Sequele rzadko bywają udane. A sequele sequeli prawie nigdy. Trzecia część „Toy Story” należy do chlubnych wyjątków. Co dziwniejsze, sukces filmu Lee Unkricha nie opiera się na sztuczkach technicznych i nowinkach 3D. Pod tym względem to całkiem przeciętna produkcja, wręcz staroświecka, bo zachwycająca głównie kapitalnym scenariuszem i konserwatywną, disneyowską psychologią.
Pomysł na komputerową animację polega na pożegnaniu z bohaterami. Właściciel zabawek Andy jest już nastoletnim, dojrzałym chłopcem, który szykuje się do wyjazdu na studia. Ma uprzątnąć pokój (zostawia go w spadku rozwydrzonej młodszej siostrze) i zastanowić się, co zrobić z niepotrzebnymi rzeczami. Buzza Astrala i spółkę postanawia odstawić na strych, przez niedopatrzenie jednak zabawki wędrują na śmietnik. Zatrzymuje przy sobie tylko szeryfa Chudego, ale i on znika, próbując ratować swoich kumpli z opresji. F
ilm został zrealizowany w konwencji familijnego kina akcji z dużą ilością pościgów i ucieczek. Jest też mnóstwo śmiesznych scen parodiujących popularność lalki Barbie (i jej zniewieściałego partnera Kena), programy typu „Taniec z gwiazdami”. Atrakcji jest dużo więcej, nie na tyle jednak, by śledząc przygody bohaterów stracić z oczu to, co najważniejsze, a mianowicie pytania o granice przywiązania i cenę przyjaźni. Dialogi przetłumaczone na polski brzmią zręcznie, słownych dowcipów dodanych na siłę nie ma, a dubbing nie pozostawia cienia wątpliwości, że nasi aktorzy dorównali głosom hollywoodzkich gwiazd.