Połączenie mrocznej wyobraźni autora „Wściekłego byka” z najnowocześniejszą technologią przyniosło zaskakujący efekt. „Hugo i jego wynalazek” jest mądrą baśnią o miłości, przyjaźni, ale i o tym, że świat mimo stale zacinającego się mechanizmu został nieźle skonstruowany. A gdy mu się bliżej przyjrzeć, to i analogia do sprawnie działającego mechanizmu kolejowego zegara na stacji Montparnasse, którym opiekuje się w filmie osierocone dziecko (Asa Butterfield), wyda się całkiem na miejscu.
Chłopiec wierzy, że jego świat, zepsuty po śmierci ojca (Jude Law), uda mu się naprawić, gdy zdoła rozszyfrować informację pozostawioną przez niego w jednym z zabytkowych przedmiotów. Sprzedawcy zabawek, niegdyś reżyserowi i wizjonerowi kina (Ben Kingsley), też brakuje drobnego elementu, aby jego życie zaczęło poruszać się zgodnie z wyznaczonym kierunkiem. Chodzi o filmy, które w wyniku zawieruchy I wojny światowej zostały zniszczone.
Opowieść o zadośćuczynieniu, wyrównywaniu szans i odnajdywaniu sensu ma też drugie dno. Jest nim autentyczna historia chwały i upadku legendarnego filmowca Georges´a Mélièsa (twórcy m.in. słynnej „Podróży na Księżyc” z 1902 r.), któremu Scorsese składa hołd – a w symboliczny sposób również całej klasyce kina, z której nieustannie sam czerpie inspiracje. „Hugo...” nie jest dynamicznym widowiskiem z pędzącą akcją i dużą ilością efektów specjalnych. To kameralny wizualny majstersztyk, rozegrany w cieniu cytatów i odniesień do arcydzieł braci Lumière, Harolda Lloyda, Charlie Chaplina i in. Do wspólnego podziwiania przez rodziców i dzieci.
Hugo i jego wynalazek, reż. Martin Scorsese, prod. USA, 105 min