amerykańskich. Oprócz smutnego portretu rodzinnego w rozkładzie dominuje temat patologicznej przemocy i władzy, a ostrze satyry dotyka w pierwszej kolejności obrzydliwie bogatych. Ale nie tylko. Centralną postacią „Bugonii” jest Emma Stone, aktorka będąca od paru lat nieodłączną muzą Lanthimosa (to ich czwarta wspólna produkcja). Tym razem gra szefową międzynarodowej korporacji farmaceutycznej, podejrzewaną przez niektórych pracowników o to, że jest kosmitką. – Kocham materiały, które Yorgos wybiera, i światy, które chce eksplorować. Przeszliśmy wspólnie przez tyle podbramkowych sytuacji, że to wszystko tworzy solidną podstawę do komfortowej i bezpiecznej współpracy – mówi aktorka. Zaprzecza jednak, by rola lodowatej jędzy o martwym wzroku, która trzyma autorytarne rządy w firmie, była dla niej wyjątkowo skomplikowana. – Postrzegałam ją jako inteligentną królową: kobietę wyniosłą, czujną i wybitnie opanowaną, nawet w sytuacjach ekstremalnych.

Emma Stone w w „Faworycie” jako Abigail Hill rywalizująca o względy królowej.Imperial-CinepixEmma Stone w w „Faworycie” jako Abigail Hill rywalizująca o względy królowej.

Postać grana przez Stone uosabia bezwzględną logikę brutalnego kapitalizmu. To perfekcyjna pracoholiczka: zimna, precyzyjna, pozbawiona współczucia, w pełni kontrolująca swoje emocje, wymagająca od podwładnych realizacji podjętych zobowiązań i przede wszystkim posłuszeństwa. Władza absolutna w czystej postaci, odgrodzona szklanymi ścianami od uległego personelu, skwapliwie korzystająca ze swoich praw, klasowego uprzywilejowania, moralnej wyższości. Jej rządy nie są przypadkiem, lecz konsekwencją systemu, którego ona jest narzędziem i symbolem jednocześnie.

Najbardziej wyczerpująca emocjonalnie była oczywiście scena golenia włosów – przyznaje Stone. – Gdy sobie to wyobraziłam, nie mogłam powstrzymać łez. Przypomniała mi się moja mama, która straciła włosy w wyniku chemioterapii. Lecz samo nagranie było technicznie proste. Po wszystkim poczułam ulgę.

Adwersarzami bohaterki są dwaj stojący na samym dole drabiny społecznej incele: sfrustrowany magazynier zarządzanego przez nią zakładu farmaceutycznego Auxolith oraz jego chory psychicznie krewny – fanatyczni zwolennicy teorii spiskowych. Samozwańczy mesjasz oraz oddany mu uczeń żyją w położonej na odludziu samotni przypominającej zaniedbany garaż, gdzie pokrętne zasady i absurdy przenikają się z etosem aktywistów planujących akcję ratowania świata. Wierzą, że środowisko naturalne jest stale zatruwane na skutek przestępczych działań elit, że światowy rząd ukrywa prawdę o masowym wymieraniu pszczół, że w ciała ludzi wszczepiane są nanoboty, dzięki którym wszyscy są permanentnie inwigilowani przez big techy.

Czytaj też: Emma Stone: talent nie z tego świata

Przegrywy z dark webu

Lanthimos nie przedstawia ich zrazu jako szaleńców. Wydają się godnymi współczucia nadwrażliwcami, z desperacji biorącymi sprawy w swoje ręce, próbującymi zawalczyć o godność w świecie, który marginalizuje i lekceważy pozycje takich przegrywów jak oni. Jesse Plemons wciela się w Teddy’ego, pszczelarza i internautę czerpiącego wiedzę z dark webu, niegdyś flirtującego z alt-prawicą, karmionego algorytmami z YouTube i Reddita, a jego kuzyn Don (Aidan Delbis) wierzy, że kosmici z sąsiedniej galaktyki Andromedy szykują się do zniszczenia Ziemi.

