Film „Rozkosze Emmy” niemieckiego reżysera Svena Taddlickena zapowiadany był jako komedia obyczajowa w stylu „Amelii”, dlatego widz w pierwszej chwili może być nieco zaskoczony tym, co widzi na ekranie.
Oto młoda, ładna kobieta (tytułowa Emma) czule głaszcze świnię, a jednocześnie drugą ręką sięga po nóż, by z wprawą rzeźnika rozpruć jej gardło. I już nie mamy najmniejszej wątpliwości, że ta niemiecka Amelia, gospodarująca samotnie na podupadłej farmie, różni się nieco od francuskiej.
Wkrótce pojawia się na ekranie drugi bohater filmu: Maks, mężczyzna w średnim wieku, który dowiedział się właśnie, że ma raka. Pokonawszy załamanie, postanawia coś jeszcze zrobić w swym życiu: pragnie wyjechać do Meksyku i tam wyznaczyć śmierci spotkanie. Kradnie pieniądze, co jednak zostaje natychmiast wykryte, musi więc uciekać. Pędząc na oślep przed siebie, umyka pogoni, ale traci panowanie nad samochodem i rozwalając płot ląduje na podwórku świniarki.
I tak zaczyna się ta banalna na początku historia, której ciąg dalszy, jak się wydaje, łatwo przewidzieć. A jednak zakończenie filmu całkowicie zaskakuje, a nawet szokuje, choć zapewne część widzów przyjmie je z mieszanymi uczuciami. Jeżeli nawet cała historia wydaje się nazbyt wydumana (scenariusz powstał na podstawie bardzo popularnej w Niemczech książki), to i tak docenić trzeba grę aktorów, debiutującej na ekranie Jordis Triebel (Emma) i Jurgena Vogela (Maks). Dzięki nim „Rozkosze Emmy” są czymś więcej niż tylko niemiecką komedią romantyczną z ryzykownym finałem.