Artykuł w wersji audio
To był front burzowy typu bow echo. Niektórzy meteorolodzy mówią nawet, że nocą z 11 na 12 sierpnia przez Polskę przewaliło się „derecho progresywne”, czyli rozległe, gwałtowne i wyjątkowo niszczycielskie zjawisko atmosferyczne. Cokolwiek to było, zabiło pięć osób, pozostawiając za sobą pas zniszczeń ciągnących się od Wybrzeża po Dolny Śląsk.
Wyjątkowo ucierpiały lasy. 80 tys. hektarów zostało zdewastowanych, z tego połowa praktycznie przestała istnieć. Straty dotknęły 22 rezerwaty, 15 obszarów ptasich i 134 siedliskowe. Padły drzewa pomniki przyrody, zniszczone zostały cenne drzewostany nasienne, strefy ochrony ptaków. Zginęło sporo zwierząt, ucierpiało 20 proc. powierzchni Parku Narodowego Bory Tucholskie.
Najdotkliwiej żywioł obszedł się z lasami należącymi do Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Toruniu. W ciągu jednej nocy dokonał trzebieży 5,5 mln m sześc. drzew. Tyle drewna wszystkie tamtejsze nadleśnictwa pozyskują normalnie przez trzy lata. W sumie Lasy Państwowe straciły drzewa o łącznej kubaturze ok. 10 mln m sześc., czyli czwartą część tego, co w tym roku zaplanowały do wycinki na terenie całego kraju.
– W ponad 90-letniej historii naszej organizacji nie było dotąd klęski o takiej skali – przekonuje Konrad Tomaszewski, dyrektor generalny Lasów Państwowych (LP). Dlatego mówi nie tylko o największej katastrofie w dziejach polskich lasów, ale i europejskich. To oczywiście przesada. Europa przeżywała w ostatnich latach większe kataklizmy. Huragany Lothar i Martin pod koniec grudnia 1999 r. zwaliły w zachodniej Europie drzewa o kubaturze 180 mln m sześc. W 2005 r. Szwedzi stracili 75 mln m sześc. drzew za sprawą huraganu Gudrun. W Polsce 15 lat temu huraganowy wiatr zdewastował Puszczę Piską (2,5 mln m sześc.), a w lipcu, kilka tygodni przed dramatem na Pomorzu, ucierpiało 2 tys. hektarów lasu (265 tys. m sześc.) nadleśnictwa Rudy Raciborskie na Górnym Śląsku.
Klęskowiska
Polskie lasy są zdominowane przez monokultury sosnowe – to właściwie plantacje drzew w podobnym wieku. Dzięki temu gospodarka leśna jest łatwiejsza, ale taki las bardziej podatny jest na kataklizmy. Sosny, jeśli nie zostały wyrwane z korzeniami, łamały się jak zapałki. Niektóre rozczepione i postrzępione kikuty robią wrażenie, jakby ktoś je ukręcił.
Dziś na tysiącach hektarów klęskowisk, jak nazywają je leśnicy, piętrzy się plątanina pni. Uprzątanie zniszczeń i sadzenie nowego lasu potrwa do 2019 r. – przewidują. Koszt tej operacji szacują na 1 mld zł, mając nadzieję, że sprzedaż drewna z wiatrołomów pokryje wydatki. W nadleśnictwach dotkniętych kataklizmem Lasy Państwowe ogłosiły stan siły wyższej. Kupują sprzęt – harwestery, forwardery, piły – prowadzą zaciąg dodatkowych ZUL-i, czyli zakładów usług leśnych, oraz firm, które zajmą się przygotowaniem dla nadleśnictw klęskowych nowych planów urządzenia lasu (10-letni plan gospodarki leśnej).
Lasy Państwowe zatrudniają na terenie całego kraju ok. 4 tys. prywatnych firm zajmujących się robotami leśnymi. W normalnych warunkach muszą one stawać do przetargów organizowanych przez nadleśnictwa. Zulowcy narzekają, że LP wykorzystują swoją monopolistyczną pozycję, dusząc ceny. Lasy odpowiadają, że ZUL-om żyje się całkiem nieźle i każdego roku inkasują ok. 3 mld zł za swoje usługi (675 tys. zł rocznie na firmę).
Teraz, ze względu na stan klęski, dyrektor generalny zezwolił na zawieranie nowych umów z wolnej ręki. LP nie są zdane wyłącznie na zulowców, mają też własne komórki zajmujące się pracami leśnymi. To one dysponują większością ciężkiego sprzętu. Na przykład harwestery pracujące dziś w Puszczy Białowieskiej należą do zakładu LP w Giżycku. Dyrektor generalny polecił, by ciężki sprzęt był kierowany do rejonów klęskowych.
Harwester to kombajn zrębowy. Przypomina pojazd marsjański: chwyta łapą na dole drzewo i ścina, a potem szybko odcina gałęzie i tnie na kłody. W ciągu dnia może ściąć 200 drzew. Ale normalnie rosnących, a nie powalonych przez wiatr jak na Pomorzu. Wydajność spada także wtedy, gdy do maszyny przykują się ekolodzy, jak zrobili to w Puszczy Białowieskiej.
Tam pracują zwykle cztery takie kolosy, w całej Polsce – kilkadziesiąt. Po katastrofie harwesterowcy rozpytują o pracę w Borach Tucholskich oraz w okolicach Sulęczyna na Kaszubach, licząc, że przy usuwaniu skutków huraganów będą wyższe zarobki. Bo w Puszczy Białowieskiej ostatnio zarabiają po kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie. Poza harwesterowcami potrzebni będą też pilarze, bo w wielu przypadkach tylko piłami spalinowymi można rozplątać kłębowiska drzew.
Wyprzedzić sinicę
Dyrektor generalny LP nakazał, by w nadleśnictwach dotkniętych klęską wstrzymano planową wycinkę. Z wiatrołomów w pierwszej kolejności ma być pozyskiwane pełnowartościowe drewno. Póki jeszcze nadaje się do zagospodarowania. Bo za chwilę zaatakują grzyby i sinica, a wtedy będzie się nadawało na opał.
– To wygląda strasznie, trudno sobie nawet wyobrazić skalę zniszczeń – mówi wstrząśnięty Marek Kasprzak z firmy Steico w Czarnej Wodzie, prezes Stowarzyszenia Producentów Płyt Drewnopochodnych w Polsce. Czarna Woda leży na Kaszubach, więc i ona ucierpiała w trakcie sierpniowej nawałnicy, podobnie jak pobliskie lasy.
Niemal w oku cyklonu znalazła się Tuchola. Huragan zdemolował miasto i zniszczył okoliczne Bory Tucholskie. – Wiatr zerwał dach z części hal produkcyjnych naszego tucholskiego zakładu. Odbudowa zajmie kilka tygodni – wyjaśnia Grzegorz Gołuński, prezes firmy Heban produkującej drewniane domy o konstrukcji szkieletowej.
Na szczęście natura łagodniej obeszła się z pobliskim Cekcynem, gdzie spółka ma swoją siedzibę i drugi zakład. Jednak prezesa mniej martwi dach, a bardziej przyszłość firmy, która zależna jest od dostaw drewna z pobliskich lasów. – Boimy się, że Lasy Państwowe będą chciały nam sprzedać drewno z wiatrołomów jako pełnowartościowe. A taki surowiec jest dla nas nieprzydatny. Już wcześniej prowadziliśmy badania: drewno z drzew połamanych przez wichurę, nawet jeśli nie widać na nim zewnętrznych uszkodzeń, traci swoje walory wytrzymałościowe i nie spełnia norm – wyjaśnia prezes Gołuński.
