Shane Black najwyraźniej chciał podejść do sprawy tak samo jak dwa lata temu do komedii kryminalnej „Nice Guys. Równi goście”. W obu przypadkach opowiadał historie gatunkowe, mniej lub bardziej nawiązujące do klasyków kina. Wykorzystał klisze fabularne, naśmiewał się z nich albo ich pomocą sobie z nami pogrywał. Tyle że w „Nice Guys” wyszło to świetnie, a w „Predatorze” gorzej.
Raczej komedia niż kino SF
Najnowsza odsłona sagi o stworze z kosmosu to coś pomiędzy sequelem dwóch pierwszych filmów (z Arnoldem Schwarzeneggerem i Danym Gloverem) a... ich parodią. Weźmy bohaterów: znów jest to festiwal testosteronu, zbieranina maszyn do zabijania, znów towarzyszy im jedna brunetka, znów walczą ze stworem w lesie... ale tym razem to nie wojskowy oddział do zadań specjalnych, lecz raczej byli wojskowi, którzy urwali się z oddziału „specjalnego”. Sami siebie nazywają czubkami.
Śmiechu jest więc co nie miara. Momentami zaskakująco dużo. W efekcie – mimo wybuchów, stosu trupów i miliardów wystrzelonych kul – o nowym „Predatorze” myślę przede wszystkim jako komedii. I w sumie w tych fragmentach jest najlepszy: czy to w scenach z przebudzoną panią doktor, czy w autobusie, gdy „oddział” się poznaje.
Film, o którym się zapomina
Otoczka fantastyczno-akcyjna wypada blado nie tylko dlatego, że nie jest jakoś specjalnie oryginalna czy emocjonująca, ale również przez zbyt mocny kontrast do krwi, odciętych kończyn i wylewających się z brzuchów wnętrzności. Black jakby zapomniał, że oryginalny „Predator” miał w sobie wiele z horroru – i tu ta obrazowa przemoc pasowała.
Film ratuje świetna obsada – może nikt nie dostał roli na miarę Oscara ani nawet kalibru Arniego z oryginału. Ale trudno sobie wyobrazić kogoś lepszego niż Boyd Holbrook jako McKenn, bardziej sympatyczno-wkurzająco-przerażającego agenta niż Sterling K. Brown czy kogoś bardziej przekonującego jako pani doktor/ewidentny spec od broni niż Olivia Munn. Nawet Thomas Jane wycisnął bardzo wiele ze swojej małej rólki.
Można się dziwić, że „Predator” do kin wchodzi we wrześniu, a nie miesiąc czy dwa wcześniej, bo trudno o film lepiej spełniający wymogi letniego blockbustera: dużo śmiechu, dużo akcji, ogólnie pozytywne wrażenia. Wiele nam w pamięci z tej prostej fabułki jednak nie zostanie.
Predator, reż. Shane Black, prod. USA, 107 min