Wydawało się, że Krajewski niczym już nie jest w stanie zaskoczyć w kolejnej części cyklu o Popielskim. A jednak udało mu się. Akcja „Areny szczurów” rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych: współcześnie oraz w 1948 r. Syn Popielskiego, badając zaszyfrowane zapiski pamiętnikowe ojca i starając się odkryć jego tajemnice, trafia do nadmorskiego Darłowa, w którym właśnie w 1948 r. były komisarz ukrywał się pod fałszywym nazwiskiem przed ubekami, ucząc jednocześnie w tamtejszej szkole. Jak łatwo się domyślić, uwikłał się tam w prowadzenie nieoficjalnego śledztwa w sprawie zwyrodnialca, który gwałcił kobiety i gryzł je do krwi, zarażając śmiertelną chorobą. Ścigając go, Popielski trafił w pułapkę zastawioną na niego przez trzęsący Darłowem demoniczny duet: oficera Armii Czerwonej i ubeka, którzy zgotowali komisarzowi prawdziwe piekło na ziemi.
W nowym kryminale Krajewskiego oczywiście są elementy doskonale znane i – co tu kryć – nadużywane, by nie powiedzieć zużyte. Jest seksualny dewiant mordujący kobiety, są nazbyt detaliczne i naturalistyczne opisy tortur. Jednak „Arena szczurów” broni się całkiem dobrze. Porzucenie Wrocławia na rzecz Darłowa dało prozie Krajewskiego nowy oddech. Intryga jest bardziej zwarta niż w poprzednich częściach cyklu, pozbawiona mielizn, choć niezbyt zaskakująca, bo wiadomo jest przecież z poprzednich części serii, że Popielski cało wyjdzie z wszelkich opresji. Najistotniejsze w powieści jest jednak śledztwo prowadzone przez jego syna, który bardzo chce ustalić, czy rodzic był bohaterem czy też zbrodniarzem. A może zbrodniczym bohaterem?
Marek Krajewski, Arena szczurów, Znak, Kraków 2015, s. 214