Turecki talib z Guantanamo
Recenzja książki: Murat Kurnaz, "Guantanamo. Pięć lat z mojego życia"
Książka Murata Kurnaza, obywatela Niemiec, rzekomego czy faktycznego taliba o tureckich korzeniach, informuje o wydarzeniach, które trudno sobie wyobrazić. Wyszedł na wolność i o tym opowiada. Biedy napytał sobie sam. Poszedł do meczetu, gdzie spotkał głosicieli wiary ze świetnej, jak mu się zdawało, szkoły w Lahore w Pakistanie. Postanowił tam wyjechać na kilkumiesięczne nauki. W Pakistanie zamknęli go, uważając, że jest kandydatem do bojówek Al-Kaidy. Wydał go znajomy, inkasując 3 tys. dol.
Od momentu pierwszego przesłuchania zaczęła się gehenna, najpierw w afgańskich więzieniach, potem podczas 27-godzinnej podróży samolotem do Guantanamo. Tam trzymali go w komorze bez dopływu powietrza, zamykali w chłodni na tygodnie, przesłuchiwali, ciągle każąc opowiadać życiorys swój i znajomych z okolic Bremy, gdzie się urodził, wychował i mieszkał z rodzicami. Głodzili, odmawiali wody, kazali się załatwiać przy dziewczynach strażniczkach, pozwalali iść do łaźni i namydlonemu odcinali dopływ wody. Brali do lekarza, który amputował zdrową rękę. Dentysta wyrywał osiem zębów, a bolący zostawiał.
To wszystko opisane jest dokładnie, beznamiętnie, bez litowania się nad sobą, bez talentu. Czy to może być prawda? Z relacji autora książki – a takich relacji mamy coraz więcej i wszystkie mówią to samo – wynika, że oprawcy gorsi są od ludzi Al-Kaidy, bo udają stróżów prawa, a postępują tak samo. Jeśli było tak, jak pisze Murat, cała załoga Guantanamo powinna znaleźć się pod kluczem. Relacja Murata ma dodatkowo tę dobrą – dla Polski – stronę, że opis 27-godzinnego lotu z Kabulu do Guantanamo, być może z międzylądowaniem na Mazurach, dowodzi, że nie tylko nikt tam talibów nie torturował, ale nawet nikt im nie dawał wyjść z samolotu, bo byli przymocowani do podłogi łańcuchami. To, co prawda, też tortura, ale lotniska w Szymanach nie obciąża.
Murat Kurnaz, Guantanamo. Pięć lat z mojego życia, przeł. Agnieszka Gadzała, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2008, s. 280
- Kup książkę w merlin.pl