Dwudziestu pięciu członków UE podpisało w poniedziałek dokumenty wprowadzające Jednolity Patent Europejski. Polska nie poszła śladem Hiszpanii i Włoch, które odmówiły złożenia podpisu. Polscy przedsiębiorcy i prawnicy załamują ręce, widząc w nowym patencie poważne zagrożenie. Rząd przekonuje: nie dramatyzujcie, jakoś to będzie.
Wyjaśnijmy krótko o co chodzi. Jednolity Patent Europejski (JPE) ma uprościć procedurę patentową. Każda firma chcąca chronić swój wynalazek (bo czasy samotnych geniuszy-wynalazców dawno minęły) może dziś skorzystać z patentu krajowego patentując swoje rozwiązanie w każdym kraju osobno. To droga żmudna i kosztowana. Może też skorzystać z Europejskiego Urzędu Patentowego w Monachium uzyskując patent obowiązujący w państwach UE i dodatkowo jedenastu nie będących członkami wspólnoty. Jednak w każdym z tych krajów europejski patent trzeba zarejestrować, czyli – jak to nazywają prawnicy – walidować. To wiąże się znów z formalnościami i kosztami, bo trzeba dokonać tłumaczenia patentu na lokalny język. Dlatego Bruksela od dawna chciała sprawę uprościć, ujednolicić i obniżyć koszty. Jeśli mamy swobodny przepływ kapitału, towarów, usług i pracowników, niech także wynalazki przepływają bez ograniczeń.
Problemem jest jednak język, a także różne systemy i tradycje prawne obowiązujące w poszczególnych krajach. I o to toczyła się przez lata walka. Jaki język wybrać dla JPE? Początkowo postawiono na angielski. Jednak Niemcy i Francuzi zgłosili weto. Jeśli nie będzie ich języków, to oni do takiego interesu nie wchodzą. Zabrakło miejsca dla hiszpańskiego i włoskiego, więc Włosi i Hiszpanie powiedzieli nie. Inne kraje zaakceptowały regułę, że JPE będzie dla nich obowiązujący bez tłumaczenia, w jednym z trzech języków urzędowych.
Kto na tym korzysta? Oczywiście w pierwszej kolejności Brytyjczycy, Francuzi a zwłaszcza Niemcy, którzy mają najbardziej innowacyjną gospodarkę i najwięcej patentują. Będą korzystali z własnego języka bez konieczności tłumaczeń. Skorzystają także Amerykanie, bo z JPE będzie ułatwieniem także dla firm spoza Europy.
Idealistyczne założenie jest takie, że małe firmy i drobni wynalazcy będą mieli ułatwioną ochronę. W rzeczywistości profity odniosą wielkie koncerny masowo patentujące tysiące rozwiązań. Ich patenty automatycznie rozleją się po całej Europie. Kto starci? Gospodarki odtwórcze, takie jak polska, gdzie mało się patentuje własnych rozwiązań, za to często stosuje rozwiązania znane na świecie, korzystając z faktu, że nie są u nas chronione. Czasem wynika to z niewiedzy, bo postęp techniczny idzie w takim tempie, świat zalewa taka fala patentów, że nadążyć za ich śledzeniem nie jest łatwo.
I właśnie tego ryzyka polscy przedsiębiorcy boją się najbardziej. Będą musieli teraz śledzić tysiące opisów patentowych w obcych językach, myśląc czy przypadkiem nie grozi im konflikt. To może trzeba się uczyć języków? Na pewno, tyle że to nie ochroni przed podwyższonym ryzykiem na jakie zostają wystawieni przedsiębiorcy. Prosty przykład angielskiego zdania z opisu patentowego w którym same przecinki mogą zmienić znaczenie: ...comprising alternatively waste, paper and waste, water… czyli „…zawierający alternatywnie odpadki, papier i odpadki, wodę….” Ten sam fragment bez przecinków należy już tłumaczyć –„..zawierający alternatywnie makulaturę i ścieki…” Tu nie ma miejsca na swobodę tłumacza. Konflikt z firmą dla której język patentu będzie językiem narodowym stawia konkurenta na dużo gorszej pozycji.
Pół biedy z tłumaczeniami. Pełna bieda może być z Jednolitym Sądem Patentowym, o który toczy się najostrzejsza wojna. Wciąż nie wiadomo kiedy zostanie ustalony system, w jakim będą rozstrzygane spory. Dlatego znów odroczono decyzje w tej sprawie: gdzie będzie działał sąd, kto i w jakim języku prowadził postępowanie. Ministerstwo Gospodarki wydało oświadczenie, że choć Parlament Europejski przegłosował JPE, to Sejm może nie ratyfikować umowy i Polska nie przystąpi do nowego systemu. I będzie po kłopocie. To może prościej było nie podpisywać?
?