Tekst Joanny Solskiej o gospodarce ukazuje się w ramach cyklu artykułów o tym, co partie przed wyborami do Sejmu i Senatu 13 października proponują wyborcom w najważniejszych dziedzinach. Jutro Martyna Bunda o polityce społecznej.
Nic, co dane, nie będzie odebrane – do tego zobowiązują się wszyscy. A więc nie tylko 500 zł na każde dziecko, ale także 13. emerytura w wydatki państwa zostaną wpisane na stałe. Licytacja „kto da jeszcze więcej” rozpoczyna się dopiero od tego poziomu.
Czytaj też: Gospodarka zwalnia, jest coraz drożej
Każdemu dołożą
• PiS zadekretuje szybki wzrost płacy minimalnej z 2,6 tys. zł w 2020 r. do 4 tys. pod koniec 2023. Podniesie też z obecnych 1,1 tys. zł do 1,2 tys. minimalną emeryturę. Od 2021 r. wypłaci też 14. emeryturę, ale tylko osobom, których świadczenie nie przekroczy 120 proc. średniej, czyli wtedy 2,9 tys. zł.
• Koalicja Obywatelska też nie skąpi. Jako jedyna próbuje jednak transferami zachęcić ludzi do pracy, obiecuje premię za aktywność. Tym, których zarobki nie przekraczają 4,5 tys. zł, budżet wypłaci dodatkowe 600 zł miesięcznie. To ważne, bo dzięki temu premia nie obciąży pracodawców. Inni zarobią na obniżce PIT i składek na ZUS. KO realizuje w ten sposób bardzo ważny postulat – obniżenie tzw. klina podatkowego z obecnych nawet 50 do 35 proc.
Płaca minimalna powinna się równać połowie średniego wynagrodzenia. Idea pakietu „niższe podatki, wyższa płaca” ma zachęcić Polaków do legalnej pracy. W naszym kraju odsetek aktywnych zawodowo jest wyjątkowo niski, wynosi zaledwie 57 proc. osób w wieku produkcyjnym. Dlatego KO do aktywności zawodowej zachęcić chce także emerytów. Jeśli podejmą pracę, nie będą od zarobków płacić PIT. Jeśli się to uda, pakiet w sporej części mógłby się sfinansować sam.
• PSL od podatku PIT chce zwolnić emerytury i renty. Młodym obiecuje po 50 tys. zł jako wkład na własne mieszkanie, jeśli zadeklarują, że chcą mieć dzieci.
• Lewica oczekuje gwarantowanej emerytury dla każdego: 1600 zł miesięcznie. To ogromna zachęta do pracy na czarno, zwłaszcza dla najmniej zarabiających, którzy płacąc składki, mogą liczyć najwyżej na minimalne świadczenie, czyli 1,2 tys. zł.
Czytaj także: Sprawdzamy wyborcze programy
Kto za to zapłaci?
Za kieszeń powinni trzymać się przedsiębiorcy. Najbardziej uderzą ich propozycje PiS: podwyżka płacy minimalnej oraz likwidacja limitu 30-krotności składek na ZUS. Rząd zorientował się, że zapowiedź płacenia ZUS od dochodu poważnie zwiększy obciążenia właścicieli firm i może przez to stracić wiele głosów. Unika więc jasnych deklaracji. Jest jednak bardzo prawdopodobne, że po wyborach wróci do pomysłu „testu przedsiębiorcy” i obiecywane małym firmom ulgi i przywileje okażą się dużo mniej warte niż kolejne obciążenia. Słabe firmy mogą bankrutować, ale tym partia się nie martwi.
W firmach średnich i dużych wzrosną koszty pracy. Szybkie podwyżki płacy minimalnej spotęgują wzrost presji płacowej także na lepiej płatnych stanowiskach. Wzrosną obciążenia na ZUS, dochodzą składki na pracownicze plany kapitałowe (PPK). Nie da się ich udźwignąć bez podnoszenia cen.
PiS zapowiada też wymianę elit w biznesie. Nie mówi, jak zamierza to zrobić, nie łamiąc prawa. Prawo, uchwalane bez konsultacji z zainteresowanymi, już teraz jest niestabilne, co bardzo zniechęca do inwestycji. Wiele firm, zamiast się rozwijać, chce trudne czasy przeczekać w stanie przetrwalnikowym. Trudno więc liczyć na to, że popłynie z nich większy strumień podatków do budżetu.
• Odmienne podejście do biznesu prezentuje Koalicja Obywatelska. Zachętą do rozwoju dla przedsiębiorstw dużych ma być obniżka CIT. Ale nie dla wszystkich, tylko dla tych, które rosnąć będą szybciej niż PKB. Małym obiecuje zmniejszenie obciążeń na ZUS z obecnych 60 proc. średniej płacy do 60 proc. minimalnej.
