Dokument bez tytułu
Paszporty POLITYKI

Wolę delikatne postaci

Gabriela Legun dla „Polityki”: Aktualnie moje ulubione role to same grzeczne dziewczyny

Gabriela Legun Gabriela Legun Leszek Zych / Polityka
Dzieci powinny od wczesnych lat uczyć się muzyki, jeżeli wykazują do tego chęć i predyspozycje – mówi Gabriela Legun, laureatka Paszportu POLITYKI w kategorii muzyka poważna.
Gabriela Legun jako Micaëla w „Carmen”, wystawianej w Operze Bałtyckiejmateriały prasowe Gabriela Legun jako Micaëla w „Carmen”, wystawianej w Operze Bałtyckiej
Polityka
Polityka
Polityka

DOROTA SZWARCMAN: – Spotykamy się w Operze Narodowej między próbą do „Simona Boccanegry” Verdiego a spektaklem „Czarodziejskiego fletu” Mozarta, w którym wykonuje pani rolę Paminy. Opera jest pani życiem. Ale podobno pochodzi pani z niemuzycznej rodziny?
GABRIELA LEGUN: – To prawda, nie mam w rodzinie muzyków, nie słuchało się też muzyki w domu. Tata jest artystycznie uzdolniony, choć raczej w stronę plastyczną, może więc artystyczne geny mam po nim, choć mama ma inne zdanie. Jako dziecko wcześnie zaczęłam śpiewać piosenki i to właśnie mama stwierdziła, że chyba mam słuch, więc zapisała mnie na fortepian do popołudniowej szkoły w Warszawie na Wiktorskiej. Szkołę drugiego stopnia skończyłam na Miodowej. Przez trzy lata byłam na rytmice, na której są zajęcia z improwizacji i początków kompozycji. Pisaliśmy raz zimowe piosenki dla dzieci i na pokazie swoją piosenkę jednocześnie zagrałam i zaśpiewałam. Jedna z pań stwierdziła wtedy, że mam ładny głos i powinnam zdawać na wydział wokalny. Pomyślałam, że spróbuję, i zdałam na śpiew solowy. Miałam wtedy 16 lat.

Wcześnie.
Uczyła mnie emisji pani Teresa Mulawa, która stwierdziła, że może coś z tego będzie. Dopiero wtedy zaczęłam się interesować muzyką operową. Pierwszym spektaklem, który zobaczyłam w Operze Narodowej, był „Rigoletto” w inscenizacji pokazywanej do dziś. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie.

To bardzo wystawny spektakl autorstwa włoskich artystów.
Od pierwszego podniesienia kurtyny publiczność biła brawo. Rolę tytułową śpiewał Andrzej Dobber. I dopiero wtedy pomyślałam, że opera to może być coś niesamowitego.

Zobaczyła pani teatr.
Tak. Od tego momentu pokochałam operę. Dostałam się na Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina do klasy pani Jolanty Janucik. Jednocześnie śpiewałam jazz i gospel, to też mi się podobało, ale ostatecznie stwierdziłam, że to operą chcę się zawodowo zajmować. Niedługo potem, chyba na egzaminie po trzecim roku, usłyszał mnie Jacek Laszczkowski, który zajmował się wtedy castingiem w Operze Bałtyckiej, i zaprosił do przesłuchań do roli Kunegundy w „Kandydzie” Leonarda Bernsteina. Dostałam tę rolę i to był mój sceniczny debiut. Zupełnie inny repertuar niż ten, który teraz śpiewam.

Zaczęła też pani jeździć na konkursy. W 2019 r. wygrała pani Konkurs im. Ady Sari w Nowym Sączu, jeszcze pod panieńskim nazwiskiem Gołaszewska.
Tak, to był dla mnie przełomowy konkurs. W ramach nagród zaprosił mnie dyrektor Opery Śląskiej w Bytomiu Łukasz Goik, najpierw na spektakl „Strasznego dworu” do roli Hanny. I kiedy się sprawdziłam, zaproponował mi etat. Przerwałam wtedy naukę w UMFC.

