Rynek

Loteria miejscowa. Absurd na drogach, szynach i w powietrzu

Port Lotniczy Gdańsk im. Lecha Wałęsy pierwszego dnia po przerwie spowodowanej pandemią koronawirusa Port Lotniczy Gdańsk im. Lecha Wałęsy pierwszego dnia po przerwie spowodowanej pandemią koronawirusa Martyna Niećko / Agencja Gazeta
W autobusie i pociągu można sprzedawać każde miejsce, a w samolocie co drugie – regulacyjny chaos wprawia w osłupienie przewoźników i utrudnia im życie, gdy walczą o przetrwanie.

Za rządowymi przepisami trudno nadążyć w każdej dziedzinie, a na polu transportowym zamieszanie jest ogromne. W sobotę pojawiła się nowa wersja rozporządzenia, zgodnie z którą od dzisiaj w pociągach i autobusach mogą być zajmowane wszystkie miejsca siedzące, gdy nie ma pasażerów stojących. To dobra wiadomość zarówno dla PKP Intercity, jak i dla przewoźników autobusowych, którzy apelowali o zmiany. PKP Intercity, dotowane przez rząd i mogące liczyć z pewnością na solidny dodatkowy zastrzyk pieniędzy z powodu kryzysu, nie jest zagrożone upadłością, ale prywatne spółki uruchamiające autobusy dalekobieżne nie przetrwałyby długo, gdyby mogły sprzedawać tylko połowę miejsc.

Szachownica – ekonomiczny i ekologiczny absurd

O ile jednak w autobusach i pociągach będzie mogło jechać więcej pasażerów, o tyle już lotnictwo zostało uznane za dużo bardziej niebezpieczne. Dzisiaj powróciły loty krajowe, jednak zgodnie z rządowymi przepisami zajęta może być zaledwie połowa miejsc. Lot sprzedaje zatem bilety, sadzając pasażerów w schemacie szachownicy. Zapowiada, że w przypadku dużego zainteresowania rejsami wyśle na nie nawet dreamlinery, co i z ekologicznego, i z ekonomicznego punktu widzenia jest kompletnym absurdem. Nie wiadomo, jak długo będą obowiązywać takie obostrzenia. Nie wiadomo również, na jakiej podstawie zostały wprowadzone, skoro akurat system klimatyzacji w samolotach można uznać za dużo bardziej efektywny niż w autobusach i pociągach, a stan zdrowia pasażerów – zgodnie z nowymi procedurami – jest dodatkowo kontrolowany na lotniskach.

Walka o przetrwanie w czasach chaosu

Wiadomo za to, że jeśli wymóg stosowania szachownicy (ewenement na skalę europejską) nie zostanie szybko zniesiony, większość linii – a zwłaszcza przewoźnicy niskokosztowi, jak Ryanair i Wizz Air – połączeń z i do Polski nie uruchomi. Bilety musiałyby zdrożeć o sto procent, a wówczas zainteresowanie lataniem byłoby bardzo niewielkie. To całkowicie uznaniowe blokowanie i odblokowywanie miejsc, które można sprzedawać, jest dla przewoźników ogromnym obciążeniem.

Nie są w stanie racjonalnie planować siatki połączeń w najbliższym czasie ani odpowiednio kalkulować cen. Na przykład Flixbus i PKS Polonus, liderzy rynku dalekobieżnych przewozów autobusowych, na razie przywrócili zaledwie po kilka połączeń. Powoli wracają również komercyjne kursy PKP Intercity (EIC oraz EIP, czyli Pendolino). Linie lotnicze sprzedają co prawda bilety na loty z Polski od drugiej połowy czerwca, ale robią to w ciemno. Nie wiedzą dziś, czy będzie im wolno uruchomić te połączenia ani ilu pasażerów zabiorą legalnie na pokład.

Czytaj także: Lotnictwo w kryzysie, ale to jeszcze nie agonia

Odbudować zaufanie pasażerów

Tymczasem dzisiaj transport zbiorowy – bez względu na to, czy po drogach, po szynach czy w powietrzu – musi przede wszystkim odbudować zaufanie pasażerów. Służą temu specjalne procedury dezynfekcji pojazdów, noszenie maseczek podczas podróży czy ograniczanie do minimum kontaktu z personelem. Jednak wszystkie te wysiłki przewoźników, za które należy ich pochwalić, pójdą na marne, jeśli klienci będą otrzymywać coraz to nowe, sprzeczne komunikaty. Kompletnie zdezorientowani są np. posiadacze kolejowych biletów okresowych. Jeśli jeżdżą pociągami PKP Intercity, muszą teraz za złotówkę kupować na każdy kurs osobną rezerwację miejsca. W skali miesiąca to dodatkowy wydatek rzędu kilkudziesięciu złotych.

Czytaj także: Tutaj nie siadać, czyli komunikacja miejska na krawędzi. Co to dla nas oznacza?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną