Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Książki

Stosunki własności

Kawiarnia literacka

Pierwszy raz zobaczyłam ogród, gdy oglądałam okolicę, w której mieliśmy wynająć mieszkanie.

Ogród, a właściwie park, miał płynne granice i to mnie zmyliło, dlatego skręciłam ze ścieżki publicznej w prywatną i brnęłam nią z ustami niemal otwartymi z zachwytu. Wszystko było tu piękne! Krzewy, które kwitły na czerwono, żółto i biało, magnolia w kwiatach, taka jak na placu Trzech Krzyży, geometrycznie przycięte krzewy, których bryły mogłyby się śmiało znaleźć w muzeum, trawniki, które ktoś chyba strzygł na kolanach. A na dokładkę – siurkająca w słońcu fontanna. Oszołomiły mnie przesmyki, tajne przejścia, ukryte korytarze, wypielęgnowane gałęzie głaszczące po twarzy – aż stanęłam, bo unieruchomił mnie nadmiar możliwości – po lewej prężyły się w rzędzie strzeliste tuje, po prawej leniwie oddychał nasycony słonecznym blaskiem trawnik. Pobiegłam po nim w wyobraźni, ale niezbyt daleko, bo oto moim oczom ukazał się pałac. Neoklasycystyczny, biały, z onieśmielająco czystymi oknami. Ruszyłam w jego stronę, szczypiąc się w ramię. Byłam w ruchliwej dzielnicy Brukseli, niedaleko uniwersytetu, w sąsiedztwie hałaśliwych rond, zatłoczonych kafejek. A w ogrodzie cisza aż szczypała w uszy!

Zbliżałam się do budowli, a właściwie okrążałam ją, sprawdzając, czy jest prawdziwa, gdy w drzwiach werandy ukazała się sympatyczna pani. Na oko czterdziestka, okulary, włosy krótkie, typ naturalny, beżowy sweter drogi, stylowo przyduży.

– Czy mogę w czymś pomóc? – zapytała z uśmiechem, mrużąc w słońcu oczy.

– Tak sobie chodzę – wyjaśniłam.

– Aha – pani była bardzo życzliwa – bo to jest teren prywatny i nie wolno tu spacerować.

– Nigdzie?

– Tam można – pani wskazała płynne granice rajskiego ogrodu i odeszła, nie zapominając o au revoir.

Powiał wiatr, zrobiło się chłodno, ogaciłam się moją kufajką i powlokłam we wskazaną stronę. I wtedy zobaczyłam huśtawki. Niewiele myśląc (po prostu: nie myśląc) podbiegłam do nich i klapnęłam na pierwszą. Miała siedzenie z kawałka deski, długie, grube liny trzymały ją na mocnym, drewnianym stelażu. Mam straszną słabość do huśtawek, w dzieciństwie uchodziło mi to na sucho, za czasów dorosłych bywało, że czaiłam się na obrzeżach placów zabaw, żeby się trochę pobujać, kiedy rodzice i dzieci już sobie pójdą. A tu huśtawka w rajskim ogrodzie, w dodatku najlepszy model – wyprane deszczem deski, szarawe warkocze lin...

Byłam w górze, gdy zobaczyłam zbliżający się w moim kierunku punkcik. Poły beżowego swetra rozwiewały się, okulary błyszczały w słońcu.

– Nie wolno... się tu... bujać! – znana mi już pani zgięła się w ataku kolki.

– Ale dlaczego? – rzuciłam z góry, bo akurat mnie bujnęło.

– Bo to jest własność prywatna – pani ogarnęła poły swetra, jej ciało wyrażało zamknięcie się, w tym i na dalszą dyskusję.

Ciarki mnie przeszły – toż to tak jak u nas w warszawskich Łazienkach – ręka w górę, kto choć raz nie został spędzony z trawnika przez dziada w meleksie! Albo skarcony przez muzealną matronę. Kiedyś nas taka popędziła dlatego, że w Zamku Królewskim nieśliśmy dziecko na barana („W Zamku na barana nie wolno!”).

