Uporządkowane, starannie przemyślane i malowane układy Jana Tarasina to estetycznie zupełnie inny świat niż ekspresyjne, „chropowate” malarstwo gestu Rajmunda Ziemskiego. Ale też obu artystów zaskakująco wiele łączy. Obaj należeli do czołówki tzw. polskiej awangardy malarskiej lat 60. i 70., obaj chętnie balansowali na granicy abstrakcji i figuratywności, i obaj w końcu wypracowali własne uniwersum malarskich przedstawień: charakterystyczne, oryginalne, łatwo rozpoznawalne. Uniwersum, które zapewniło im miejsce w czołówce polskiej sztuki drugiej połowy XX w. Wystawy mają charakter retrospektywy: w przypadku Ziemskiego obszernej, zaś Tarasina – nieco skromniejszej. Ale obie ujawniają niezwykle ciekawą (i ponownie ich łączącą) prawidłowość. Otóż pomimo owego uniwersum twórcy nie zrezygnowali z wycieczek w nieoczywiste z punktu widzenia głównego nurtu ich dorobku obszary. U Tarasina są to zaskakujące sceny figuratywne (cykl z chłopcami na plaży) lub urzekający op-art. U Ziemskiego zaś – brawurowa odmiana, która sprawiła, że w ostatniej dekadzie życia począł tworzyć obrazy o jeszcze mocniej zaznaczonym malarskim geście i w odważnych jaskrawych barwach. Morał? Dusza prawdziwego artysty nie da się zamknąć w klatce.
Rajmund Ziemski, Galeria Opera, Warszawa, do 1 grudnia
Jan Tarasin, Galeria Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej, Warszawa, do 21 października