KREW
W historii świata nie ma prawdopodobnie ludu równie zafascynowanego krwią. Aztekowie są nią opętani, opanowani do obsesji, rzec można, posłuszni magicznemu zaklęciu. Nie ulega wątpliwości, że dla Bemardina de Sahagún, jak dla większości hiszpańskich kronikarzy, ta obsesja jest przejawem sił diabelskich, paktu zawartego z demonem. Żaden lud nie wykazał podobnego pociągu do krwawych ofiar – składanych ze zwierząt, głównie jednak z ludzi, obdzieranych ze skóry, ćwiartowanych, palonych, którym wyrywano serca. Ten lud cywilizowany, o dużym smaku, którego wiele osiągnięć przewyższało osiągnięcia hiszpańskich zdobywców, lud uprawiający sztuki, filozofię, poezję, potrafił wykazać się przy okazji rytualnych świąt niesłychanym okrucieństwem. Ów stygmat okrucieństwa zawiśnie nad tą cywilizacją na długo po jej zniszczeniu jak degradujący symbol, znak niższości moralnej, który do dziś ciąży nad ostatnimi przed stawicielami indiańskich nacji.
Tymczasem, jeśli dobrze rozważyć problem, meksykańskie ludy nigdy nie wykazały się okrucieństwem takim jak Rzymianie podczas igrzysk w cyrkach. Okrucieństwo Indian nie było bezcelowe. Stanowiło dzikość świętą, mistyczną, całkowicie poddaną woli i upodobaniu bogów. W hym nie do boga niebios Tezcatlipoki, „naszego Pana wielce miłościwego, wiel ce pobożnego, protektora i obrońcy, niewidzialnego i nieuchwytnego”, wyraża się pragnienie ludzkiej krwi: „Bóg ziemi otwiera usta, albowiem ma wielką ochotę napić się krwi tych wszystkich, którzy polegną na tej wojnie. Wydaje się, że bóg-stońce oraz bóg ziemi zwany Tlaltecutli chcą ucztować. Pragną nakarmić i napoić bogów nieba i piekła, zapraszając ich na festyn krwi i ciał ludzi, którzy umrą na tej wojnie”.