• PSL małym przedsiębiorcom obiecuje ZUS dobrowolny. Płacić będą tylko ci, którzy zechcą. Ciekawe, czy tacy się znajdą.
Czytaj też: Jak naprawić szkołę po „reformie” PiS
Państwowe firmy nie są innowacyjne
Właściciele dużych prywatnych przedsiębiorstw mają być z elity biznesu usunięci, więc trudno liczyć na dynamiczny rozwój w nich działów badań i rozwoju. A bez innowacji produktywność w Polsce nadal będzie rosła wolniej niż zarobki, co musi się skończyć większą inflacją. W sektorze prywatnym nie będzie przybywać dobrze płatnych etatów, ich liczba skurczy się na skutek skokowego wzrostu kosztów ZUS. Duże polskie firmy prywatne nie są przedmiotem troski PiS.
Lokomotywą rozwoju gospodarki nie staną się także największe spółki kontrolowane przez państwo. Nie tak dawno w Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju premier Morawiecki zapowiadał, że do 2025 r. będziemy produkować milion samochodów elektrycznych, ale teraz termin przesunął się już do 2030 r. I nie milion, ale 600 tys. I chyba nie będziemy ich produkować, w każdym razie obecnie nic na to nie wskazuje. Raczej kupimy za granicą. Ograniczymy się do transportu publicznego (produkowanego z powodzeniem przez firmy prywatne!) i stacji ładowania. Zapowiadanych w strategii nowoczesnych promów także nie robimy, stępka rdzewieje. Do tej pory żadne kontrolowane przez państwo przedsiębiorstwo nie opracowało i nie wdrożyło ani jednego innowacyjnego projektu, który podbiłby rynek.
Polski Fundusz Rozwoju, który miał inwestować w innowacyjne projekty, po prostu renacjonalizuje gospodarkę. Z kolejnych wizji roztaczanych w kampanii przez premiera trudno czerpać nadzieje, że PiS wreszcie uczyni naszą gospodarkę bardziej innowacyjną. Przy pomocy dużych transferów socjalnych Niemców nie dogonimy, gospodarka nie stanie się bardziej konkurencyjna. A bez tego wyższe zarobki będą tylko złudzeniem, które rozwieje rosnąca inflacja.
Czytaj też: PiS nie lubi przedsiębiorców. Coraz więcej im zabiera
O klimat się nie martwimy
• PiS nie bardzo przejmuje się ociepleniem klimatu, choć dla jego wyborców właśnie ta sprawa nabiera pierwszorzędnej wagi. Polska nie podpisała porozumienia w sprawie osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 r. Z programu partii wynika, że czekamy, aż nam Unia za to zapłaci. „Przyjęliśmy postawę renegocjacji pakietu klimatycznego w kierunku zagwarantowania interesów polskiego przemysłu i konsumentów”.
Tylko że zarówno przemysł, jak i konsumenci na upieraniu się rządu przy węglu tracą. Energia staje się coraz droższa, a ponieważ jej koszt zawiera się w cenie każdego produktu, konkurencyjność polskiego eksportu także maleje. Nie w pełni zdajemy sobie z tego sprawę, ponieważ na razie ceny prądu zostały sztucznie zamrożone. Z programu wynika, że to może potrwać do wyborów prezydenckich. Niechęci do odnawialnych źródeł energii PiS nie ukrywa. W programie wspomina się natomiast o budowie elektrowni atomowej.
• Wszystkie inne partie chcą zwiększenia produkcji prądu z OZE. Koalicja Obywatelska wyeliminuje węgiel z energetyki do 2040 r. Nie będzie jednak zamykać kopalń, liczy raczej na wyczerpywanie się jego zasobów.
• PSL będzie dążył, by do 2030 r. aż połowa energii pochodziła z OZE, spora część ma być produkowana przez morskie farmy wiatrowe. Ludowcy zamierzają też rozwijać fotowoltaikę, biogazownie i energetykę prosumencką.
• Lewica też jest za OZE. Udział energii odnawialnej w ciągu 10 lat powinien sięgnąć 40 proc. Na razie jednak zagrożony jest cel, że w przyszłym roku osiągnie 15 proc.
• W sprawie czystej energii wypowiada się także Konfederacja Wolność i Niepodległość. Zamiast OZE lansować będzie budowę przez Chińczyków elektrowni atomowej. O zachowanie standardów bezpieczeństwa się nie martwi.
Wszyscy pretendenci do władzy chętnie rozdaliby nam jak najwięcej pieniędzy, ale z ich programów nie wynika, że zwalniająca gospodarka na to wszystko zarobi. Raczej trzeba się więc liczyć z coraz wyższymi podatkami i cenami. Dobrobytu długopisem zadekretować się nie da.