Pierwszy tom kończył Sławomir Mrożek w fatalnym nastroju po śmierci żony. Pod datą 27 grudnia 1969 r. notował: „I teraz jestem jak pieniek i korzenie po ścięciu drzewa, jak inwalida bez ręki. Nie, z tym drzewem to lepiej odpowiada prawdzie. Zostały korzenie, ale po co?”. Coś jednak z tych korzeni wyrośnie, o czym przekonuje trafiający właśnie do księgarń drugi tom wspomnień. W styczniu 1970 r. Mrożek jest w Nowym Jorku, przyjechał tu na półroczne stypendium. Pierwszy wpis odnosi się do samej podróży: „Samolot niszczy zdrowie, ale krzepi duszę. Podobne rozrzedzenie »rzeczywistości« miałem kiedyś w Zurychu nad ranem, dzięki pijaństwu (umęczeniu pijackiemu)... Nawet czas się rozkłada i okazuje swoją umowność, co kiedy indziej zdarza się tylko dzięki pijaństwu”.
Tak, w tym tomie dziennika będzie dużo o alkoholu. I o kobietach – można by dodać, gdyby nie brzmiało to nazbyt trywialnie. W grudniu 1978 r. Mrożek zapisuje: „Sesja. Bushmills (Irish). Ze dwie setki. Ustalono: 1. Nie dać się. 2. Jeszcze pokazać. 3. Nie pozwolić sobie. 4. Dotrzymać. 5. Nie popuścić. 6. W ogóle. Rankiem papiery okazały się bezwartościowe”. Chyba jednak nie całkiem, bo przynajmniej niektórym postanowieniom autor pozostaje wierny. Nie daje się i nie popuszcza, choć wcale nie jest to takie proste. Uważnie przygląda się sobie w lustrach, raz, by stwierdzić, że jest całkiem przystojny, kiedy indziej zaś, że łysieje i tyje. Cały czas po swojemu hamletyzuje: dobrze zrobił, że wyjechał z Polski, a może jednak źle? W chwilach zwątpienia pisze, że jest impotentem, „Obłomow to ja” – wyznaje w innym miejscu.
Niemniej przez całą dekadę to jest ten sam Mrożek. Piekielnie inteligentny, przenikliwy i bezkompromisowy. Kłóci się korespondencyjnie z Polską, z naszym brakiem autentyzmu („Polacy powinni się witać nie: »Jak się pan ma?«, ale: »Jak pan udaje?«, »Co pan udaje?«”). Autor „Tanga” nie udaje, kiedy np. pisze szczerze, co myśli o rodaczkach: „Podejrzewam, że spośród idiotek europejskich największymi idiotkami są Polki”. We fragmentach poświęconych różnym innym nacjom też łatwo odnaleźć zdania, za które pisarza można by oskarżyć o brak politycznej poprawności.
O swoim pisaniu również potrafi wyrazić się bezlitośnie: „Do dupy z tobą, mój dzienniczku, także mi się z tobą znudziło”. Ale to już chyba kokieteria. Czytelnik z pewnością ani przez chwilę nie będzie się nudził.
Sławomir Mrożek, Dziennik, tom 2, 1970–1979, Wydawnictwo Literackie, s. 835