Energia z przepalanej kasy. Rząd PiS w desperacji przekonuje związkowców do NABE
Polska energetyka jest dziś właściwie państwowym monopolem, ale ma być państwowa bardziej. W tym celu państwo przejmie od swoich spółek tzw. aktywa węglowe, czyli wszystkie elektrownie na węgiel kamienny i brunatny oraz kopalnie węgla brunatnego. Trafią one do NABE, czyli Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego, a więc czegoś, co w założeniu ma być państwowym przedsiębiorstwem użyteczności publicznej. Będzie utrzymywane z naszych podatków i – jak marzą autorzy tego projektu – z pieniędzy UE. Wszystko to dlatego, że energetyka węglowa nie ma przyszłości i już dziś przynosi straty, obciążając budżety spółek energetycznych, a szczególnie Grupy PGE. Węgiel i prawa do emisji CO2 kosztują coraz więcej, czyniąc taką energię drogą i niekonkurencyjną. Problem jest tylko taki, że 70 proc. energii pochodzi w Polsce z węgla i tak z dnia na dzień zrezygnować z tych elektrowni nie sposób. Dlatego wymyślono NABE. To pomysł, który nie spodobał się energetykom, gdyż NABE okrzyknięto „hospicjum dla umierających elektrowni węglowych”. Bo do 2050 r. Polska ma rozstać się z energią węglową, więc perspektywy dla tej branży nie są różowe.
Czytaj także: Kronika zapowiedzianego kryzysu (energetycznego)
NABE, czyli wygrana na loterii?
Dlatego Ministerstwo Aktywów Państwowych ma dziś gorącą linię ze związkowcami energetyki, których rząd boi się bardziej niż górników. Jak ich przekonać do NABE, które ma stać się teraz pracodawcą dla dużej części zatrudnionych dziś w energetyce?