Jeszcze raz toksyczny związek matki (Ewa Wiśniewska) i córki (Joanna Orleańska), która zdaje sobie w końcu sprawę, że musi wziąć odpowiedzialność za własne życie, zwłaszcza że dobiega czterdziestki. Rytualne telefony („Martusiu, odbierz, tu mama”) stają się coraz bardziej nieznośne. W dość przewidywalnym dotychczas dramacie rodzinnym pojawia się trzecia postać – narzeczony, a następnie mąż córki. Dodajmy od razu, że mężczyznę (postać, jak i grającego go Łukasza Simlata) należy podziwiać za cierpliwość, ktoś inny prędko zostawiłby obie panie, niech nadal odgrywają przed sobą stereotypowe sceny miłości i nienawiści. Podobnej cierpliwości zabraknie raczej widzowi, który zaczyna odczuwać znudzenie i należy wątpić, czy przejmie się finałem, który prawdopodobnie miał nim wstrząsnąć.
Jak to bywa w polskim filmie pokazującym zwyczajne życie, akcja toczy się w willi, zaś osoby dramatu nie chodzą rano do pracy. Córka jest rzeźbiarką, choć równie dobrze mogłaby być dentystką lub księgową, ale nie, nasi scenarzyści ciągle są przekonani, że tylko artyści mają życie wewnętrzne. Magdalena Piekorz w nakręconych 10 lat temu „Pręgach” dała się poznać jako wrażliwa i sprawna reżyserka, którą z pewnością być nie przestaje, musi jednak na przyszłość staranniej dobierać scenariusze. Do „Zbliżeń” w ogóle nie powinna się zbliżać, gdyż z daleka widać, że to banał. Bergman też nie dałby rady.
Zbliżenia, reż. Magdalena Piekorz, prod. Polska, 74 min