Nie ukończyła pani studiów?
Magisterskich. Rozpoczęłam je, ale nie złożyło mi się. Próbowałam je wznowić w tym roku akademickim, ale ze względu na liczne zobowiązania artystyczne zwyczajnie nie miałam na nie czasu. Zobaczymy, może kiedyś jeszcze wrócę.

Była pani też w Akademii Operowej przy Operze Narodowej.
To z kolei była nagroda dla najbardziej obiecującego polskiego głosu żeńskiego, którą dostałam na konkursie moniuszkowskim. Akademia Operowa to świetne miejsce i można z niego wiele skorzystać. Poznałam tam panią Izabelę Kłosińską, której bardzo wiele zawdzięczam.

Wracając do konkursów, jak trafiła pani do Portofino?
Namówił mnie kolega, świetny baryton Szymon Mechliński, który był na jednej z poprzednich edycji. W jury tego konkursu są znani dyrektorzy oper: Dominique Meyer i Peter de Caluwe. Ten pierwszy zaprosił mnie do Mediolanu do Accademia Teatro alla Scala. Wtedy spełniłam jedno ze swoich marzeń – zaśpiewałam na deskach legendarnej La Scali. Później miałam dylemat, czy zostać w Mediolanie, żeby wykonywać partie drugoplanowe, czy wrócić do Polski i śpiewać główne role. Zdecydowałam się wrócić i była to trudna, ale chyba dobra decyzja.

Peter de Caluwe zaprosił mnie z kolei do Théâtre de La Monnaie w Brukseli, do ciekawego projektu, który reżyserował Krystian Lada. To było pasticcio z wybranych fragmentów 16 wczesnych oper Verdiego, ułożone w jedną akcję. Projekt składał się z dwóch spektakli, „Rivoluzione” i „Nostalgia”, wystawianych przez kolejne dwa wieczory. Carlo Goldstein, wspaniały dyrygent, poprowadził nas muzycznie. To było dla mnie ogromnie ciekawe doświadczenie, bo po raz pierwszy śpiewałam Verdiego na scenie, a poza tym jako jedyna brałam udział w obu spektaklach.

Otrzymała pani świetne recenzje.
Tak, zostałam bardzo doceniona przez krytyków. Przyjechało tam wielu recenzentów, a także dyrektorów od castingu, m.in. z teatrów w Kolonii, Sankt Gallen czy Hamburgu. Dzięki temu w przyszłym sezonie wrócę na koncert do La Monnaie, będę śpiewać w Hamburgu tytułową rolę w operze „Rusłan i Ludmiła” Michaiła Glinki, a w Kolonii partię Liù w „Turandot” Pucciniego. Bardzo się cieszę, bo to jedna z moich wymarzonych ról. I dobry przedbieg do Butterfly, o której też marzę.

A Krystian Lada po doświadczeniach z Brukseli zaprosił panią do spektaklu „D’Arc”, który robił w Muzeum Powstania Warszawskiego. Wchodziła pani, prowadząc białego konia, i śpiewała arię z „Giovanny d’Arco” Verdiego.
Pierwotnie Krystian chciał, żebym śpiewała, wjeżdżając na koniu. Miałam nawet lekcje jazdy, bo nigdy wcześniej nie jeździłam konno. Ale pomysł okazał się niewykonalny, bo muzyka płoszyła konia, więc byłoby ryzykowne, gdybym na nim siedziała. Ostatecznie więc został tylko wprowadzony.

Tam był też ciekawy muzyczny eksperyment: Rafał Ryterski dopisał własny, zupełnie inny akompaniament do tej arii.
Dostałam tylko informację, że będzie inna wersja, inna instrumentacja, ale śpiewać trzeba to samo. Bardzo się zdziwiłam, gdy usłyszałam aranżację Rafała, i muszę przyznać, że na początku byłam sceptyczna. Ale po kilku próbach wypracowaliśmy kompromis i finalnie wyszło świetnie.

