Zośka Papużanka, Szopka, Świat Książki, Warszawa 2012, s. 205
Opowieści o dysfunkcjonalnych rodzinach i rozmaitych formach przemocy wobec bliskich było już w naszej prozie sporo, by wspomnieć choćby „Gnoja” Wojciecha Kuczoka. Zośka Papużanka w debiutanckiej powieści nie sięgnęła zatem po temat świeży, ale jednak udało się go pisarce ożywić, przede wszystkim poprzez styl tej prozy. „Szopka” jest wariacją na temat sagi rodzinnej, poszarpaną, fragmentaryczną, rozpadającą się niczym relacje między ludźmi z familii, której ponurą historię przedstawiono w książce. Autorka zmienia punkty widzenia, płynnie przechodzi od narracji pierwszo- do trzecioosobowej, choć w gruncie rzeczy ukazuje wciąż ten sam wzorzec losu – ludzi przegranych. Zaczyna się od wysoce niedobranego małżeństwa: on – wrażliwy mężczyzna z pokomplikowaną wojenną i rodzinną przeszłością, który ucieka przed problemami w pracę, ona – katolicka do bólu matka Polka-karmicielka, komunikująca się krzykiem, emocjonalna terrorystka. Ich nieustanna wojna domowa wypacza charaktery dzieci i wnuków. Wspólne trwanie zamienia się w galerniczy trud, bo przecież w porządnej, tradycyjnej polskiej rodzinie rozwód jest wykluczony.
Jako się rzekło, Papużanka przedstawia ponurą historię, w której niczym w zwierciadle przejrzeć może się wielu czytelników, ale przełamuje tragiczną tonację powieści groteską, ironią i czarnym, czasami wręcz wisielczym, humorem. W „Szopce” sporo jest brawurowych fragmentów, jak chociażby opis cotygodniowego obiadku „u mamusi”, ukazywanego jako celebracja „święta sznycla”. Powieść urzeka stylem, wyrafinowanym, pełnym gier językowych, ale przy tym lekkim, pozbawionym zbędnego pisarskiego kuglarstwa.