Znajomy polecił mi książkę Naomi Klein „Doppelgänger. Podróż do lustrzanego świata”. Jako dobre uzupełnienie „Bugonii” i odtrutkę na szaleństwo internetowych stron poświęconych wyznawcom przeróżnych teorii spiskowych – opowiada Plemons, dla którego zmierzenie się z tego rodzaju dziwactwem było – jak twierdzi – onieśmielające. – Szczególnie jeden fragment książki Klein zapadł mi w pamięć: o niezabliźnionych ranach, nieprzepracowanych traumach jednostek i narodów, które wyjaśniają mechanizm, dlaczego często ofiary stają się potem katami. Lektura pomogła mi się uporać z przemocowością mojej postaci, zachowującej się niczym przywódca sekty New Age – zracjonalizować jej urojenia i ich nie osądzać.

„Prokreacja to tylko pułapka bólu” – pszczelarz grany przez Plemonsa uspokaja swojego kuzyna podczas aktu chemicznej kastracji – wstrzykiwania obu substancji zabijającej popęd seksualny. Dzięki temu wydaje im się, że panują nad swoimi zmysłami i systemami nerwowymi, stając się panami samych siebie. Z zemsty za osobistą krzywdę, a trochę, żeby zapobiec kapitalistycznemu wyzyskowi, decydują się porwać i uwięzić w piwnicy prezeskę. To wtedy golą jej głowę, co w ich wyobrażeniu ma uniemożliwić jej nawiązanie kontaktu z tajemniczą bazą, czyli ze statkiem obcych, a ramiona, nogi i twarz smarują kremem antyhistaminowym, aby ją osłabić.

Ludzie zawsze poszukiwali sensu, akceptacji grupy oraz jakiejś wspólnej płaszczyzny porozumienia – mówi Plemons. – Teorie spiskowe odpowiadają na obawy i lęki, pozwalają oswoić to, że świat zmierza w złym kierunku, co jest naprawdę przerażające. Odnalezienie odpowiedzi i celu – bez względu na to, że dla kogoś innego to stek bzdur – daje poczucie komfortu. O wiele trudniejsze jest przyznanie się do niewiedzy.

Enigmatyczny tytuł filmu Lathimosa nie jest surrealistycznym żartem. Bugonia, zgodnie z mitologią grecką, ale też tradycją staroegipską i minojską, to wiara, że pszczoły rodzą się z ciał martwych byków. Rytuał bugonii, opisany m.in. przez Wergiliusza w IV księdze „Georgik”, miał powoływać bądź przywracać do życia pszczeli rój. Co w wymiarze religijnym łączy się z kwestią metempsychozy (z gr. wędrówką dusz), czyli pewnego rodzaju reinkarnacją, alegorią odrodzenia i symbolem wiecznego życia.

Rzymianie podziwiali organizację roju oraz pracowitość pszczół. Na przykład dla Pliniusza Starszego stanowiły wręcz wzór idealnego społeczeństwa godnego naśladowania. Platon raczej nie inspirował się pszczołami, pisząc swoje „Państwo”, ale starożytni autorzy znajdowali podobieństwa między ustrojem platońskiej politei a pszczelim rojem – do czego twórcy filmowej „Bugonii” nawiązują.

Czytaj też: Lanthimos łamie reguły kina, dzieli widzów

Traktat o dezinformacji

Kino Lanthimosa od zawsze przypominało wiwisekcję ludzkiej cywilizacji, przeprowadzoną chłodnym, niemal laboratoryjnym skalpelem. Od „Kła” po „Biedne istoty” grecki reżyser badał, jak idee i systemy społeczne deformują człowieka, jak kultura tresuje nasze emocje, aż w końcu odbiera nam prawo do autentycznego doświadczenia świata. „Bugonia” idzie nawet krok dalej. To nie tylko szyderstwo, ale apokaliptyczny traktat o epoce dezinformacji, w której rzeczywistość rozpadła się na tysiące plemiennych narracji, a prawda stała się kwestią wiary.

W „Bugonii” Lanthimos splata elementy mitu, teorii spiskowych i współczesnej psychologii mas. Przedstawia dwóch samozwańczych odkupicieli przekonanych, że Ziemi zagraża anihilacja zaplanowana przez nieludzkie istoty – kosmitów podszywających się pod korporacyjny management. Ich język, pełen absurdalnych sloganów, mesjanicznych fraz i internetowych kłamstw, jest toksycznym ściekiem. Rozpaczliwie trzymają się pomysłu, że uratować ich może ucieczka z okupowanej planety, rytualny reset, jak w przypadku ginącego roju pszczół. Grek wyraźnie przeszedł tu od groteskowej metafory alienacji do bezpośredniego obrazu cywilizacyjnego bankructwa. W „Rodzajach życzliwości” odkładana w czasie apokalipsa była jeszcze jakoś emocjonalnie kontrolowana przez samotnych, neurotycznych osobników, którzy próbowali znaleźć niszę w świecie wypranym ze wspólnych wartości. W „Bugonii” ten świat już runął. Została jedynie paranoja – nowa religia ludzkości.

Martwe mocarstwo

Na pytanie, co się dzieje z człowiekiem, gdy przestaje wierzyć w rzeczywistość, odpowiedź Lanthimosa jest brutalna: wkracza przemoc. Bo gdy fakty stają się opinią, a opinia – dogmatem, społeczeństwo traci zdolność rozróżniania dobra i zła. Nie przypadkiem „Bugonia” rozgrywa się w realiach współczesnej Ameryki – kraju, który pod rządami Donalda Trumpa stał się laboratorium postprawdy. Lanthimos, Europejczyk, patrzy z zewnątrz na najpotężniejsze mocarstwo świata, jak antropolog badający wymarłą cywilizację. W jego filmie amerykańska demokracja jest martwa, choć nikt nie zauważył momentu jej śmierci. Zastąpiły ją algorytmy, sekciarskie grupy i medialne bańki, w których ludzie karmią się własnym lękiem.

Pod tym względem „Bugonia” prowadzi intensywny dialog z „Eddingtonem” Ariego Astera oraz z „Jedną bitwą po drugiej” Paula Thomasa Andersona, który również analizuje duchowy rozkład współczesnej Ameryki. Każdy z tych twórców – choć różnymi metodami – opisuje to samo zjawisko: społeczeństwo tracące zdolność wspólnego marzenia. U Andersona rozpad objawia się w mikroskali rodziny, u Lanthimosa – w totalnej katastrofie komunikacyjnej.

Grecki reżyser nigdy nie był moralistą. Jego kino nie udziela pocieszenia. To raczej laboratorium paradoksów, w którym eksperymentuje się na widzu. W „Bugonii” Lanthimos w ogóle się nie ogranicza, śmiało kwestionuje kierunek ewolucji oraz sprawczość gatunku ludzkiego. Zmusza do przyjrzenia się budowanemu od dziesiątków lat postępowi, rozwojowi kapitalizmu jako pułapki i nieudanego projektu homo sapiens.

Emma Stone w „Biednych istotach” w oscarowej roli Belli.20th Century StudiosEmma Stone w „Biednych istotach” w oscarowej roli Belli.

W tym sensie „Bugonia” nie jest tylko filmem o końcu świata, lecz o końcu pewnego humanistycznego złudzenia. Ostatecznym pytaniem, które stawia Lanthimos, jest nie to, czy apokalipsa nastąpiła, lecz kiedy przestaliśmy ją brać na poważnie, bezskutecznie starając się poprawiać świat i urządzać go według nieludzkich zasad.

W epoce, w której wszystko stało się performansem – także polityka, religia i nauka – jego kino przypomina ostatni akt szczerości: desperacką próbę pokazania, że świat jest chory. Metafora pszczół rodzących się ze zwłok wołu (bugonia) sugeruje, że z gnijącego ładu narodzi się nowa forma życia, ale czy będzie lepsza?

Zdaniem Plemonsa, już typowanego do Oscara za jego kreację, siła filmu polega na zdolności wywoływania skrajnych reakcji. Jedni poczują się zdruzgotani, inni wyjdą z kina z nadzieją i spokojem w sercu. Na taką właśnie huśtawkę emocji trzeba być przygotowanym. – Sposób, w jaki odbierzemy zakończenie – twierdzi aktor – powie więcej o nas i naszym stanie umysłu niż o tym, co tak naprawdę wyraża filmowe przesłanie.

Polityka 44.2025 (3538) z dnia 28.10.2025; Kultura; s. 74
Oryginalny tytuł tekstu: "Goła paranoja"
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dwa światy na wojnie z Rosją. „Po ciała dawno nikt już nie przyjeżdża”. Paweł Reszka pisze z linii frontu

Na tej wojnie nie ma klasycznej linii frontu, zmasowane szturmy są coraz rzadsze. Za to rozszerza się strefa zagrożenia, nawet setki kilometrów w głąb Rosji. Trwają regularne polowania na operatorów dronów. Rosyjskie zwiadowcze bezpilotowce latają nad piwnicą, w której siedzi Teo. Nic w tym dziwnego.

Paweł Reszka z Kramatorska
24.10.2025
Reklama