Parę dni później wynajęliśmy mieszkanie w okolicy rajskiego ogrodu. Przechodzę koło niego często, i chociaż już mnie nie zmylą płynne granice, przekraczam je z uczuciem, że coś, ktoś przekracza je za mnie. Dziewczynka (wychowana w komunie) staje na palcach i patrzy przez żywopłot na roślinne dzieła sztuki, które mogłyby powstać w wyobraźni Stephena Frearsa, reżysera „Niebezpiecznych związków” i „Mon cheri”. Zaglądam tam, plączę się, czaję. Spokój tego miejsca jest jak magnes, świadomość tego, że mnie stamtąd wyrzucili, działa podobnie. Przeskakuję płynne granice i wystawiam głowę zza przystrzyżonych krzaków. A jeśli mnie zobaczą? Niech zobaczą! Zanim tu dotrą, akurat im ucieknę...

Kiedy pomieszkałam tu dłużej, dowiedziałam się, że pani beżowa jest córką pary właścicieli. Mieszka gdzie indziej, a oni sami, wiekowi, nie korzystają z ogrodu, a tym bardziej żadnemu z nich nie przychodzi do głowy, by korzystać z huśtawki. Przechodząc patrzę, jak koło drewnianych stelaży przykuca golden retriever państwa starszych, a gosposia pakuje ciepłą jeszcze kupę w schludną siateczkę. Huśtawki bujają się na wietrze.

I nagle coś, ktoś we mnie syczy: „To pewnie na krzywdzie Konga tak się wzbogacili! Po co dwójce ludzi pałac, ogród, geometryczne krzaczory i huśtawki?”.

Zatrzymuję się, bo to już nie jest głos przekornej dziewczynki. Odcedzam go i przyglądam mu się zimno. Czy to głos podręczników z podstawówki, hasła z plakatów pierwszomajowych, dudniących megafonów, informujących o jedynie słusznym podejściu do kwestii własności? Diabli wiedzą, co to za głos, na pewno nie moje własne ideowe przemyślenia, bo nigdy nie byłam młodą lewicą, starą lewicą tym bardziej nie będę.

Stoję i słucham tego głosu, wdzięczna losowi, że oto pozwolił mi doświadczyć momentu narodzin. Narodzin w sumie czegoś wstrętnego, ale narodzin – narodzin pewnego rodzaju, dość powszechnego – niemyślenia.

Od tego momentu błogosławię ogród starszych państwa, bo dał mi rajski prezent. Biegłam po słonecznym trawniku, bujałam się na huśtawce – bez jednej myśli. A teraz stoję tu, obserwuję zza płotu podpasionego psa i przypisaną do niego gosposię i poddaję się cudzym zdaniom, wyuczonym stereotypom – bez jednej myśli. Przepędzenie z głowy wszelkich myśli w ramach afirmacji istnienia – to jedno. Zalążki agresji mnożące się na bazie bezmyślności, bo nie chce nam się wysilić, a pod ręką czekają gotowe schematy, cudze niedowarzone zdania – to drugie.

Nie myśleć a nie myśleć – to wielka różnica.

Patrzę na ogród, ogarniam jego piękno i myślę: jak dobrze go tu mieć, niedaleko miejsca, w którym mieszkam. Mieć go i nie mieć. Z mojego punktu widzenia kotwiczenie we własności jest nudne. Ale powstające w związku z własnością stosunki są ciekawe.

 

Grażyna Plebanek (ur. 1967 r.) – pisarka, autorka powieści: „Pudełko ze szpilkami” (2002 r.), „Dziewczyny z Portofino” (2005 r.), „Przystupa” (2007 r.). Ostatnio ukazała się jej książka „Nielegalne związki” w wydawnictwie W.A.B. Mieszka w Brukseli.

Polityka 21.2010 (2757) z dnia 22.05.2010; Kultura; s. 58
Oryginalny tytuł tekstu: "Stosunki własności"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną