Trudno odmówić twórcy „Amelii” i „Miasta zaginionych dzieci” wyobraźni oraz poczucia humoru. Jak to jednak z wielkimi wizjonerami bywa, czasami tracą oni kontrolę nad swoimi pomysłami, co nie przeszkadza zachwycać się nimi wielbicielom ich talentu. Wydaje się, że to właśnie jest przypadek „Bazyla”, niezbyt udanej bajki Jean-Pierre’a Jeuneta, która uwodzi naiwnością i dziecięcym wdziękiem, budząc jednocześnie przykre wrażenie, że coś w niej zostało przedobrzone.
Rzecz jest o kloszardzie, byłym sprzedawcy wideo i nieszczęśniku, który w wyniku niefortunnego zbiegu okoliczności został postrzelony tak, że kula utkwiła mu w głowie, nie czyniąc jednak głębszych spustoszeń. Będąc człowiekiem o złotym sercu, napotyka równie prostodusznych i zwariowanych cudaków, którzy żyjąc pod mostem przygarniają go do swego grona i pomagają mu się zemścić na właścicielach fabryki broni, mających na sumieniu również śmierć jego ojca (zginął na froncie rozerwany przez minę).
Zarówno grany przez Dany’ego Boona tytułowy bohater, jak i siedmiu jego kompanów mają jakieś śmieszne uzdolnienia. Jeden na przykład szybko liczy, drugi potrafi rozciągać ciało jak gumę, inny ma łeb do wynalazków. Zachowują się niczym komiksowe postaci z komedii z epoki kina niemego albo ze slapstickowych burlesek Chaplina. Niby więc wszystko gra, całość jednak lekko rozczarowuje swoją przewidywalnością i archaiczną konstrukcją scenariuszową. Najbardziej jednak boli publicystyczna teza zredukowana do pacyfistycznego banału: pozbądźmy się głupich polityków, a wojen nie będzie. Chociaż kto wie, może nad Sekwaną jest to myśl odkrywcza.
Janusz Wróblewski