Dzięki nagraniom z Brukseli wzięła pani udział w jednym z najbardziej prestiżowych konkursów wokalnych na świecie, stworzonym przez Plácido Domingo – Operaliach.
Moim marzeniem było wziąć w nim udział. Miałam świetne nagranie, więc wysłałam je i pewnego dnia, czekając na pociąg w Koszalinie, przeczytałam w poczcie mail z zaproszeniem. Zareagowałam bardzo emocjonalnie, ludzie patrzyli na mnie jak na wariatkę, a ja się po prostu ogromnie cieszyłam. Ten konkurs odbywa się za każdym razem w innym mieście, a tym razem miał miejsce w Indiach, w Mumbaju. Dotarłam do półfinału, w którym wykonałam arię Leonory z „Mocy przeznaczenia” Verdiego. Jury zarzuciło mi wybór zbyt ciężkiego repertuaru, ale zaśpiewanie słynnego „Maledizione” na końcu arii przed maestro Domingo zostanie ze mną do końca życia. Z samą rolą Leonory myślę, że jeszcze poczekam.

Teraz pani śpiewa głównie Verdiego i Pucciniego, partie raczej liryczne.
Tak, jeszcze nie dramatyczne, na nie przyjdzie czas. Aktualnie moje ulubione role to Mimi, Liù, Tatiana, Desdemona, Amelia z „Simona Boccanegry” – same grzeczne dziewczyny...

I zdecydowanie nie role komiczne. Jak Mozart, to raczej Pamina, Hrabina, Donna Anna. Bardziej na serio.
Tak. Na pewno nie Zuzanna i Despina. Chociaż w zeszłym sezonie zaśpiewałam rolę Oscara w „Balu maskowym” Verdiego i podobno byłam uroczym chłopcem. Charakterologicznie zdecydowanie wolę delikatne i spokojne postaci. Sama taka raczej jestem, więc wtedy nie muszę grać, po prostu jestem prawdziwa.

A w jaki sposób pani wchodzi w nową rolę?
Na początku osłuchuję się z operą, staram się nauczyć swojej partii wokalnie i tłumaczę sobie tekst. Czysto techniczna, rzemieślnicza praca. Później spotykam się z korepetytorem. Dopiero w teatrze, podczas spotkań z reżyserem, pracujemy nad interpretacją i wtedy przychodzi czas na szukanie emocji, zadawanie pytań, chęć zrozumienia postaci, aby być wiarygodną na scenie pod względem wokalnym i aktorskim.

Czy wiąże się pani tylko z operą, czy wykonuje też pieśni?
Ostatnio nie mam czasu na pieśni, ale na koncertach chętnie je śpiewam. Mam kilka ukochanych cykli, które na pewno będę chciała kiedyś wykonać, np. „Vier letzte Lieder” Richarda Straussa. Bardzo lubię Wagnera, jego pieśni również są na mojej liście marzeń. W jego dziełach scenicznych też może kiedyś zaśpiewam.

A barok?
Baroku często słuchamy w samochodzie. Mój głos predysponuje mnie raczej do śpiewania muzyki romantycznej, ale gdyby ktoś zaproponował mi udział w „Koronacji Poppei” Monteverdiego czy rolę Kleopatry w „Juliuszu Cezarze” Haendla, tobym nie odmówiła. Barok bliższy jest mojemu mężowi, który jako chłopiec śpiewał sopranem w słynnym chórze Wiener Sängerknaben, a później był barytonem, kiedy studiowaliśmy na jednym roku w Warszawie.

Dziś już nie śpiewa?
Nie. Prowadzimy ze znajomymi i z bratem męża, który jest pianistą i śpiewakiem, szkołę muzyczną Music Loft na Kabatach. Dajemy lekcje prywatne śpiewu, ale też gry na fortepianie czy na gitarze. Zajęcia są od 6–7. roku życia. Ja mam na to za mało czasu, więc szkołą bardziej zajmuje się mąż. Czasem pomagam przy organizacji koncertów na koniec roku. To też jest dla mnie odskocznia. Uważam, że dzieci powinny od wczesnych lat uczyć się muzyki, jeżeli wykazują do tego chęć i predyspozycje.

