Rynek

Do strefy euro spieszmy się powoli

Dyskusja między euroentuzjastami i eurosceptykami przypomina tę toczoną między liberałami a keynesistami. Dyskusja między euroentuzjastami i eurosceptykami przypomina tę toczoną między liberałami a keynesistami. Didier Weemaels / Unsplash
Argumenty za i przeciw euro w Polsce są niezmienne co najmniej od unijnego kryzysu fiskalnego.

Przejście byłego prezesa NBP, profesora Marka Belki, z obozu eurosceptyków do grona zwolenników szybkiego przyjęcia przez Polskę wspólnej waluty wywołało kolejną falę dyskusji na temat kosztów i korzyści integracji ze strefą euro. Dyskusji, która zapewne pozostanie wyłącznie rozmową teoretyczną. A szkoda.

Przyjąć euro czy nie?

Argumenty za i przeciw euro w Polsce, funkcjonujące w debacie publicznej, są niezmienne co najmniej od unijnego kryzysu fiskalnego. Zwolennicy argumentują między innymi, że wspólna waluta obniży koszty transakcyjne eksporterów, obniży oprocentowanie kredytów i zmniejszy koszty obsługi długu publicznego, co przełoży się na szybszy wzrost gospodarczy, więcej inwestycji i wyższe dochody. Dodatkowo w ostatnich latach pojawia się argument nieekonomiczny: w obliczu coraz większej dezintegracji Unii Europejskiej nastąpi integracja finansowa i polityczna krajów strefy euro, a bycie poza tym klubem spowoduje marginalizację Polski na arenie międzynarodowej.

Populistyczni przeciwnicy straszą natomiast wzrostem cen (argument tyleż chwytliwy, co ekonomicznie nieuzasadniony) i wewnętrznym polityczno-ekonomicznym kryzysem samej strefy euro (który został zażegnany w 2015 roku). Mniej słyszalne, choć bardziej zasadne obawy to utrata konkurencyjności przez polskie firmy, szybki wzrost cen mieszkań i nieruchomości po integracji monetarnej czy utrata niezależności polityki pieniężnej, potrzebnej do ratowania gospodarki z opresji kryzysu finansowego i fiskalnego oraz do ograniczania skutków globalnych recesji.

Dyskusja między euroentuzjastami i eurosceptykami przypomina jednak tę toczoną między liberałami a keynesistami. Ci pierwsi skupiają się na długookresowych korzyściach, a ci drudzy mówią wyłącznie o krótkookresowych ryzykach. Innymi słowy, nie znajdują wspólnego języka. A taki język warto znaleźć i warto zbudować taki plan przystępowania do strefy euro, który zminimalizuje krótkookresowe ryzyka oraz pozwoli na jak najszybsze osiągnięcie długookresowych korzyści z członkostwa.

Najlepiej zacząć od określenia, kiedy Polska może przyjąć euro bez ryzyka wystąpienia dużych nierównowag makroekonomicznych, przed którymi przestrzegają eurosceptycy. W teorii ryzyko to zniknie, gdy Polska będzie w dostatecznym stopniu rozwinięta gospodarczo, parametry budżetowe będą zbliżone do tych, jakie odnotowywane są dla krajów strefy euro, a wahania koniunktury będą przebiegać podobnie jak na Zachodzie.

Cały szkopuł w tym, by określić ten „dostateczny” poziom

Z przeprowadzonego niedawno badania (Czerniak, Borowski, Boratyński, Rosati 2017) wynika, że aby w pełni uniknąć ryzyka wystąpienia bańki spekulacyjnej na rynku mieszkaniowym, polskie PKB musiałoby urosnąć co najmniej o 65 proc. (!), i to przy założeniu, że pozostałe kraje strefy euro pozostaną na obecnym poziomie rozwoju. Dla pozostałych ryzyk (kryzys fiskalny, utrata konkurencyjności przedsiębiorstw etc.) nie ma analogicznych wyliczeń, ale doświadczenie ekonomiczne podpowiada mi, że co najmniej 10–20 proc. wzrostu jest konieczne. Zwłaszcza że powyższe ryzyka zmaterializowały się w Grecji czy Portugalii, które były relatywnie bogatsze w momencie przystępowania do strefy euro niż Polska.

Taki rozwój nie jest oczywiście możliwy do osiągnięcia w ciągu najbliższej dekady, a pewnie nawet i najbliższego ćwierćwiecza. Czy to zatem oznacza, że powinniśmy zapomnieć o przystąpieniu do strefy euro? Zdecydowanie nie. Ryzyka makroekonomiczne można bowiem ograniczyć na inne sposoby. Ryzyko wystąpienia bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości można obniżyć dzięki odpowiedzialnej polityce KNF i rozwojowi rynku najmu. Ryzyko utraty konkurencyjności przez przedsiębiorstwa także można ograniczyć. Na przykład wykorzystując obniżkę kosztów obsługi długu publicznego do zmniejszenia obciążeń podatkowych firm i przeznaczając szybko rosnące dochody podatkowe na inwestycje infrastrukturalne oraz wsparcie projektów badawczych i rozwojowych.

Wszystkie sposoby na uniknięcie „pułapek euro” wymagają jednak aktywnej i odpowiedzialnej polityki gospodarczej, polegającej przede wszystkim na nieprzejadaniu korzyści z integracji. Szybki wzrost dochodów, za które można kupić coraz więcej niemieckich czy francuskich towarów, i rosnąca dostępność kredytów, za które można kupić luksusowe mieszkanie nad morzem, to oczywiście kusząca ścieżka rozwoju, ale niestety prowadzi do poważnych perturbacji gospodarczych. Jeżeli zatem wspólnie obiecamy sobie, że nie ulegniemy tej pokusie oraz będziemy prowadzić odpowiedzialną politykę gospodarczą i oszczędzać część wzrostu dochodów, to powinniśmy do strefy euro przystąpić jak najszybciej się da. Bezwarunkowe przyjęcie euro proponowane przez euroentuzjastów to jednak droga prowadząca tam, gdzie teraz jest Grecja.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama