Mam problem z tego typu wystawami. Z jednej bowiem strony nie ulega wątpliwości, że jest to przedsięwzięcie typowo komercyjne. Nikt tu się więc nie przejmuje naukową rzetelnością oraz tworzeniem rzeczywistej panoramy osiągnięć obu twórców i nawet wsparcie się znanym kuratorem jako ambasadorem wystawy niczego nie zmienia. Już sam tytuł pokazuje, że liczy się efekt polegający na zderzeniu nazwisk dwóch legendarnych artystów i sugerujący, że można tu mówić o jakiejś rywalizacji czy konfrontacji. Dlatego też na plan pierwszy wysuwa się nie jakość i reprezentatywność dzieł (z oryginalnych prac pokazano niemal wyłącznie nieco wielkonakładowych grafik), ale aranżacja, teatralizacja (np. stworzenie namiastki warholowskiej Factory), ciekawostki i gry z widzem (można skropić się zapachem perfum zaprojektowanych przez Dalego). Z artystycznego więc punktu widzenia ta wystawa to raczej produkt zastępczy. Jest jednak i druga strona medalu. Moim zdaniem należałoby wysłać tu w służbową delegację wszystkich polskich muzealników, by zobaczyli, jak atrakcyjnie opakowywać sztukę i jak o niej opowiadać, by przyciągała uwagę. Jak na początku XXI w. docierać do odbiorcy wychowanego na internecie i oczekującego czegoś więcej niż gablot z eksponatami. Bo trudno nie docenić faktu, że na tę właśnie wystawę trafi prawdopodobnie wielu widzów, którzy na co dzień szerokim łukiem omijają muzea i galerie sztuki współczesnej. Raczej nie zrozumieją jej lepiej, ale na pewno nieco się z nią oswoją. A to już sporo.
Dali kontra Warhol, Pałac Kultury i Nauki w Warszawie, wystawa czynna do 7 października