Jest połowa marca 1945 r. Wrocław znajduje się w okrążeniu i pod ostrzałem dywizji radzieckich. To w zasadzie ostatni moment, by eksradca kryminalny Eberhard Mock opuścił twierdzę. W zasadzie jest też jasne, co się stanie: coś zatrzyma go jednak w mieście na dłużej. Powodem będzie wciąż nierozwikłane brutalne zabójstwo siostrzenicy hrabiny von Mogmitz. A ślady prowadzić będą w stronę sadystycznego komendanta obozu Gnerlicha.
„Festung Breslau” to ostatnia część tetralogii Marka Krajewskiego o międzywojennym Wrocławiu i policjancie Eberhardzie Mocku. Tym razem jego bohater musi zmagać się nie tylko ze złoczyńcami, których pełno nawet w ostatnich dniach przed upadkiem miasta, ale też z postępującą starością, która odbiera siły do działania. Poparzenia, jakich doznał Mock podczas wielkiego nalotu na Drezno (w Breslau mówi się o nim: „bohater z Drezna”), sprawiają, że musi nosić na twarzy maskę. Atmosferę powieści potęgują kilometry podziemnych kanałów, jakimi zmuszeni są poruszać się mieszkańcy twierdzy, odgłosy bomb i piski najbliższych sąsiadów w godzinach oblężenia – szczurów.
Ten klimat wojennej apokalipsy, miasta jako labiryntu, oszpeconego Mocka sprawia, że „Festung Breslau” staje się współczesną wersją „powieści tajemnic” – dziewiętnastowiecznej odmiany powieściowej zafascynowanej wielkomiejskością, tajemnicą i grozą. Ale Krajewski nie byłby sobą, gdyby nie wprowadził do powieści bliskich mu rozważań filologicznych. Otóż okazuje się, że kluczem do rozwiązania zagadki jest Kazanie na Górze i niuanse zawarte w niemieckim przekładzie Biblii.
„Jestem już na wskroś zepsuty. Płaczę tylko za kurwami i bandytami” – powiada Mock w pewnej chwili. Wbrew tej deklaracji, właśnie w ostatniej części bohater powieściowy nabrał szlachetnych rysów. Ba, nie sposób go nawet tu nie lubić. Tak jakby autor chciał, byśmy Mocka zapamiętali ostatecznie z tej dobrej strony.
Marek Krajewski, Festung Breslau, W.A.B., Warszawa 2006, s. 232
Przeczytaj fragment książki