Dużo jest uczniów?
Tak, mamy bardzo dużo chętnych i w związku z tym planujemy rozbudowę szkoły od września. Przychodzą do nas i dzieci, i dorośli. Pamiętajmy, że śpiew czy granie na jakimkolwiek instrumencie nie tylko rozwija pamięć, koordynację, kreatywność, ale także daje upust emocjom. Niektórzy bardzo tego potrzebują. W filmie „Maria Callas”, w którym gra Angelina Jolie, jest o tym mowa.

Ten film nie bardzo się udał...
Tak, też uważam, że ten film nie porywa, jest mało dynamiczny, z dosyć smętną fabułą dla widza spoza świata muzycznego. Choć zdjęcia są piękne, bardzo artystyczne. Z drugiej strony nam, śpiewakom, bardzo bliskie są problemy, z którymi borykała się Callas: wieczne wystawienie na ocenę, pragnienie bycia podziwianym, chwile zwątpienia w swój głos czy wreszcie problem samotności. Bardzo było mi szkoda Marii Callas, ona całkowicie poświęciła życie operze. Ja myślę inaczej, ważny jest dla mnie balans, który daje rodzina.

A czy któraś z gwiazd opery panią inspiruje?
Na pewno Teresa Żylis-Gara, jeden z najpiękniejszych głosów, jakie istniały, niesamowita artystka. Również Aleksandra Kurzak – za każdym razem, kiedy przychodzę na jej spektakl, jestem oczarowana. Pomimo wielkich kontrowersji bardzo cenię Annę Netrebko, podziwiam jej kunszt wokalny. Ale słucham też nagrań starszych: Renaty Tebaldi, Renaty Scotto czy Mirelli Freni.

Podobno rozpłakała się pani na „Madame Butterfly”, kiedy śpiewała właśnie Aleksandra Kurzak.
To prawda. Jeszcze wtedy trzeba było siedzieć w maseczkach, więc na szczęście nie było tego widać, ale płakałam od początku do końca. Cóż zrobię – tak mam, że na piękno reaguję wzruszeniem, a Kurzak w muzyce Pucciniego i spektaklu Trelińskiego to połączenie niesamowite.

ROZMAWIAŁA DOROTA SZWARCMAN

***

Gabriela Legun (ur. w 1995 r.) – sopranistka, warszawianka. Laureatka Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Ady Sari w Nowym Sączu (2019 r., I nagroda), Concorso Internazionale di Portofino (2021 r., wyróżnienie dla najlepszej śpiewaczki), Międzynarodowego Konkursu Moniuszkowskiego w Warszawie (2022 r., nagroda dla najbardziej obiecującego polskiego głosu żeńskiego) i Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Adama Didura w Bytomiu (2024 r., I nagroda), finalistka konkursu Operalia. Występuje na scenach polskich (Warszawa, Gdańsk, Bytom, Wrocław) i europejskich (Bruksela, Berlin, Mediolan).

Polityka 8.2025 (3503) z dnia 18.02.2025; Paszporty POLITYKI 2024; s. 76
Oryginalny tytuł tekstu: "Wolę delikatne postaci"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Izrael kontra Iran. Wielka bitwa podrasowanych samolotów i rakiet. Który arsenał będzie lepszy?

Na Bliskim Wschodzie trwa pojedynek dwóch metod prowadzenia wojny na odległość: kampanii precyzyjnych ataków powietrznych i salw rakietowych pocisków balistycznych. Izrael ma dużo samolotów, ale Iran jeszcze więcej rakiet. Czyj arsenał zwycięży?

Marek Świerczyński, Polityka Insight
15.06.2025
Reklama