Drewniane Allegro
Handel drewnem prowadzony jest w zagmatwany sposób. W dużym skrócie wygląda to tak: pula drewna, którą mają zamiar odsprzedać LP, jest wystawiana raz do roku, w styczniu. Sprzedaż prowadzi się dwoma kanałami. Ok. 70 proc. trafia na przetargi ograniczone, w których mogą brać udział tylko przedsiębiorcy mający podpisane z LP umowy. Reszta jest sprzedawana w przetargach otwartych, na platformie internetowej e-drewno. To takie drewniane Allegro, dla firm i odbiorców detalicznych.
W przetargach ograniczonych poziom cen określają leśnicy, wyznaczając tzw. cenę skonsolidowaną. W jaki sposób to robią, jest leśną tajemnicą, która tylko czasem jest odsłaniana, gdy padają informacje, że leśnicy muszą wyjść na swoje, bo potrzeby finansowe mają spore. A na dodatek 2 proc. od sprzedaży drewna inkasuje od nich fiskus. Każdego roku cena, wokół której musi się toczyć licytacja, jest podnoszona; w tym roku o 2,5 proc. W przetargu brane są też pod uwagę czynniki pozacenowe i tak rodzi się lista odbiorców drewna. Kto, co i za ile ostatecznie kupił, to tajemnica. Odbiorcy wiedzą jedynie, że ceny w poszczególnych regionach Polski się różnią, bo dla większości firm kontrahentem nie jest Państwowe Gospodarstwo Leśne Lasy Państwowe, ale konkretne nadleśnictwo.
Taki system miał chronić polskie przedsiębiorstwa przed niekontrolowanym wzrostem cen i wykupywaniem drewna przez zagranicznych konkurentów, jednak odbiorcy drewna coraz częściej narzekają, że są nabijani w butelkę. Bo ceny na otwartych przetargach często bywają niższe od tych, które im dyktują Lasy. Czasem opłaca się nawet zrezygnować z zakontraktowanego drewna, płacąc 5 proc. kary, i kupić surowiec na e-drewno.
A drewna nieustannie brakuje. Bo polski przemysł drzewny rośnie szybciej niż polskie lasy. W leśnej konkurencji jesteśmy europejskim średniakiem. Tak pod względem lesistości (30,5 proc. powierzchni kraju), zdrowotności ekosystemów, bioróżnorodności, pożarów lasów, intensywności pozyskiwania drewna itd. W czołówce lokujemy się za to pod względem zasobności lasów – 254 m sześc./ha (średnia UE – 154 m sześc./ha).
Lasy Państwowe mają ustawowy obowiązek prowadzenia zrównoważonej gospodarki leśnej; lasów nie może ubywać. Organizacje ekologiczne zarzucają jednak LP nadmierną eksploatację. Przemysł przeciwnie – gospodarkę ekstensywną, która sprawia, że w lasach pozostaje wiele drzew, które przekroczyły wiek rębności. A to marnowanie cennego surowca. Choć pozyskanie drewna rośnie, to przemysł wciąż narzeka, że lasy tną za mało.
Surowiec strategiczny
Gospodarka oparta na drewnie to polska specjalność. Przemysł drzewny daje zatrudnienie 333 tys. pracowników (13,7 proc. zatrudnienia w przemyśle). Eksportujemy wyroby o wartości ok. 45 mld zł rocznie. To 10 proc. całego polskiego eksportu. Jesteśmy największym w Europie eksporterem drewnianych drzwi i okien. Liczymy się jako producent płyt drewnopochodnych, palet, papieru i celulozy. Jednak naszą specjalnością są meble. W światowym rankingu Polska jest na 10. pozycji pod względem produkcji i czwartej w dziedzinie eksportu. Wartość eksportu mebli w ubiegłym roku sięgnęła 42 mld zł. W Europie mamy trzecią pozycję za Włochami i Niemcami. A chcemy być pierwsi. Takie w każdym razie jest założenie planu Morawieckiego. Dlatego państwo wspiera finansowo rozwój branży meblarskiej.
Drewno jest więc dla naszej gospodarki surowcem strategicznym. 90 proc. na polskim rynku pochodzi z Lasów Państwowych, reszta z lasów prywatnych, samorządowych i importu.
– Jesteśmy ofiarami monopolisty. W efekcie coraz częściej bardziej opłaca się importować drewno. Nasza firma sprowadza drewno świerkowe ze Szwecji. Niestety, sośninę musimy kupować od Lasów – wyjaśnia prezes Gołuński ze spółki Heban.
Tę diagnozę potwierdza dyr. Bogdan Czemko z Polskiej Izby Gospodarczej Przemysłu Drzewnego. – Na początku tego roku, kiedy Lasy kontraktowały sprzedaż, metr sześcienny szwedzkiego drewna sosnowego był tańszy o 50–100 zł (w zależności od regionu) od średniej ceny uzyskanej przez Lasy Państwowe – wyjaśnia dyrektor. Jego zdaniem deficyt drewna w Polsce sięga ok. 4–5 mln m sześc. I będzie rósł, bo Lasy sztucznie go podkręcają. Jak to robią?
– Wydzieliły specjalną pulę drewna dla firm, które wykażą, że zwiększają swoje zdolności produkcyjne. Niektórzy przedsiębiorcy tak potrzebują surowca, że sztucznie nakręcają swój potencjał, byle wziąć udział w podziale tzw. drewna dla rozwoju. W tym roku do podziału było 2 mln m sześc. Tymczasem nowe zdolności (uznawane przez LP za udowodnione i prawdziwe) sięgnęły już 20 mln m sześc. Większy popyt przy ograniczonej podaży oznacza oczywiście wzrost cen – wyjaśnia dyr. Czemko.
Przerobić czy spalić?
Nic dziwnego, że przemysł z przerażeniem patrzy na piętrzące się w lasach zwały połamanych drzew. Nie wie, jak po tym kataklizmie będzie wyglądało zaopatrzenie. Kłopoty mogą pojawić się już w tym roku, a na pewno w przyszłym. Z niepokojem czeka na najbliższe posiedzenie Komisji Leśno-Drzewnej, na którym leśnicy spotykają się z przemysłem.
Nie wszyscy gotowi są do kupowania drewna z wiatrołomów. Leśnicy zapewniają, że wycinka została wstrzymana tylko w lasach dotkniętych klęską, więc będą pewne przesunięcia, ale z realizacją kontraktów nie powinno być dramatu. Pozostałe nadleśnictwa realizują plany. Na ten rok przewidziano pozyskanie 40 mln m sześc., z czego 60 proc. już wykonano. – Drewno poklęskowe będzie sprzedawane na rynku rozwoju oraz w ramach planowych umów. Pozostała część trafi do sprzedaży w ramach portalu e-drewno – uspokaja Anna Malinowska, rzeczniczka Lasów Państwowych.
Drzewiarze bardzo się boją, że wielcy gracze mogą kupić dodatkowe drewno z wiatrołomów, nawet jeśli go nie potrzebują. Tylko po to, by poprawić sobie pozycję w przyszłym roku, gdy z drewnem zrobi się krucho. Bo przydzielając drewno, Lasy kierują się historią z lat poprzednich. Leśnicy nie owijają w bawełnę: w 2018 r. trzeba spodziewać się ograniczeń w pozyskaniu drewna. A to oznacza nie tylko kłopoty z surowcem, ale też wyższe ceny.
– Nie możemy zostawić leśników z problemem połamanych drzew. Musimy je jakoś zagospodarować. To w końcu lasy państwowe, nasze wspólne dobro – deklaruje szef Stowarzyszenia Producentów Płyt Drewnopochodnych. Nie wszyscy podzielają jego stanowisko. Twierdzą, że płyciarzom łatwo tak mówić, bo mają najmniejsze wymagania jakościowe. Na płyty wiórowe czy pilśniowe nada się niemal każdy kawałek drewna. Będą mieli tani surowiec, a przerabiają go rocznie 7–8 mln m sześc.
Także papiernicy są w podobnej sytuacji; ich potrzeby to 5 mln m sześc. Inni deklarują, że czekają na konkrety. Wielkim nieobecnym w dyskusji są meblarze. – Nas te problemy dotyczą w sposób pośredni, bo nie kupujemy drewna grubego od Lasów. Dostawcami firm meblarskich są producenci płyt i tartaki sprzedające tarcicę – wyjaśnia dyr. Michał Strzelecki z Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Producentów Mebli.
Leśnicy z nadzieją patrzą na energetyków. To dla nich ostatnia deska ratunku. Czego nie da się przerobić, trzeba spalić. Kiedyś elektrownie kupowały drewno jak leci, nawet to dobrej jakości, by palić nim w kotłach. Nie liczyły się z kosztami, bo mieszanka węgla z drewnem była traktowana jak zielona energia i odpowiednio wynagradzana. Drzewiarze zrobili awanturę, że cenny surowiec idzie z dymem, więc energetykom przykręcono kurek.
– Wykorzystujemy zrębki drzewne, ale w niewielkich ilościach. Drewna nie palimy, bo po pierwsze wolno palić tylko drewno energetyczne, a jego definicja prawna jakoś nie może powstać. A po drugie, przy dzisiejszych cenach zielonych certyfikatów to się nie opłaca – wyjaśnia jeden z menedżerów energetyki, prosząc o anonimowość, bo temat drewna zrobił się ostatnio bardzo gorący. Leśnicy, jak górnicy, naciskają, by energetyka ich wsparła.
I jeszcze Białowieża
Jakbyśmy mieli mało kłopotów, to jeszcze ta Białowieża... – wzdychają szefowie firm branży drzewnej. I od razu zastrzegają, że w sporze ministra Szyszki z ekologami i Komisją Europejską zabierać głosu nie będą. Chcą być neutralni. Są jednak wściekli na Lasy Państwowe za to, że ujawniły listę firm kupujących drewno z Białowieży.
LP wyjaśniły, że poprosił o nią obywatel, pan Tomasz Kacprzak, w ramach prawa do informacji publicznej. Nie było podstaw, by mu odmówić. Wcześniej o te informacje zabiegały media, zwłaszcza portal OKO.press, ale im się nie udało. Kacprzak udostępnił listę mediom i teraz firmy mają kłopot. Muszą się tłumaczyć i przekonują, że nie robią nic złego.
Spółka Sklejka Echo wydała oświadczenie, że kupiła z Białowieży tylko 20 m sześc. drewna brzozowego, w którym na dodatek żerował kornik drukarz. „Jednocześnie stanowczo podkreślamy, że Sklejka Eko SA nie kupuje drewna pochodzącego z prowadzonego obecnie wyrębu Puszczy Białowieskiej”. Podkreślono też, że do wyrobów certyfikowanych używa wyłącznie surowca FSC (Forest Stewardship Council).
Certyfikat FSC jest powszechnie uważany za świadectwo najwyższych standardów odpowiedzialnej gospodarki leśnej. – Nadleśnictwa puszczańskie miały certyfikat jeszcze w początkach lat dwutysięcznych, ale straciły m.in. na skutek cięć w rezerwatach – mówi Adam Bohdan z Dzikiej Polski. Certyfikat przyznawany jest nie tylko podmiotom zajmującym się gospodarką leśną, czyli tym, którzy bezpośrednio pozyskują drewno, ale wszystkim przedsiębiorcom w łańcuchu przetwórczym, więc także firmom kupującym drewno do produkcji. – Niektóre z firm skupujących drewno z puszczy mają certyfikaty FSC – mówi Adam Bohdan. – A w związku z tym nie powinny do produkcji używać drewna niecertyfikowanego. Z tego między innymi powodu już od pewnego czasu Ikea, jeden z największych producentów polskiej branży drzewnej, nie zaopatruje się w Białowieży. Wiele firm nie ma jednak takich oporów. Drewno to drewno. Może nie jest najwyższej jakości, ale dziś liczy się każda kłoda. Białowiescy leśnicy dotychczas cięli niewiele – ok. 40 tys. m sześc. rocznie. Po decyzjach ministra Szyszki doszli do 188 tys. m sześc.
Wściekłość drzewiarzy ma jeszcze jedną przyczynę. Lasy mogą lekceważyć opinię publiczną, ale producenci już nie. Lasy były i będą, a ta czy inna firma, gdy wyjdzie na jaw, że korzysta z białowieskiego drewna, może się narazić na bojkot konsumencki. Jeśli nie w kraju, to za granicą. I mocno ucierpi. Na dodatek od niedawna funkcjonuje rozporządzenie UE przeciwdziałające handlowi nielegalnie pozyskanym drewnem. Nie wiadomo, czy się za chwilę nie okaże, że dotyczy to także drewna kupowanego w Białowieży, zwłaszcza po decyzji Trybunału w Strasburgu nakazującej wstrzymanie wycinki.
Puszcza kona
Mieszkańcy rejonu puszczy patrzą na to inaczej. W wycince nie widzą nic złego. Za złe mają natomiast ekologom, że próbują ją blokować. Przekonani, że ktoś ich sponsoruje, mówią: za 1,2 tys. zł miesięcznie łatwo się broni puszczy. Są jednak wyjątki. Do nich należy pan Kazimierz. Do obozu ekologów przyjeżdża autobusem, zwykle przywozi ciastka. Ma 75 lat, prawie 40 przepracował jako pilarz. – Dobrze się wtedy zarabiało, a pracowało tylko zimą – mówi. – Od początku, jak zacząłem robić piłą, miałem niemiłe uczucie, że niszczę życie. Teraz, kiedy puszcza kona, to ścięte przeze mnie drzewo mi się wciąż przypomina. Opowiada, że kiedy sam pracował przy wyrębie puszczy, były w niej takie miejsca, gdzie nie stanęła ludzka stopa.
Teraz, od kiedy rozjeżdżają ją harwestery, w niczym nie przypomina tamtego dziewiczego lasu. Patrzy na wywózkę drewna przekonany, że jeszcze dwa lata, a nie będzie czego ciąć. – I dlatego sercem jestem z tymi ludźmi tu w obozie – deklaruje. Ręce mu się trzęsą, gdy zapala tytoń. – Miejscowi są zaślepieni. Co ksiądz, pop czy inny im powie, to dla nich święte. Ludzi teraz jakaś zbiorowa świadomość opadła, zupełnie taka jak u mrówek! Nawet w komunie tak nie było jak w PiS – złości się.
Tymczasem dyrektor Konrad Tomaszewski uspokaja: „drewno w trzech nadleśnictwach: Białowieża, Browsk, Hajnówka, pozyskiwane jest w sposób legalny, w oparciu o plany urządzenia lasu, plany zadań ochronnych oraz inne obowiązujące przepisy, a także w sposób nienaruszający postanowień Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej”. Być może dyrektor Tomaszewski (który już wyjaśniał, że nie jest krewnym Jarosława Kaczyńskiego) będzie potrzebował pomocy księdza Tomasza Duszkiewicza z Węgrowa. Ksiądz, który jest myśliwym i przyjacielem ministra Szyszki, od niedawna jest też pracownikiem Lasów Państwowych. Nie szczędzi wysiłków i w efekcie w sierpniu w Białowieży został – jak twierdzi – zaatakowany przez ekoterrorystów. Co prawda, w „Tygodniku Powszechnym” Danuta Kuroń, która była świadkiem zajścia, opisuje, że to ks. Duszkiewicz „prowokował, a następnie kłamał, dając fałszywe świadectwo”. Napisała nawet w tej sprawie list do biskupa. I pyta, czy „ochrona życia” obejmuje także przyrodę?