28 listopada do Sejmu wpłynął poselski projekt ustawy Koalicji Obywatelskiej i Trzeciej Drogi, którego głównym celem jest zamrożenie cen energii elektrycznej, gazu i ciepła w pierwszej połowie 2024 r. na warunkach zbliżonych do obecnych. Do ustawy dopisano też przepisy liberalizujące budowę farm wiatrowych i przywracające tzw. obligo giełdowe, czyli obowiązek sprzedaży energii elektrycznej przez giełdę.
Nowa koalicja chciała w ten sposób uniknąć weta prezydenta Andrzeja Dudy, który raczej nie zgodziłby się na samą liberalizację przepisów dotyczących OZE i handlu energią. Ich dodanie wywołało ostrą krytykę ze strony PiS za uleganie lobbystom OZE, ale i niezależnych ekspertów, którzy wskazywali, że uderza to w standardy przygotowywania przejrzystych regulacji. Jednak to nie transparentność stanowienia prawa powoduje największe emocje.
Orlen sfinansuje mrożenie cen energii
Pierwsza bomba wybuchła już 29 listopada, gdy na otwarciu giełdy akcje Orlenu zaczęły pikować w dół. Rynek odkrył – co jako pierwsze opisało wysokienapiecie.pl – że koszty zamrożenia cen prądu, gazu i ciepła w pierwszej połowie roku mają zostać pokryte w 90 proc. przez nowy podatek od wydobycia gazu, który zapłaci Orlen. Chodzi o niebagatelną sumę 14,6 mld zł.
Szef płockiej grupy Daniel Obajtek napisał w serwisie X, że opodatkowanie Orlenu będzie oznaczało „15 mld zł mniej na inwestycje w polską transformację energetyczną i inne inwestycje rozwojowe koncernu w Polsce oraz za granicą”. Były szef resortu aktywów państwowych Jacek Sasin oskarżył KO i Trzecią Drogą o celowe obniżanie wartości koncernu i pierwszy krok w kierunku „wyprzedaży polskich sreber”. Z kolei szef PFR Paweł Borys stwierdził, że quasi-podatek jest najprawdopodobniej niezgodny z prawem Unii.
Zarzuty były raczej niecelne, bo prawo UE dopuszcza opodatkowanie koncernów, które w trakcie kryzysu energetycznego odnotowały rekordowe zyski. Orlen jest już obciążony tzw. domiarem, czyli podatkiem od gazu wydobywanego w kraju, ale tylko za 2023 r. Projekt ustawy KO i Trzeciej Drogi obciąży Orlen dodatkowo za okres od października 2021 r. do końca 2022. Warto tutaj pamiętać, że spółka miała w 2022 ponad 33 mld zł zysku netto, a przed wyborami było ją stać przez wiele tygodni na sztuczne obniżanie ceny paliw dla kierowców. Na biednego więc nie trafiło.
Krytyczne głosy pojawiły się też jednak ze strony inwestorów indywidualnych i instytucjonalnych, którzy zarzucili KO i Trzeciej Drodze kontynuowanie złych praktyk ustępującej ekipy oraz traktowanie spółek skarbu jako dojnych krów. Typowany na przyszłego ministra Andrzej Domański w wypowiedzi dla „Bloomberga” uspokajał, że demokratyczna ekipa nie zamierza nakładać nowych podatków na inne spółki skarbu państwa. Tutaj mleko się rozlało, gracze giełdowi mogą czuć się oszukani. Z drugiej strony przerzucenie kosztów mrożenia cen energii na najbogatszą państwową firmę w sytuacji braku pełnej wiedzy o aktualnym stanie finansów państwa wydaje się działaniem raczej racjonalnym.
Nie ma mowy o wywłaszczeniu pod wiatraki
Dwie kolejne bomby wybuchły 30 listopada i dotyczyły przepisów liberalizujących regulacje dotyczące wiatraków. Najwięcej kontrowersji wzbudziła kwestia zakwalifikowania farm wiatrowych jako inwestycji celu publicznego (o czym przesądza art. 11 projektu), co teoretycznie umożliwiłoby wywłaszczanie nieruchomości pod tego rodzaju projekty na zasadach podobnych np. do infrastruktury przesyłowej czy gazociągów.
Ten zapis doprowadził do prawdziwej eksplozji medialnej gorączki. Ze strony polityków PiS pojawiły się wręcz zarzuty, że przyjdą Niemcy wywłaszczać polskich rolników pod budowę turbin wiatrowych. Oczywiście nie ma takiej prawnej możliwości. Po pierwsze, przepisy dopuszczają wywłaszczanie tylko na rzecz skarbu państwa lub jednostki samorządu terytorialnego (art. 113 ust. 1 ustawy o gospodarce nieruchomościami), i to jedynie wtedy, gdy cele publiczne nie mogą być zrealizowane w inny sposób. Po drugie, projekt ustawy KO i Trzeciej Drogi nie przewiduje, by elektrownie wiatrowe mogły być lokalizowane na podstawie decyzji o ustaleniu lokalizacji celu publicznego (co może stanowić podstawę do wywłaszczenia).
Skąd więc zamieszanie? Wpisanie wiatraków na listę inwestycji celu publicznego wymusza znowelizowana unijna dyrektywa OZE (REDIII), co ma przyspieszyć inwestycję w wiatraki. Na gruncie polskich regulacji taki ruch umożliwiłby budowę farm w sytuacji, gdyby gminy spóźniły się z przyjęciem tzw. planu ogólnego (nowe narzędzie planowania przestrzennego). Sama ustawa KO i Trzeciej Drogi odkłada o dwa lata reformę planowania, aby dać gminom więcej czasu na ich przygotowanie. Zagrożenia więc nie ma.
Ciche wiatraki staną bliżej domów
Drugim kontrowersyjnym zapisem było zmniejszenie minimalnej dopuszczalnej odległości turbin od zabudowań. W największym skrócie można powiedzieć, że projekt uzależnia ich budowę od poziomu hałasu – im mniejszy, tym bliżej zabudowań mieszkalnych można postawić wiatrak. Przykładowo budowa popularnej turbiny duńskiego Vestasa o mocy 4,2 MW i emisji hałasu na poziomie 104,9 decybeli będzie możliwa już 352 m od domów wielorodzinnych. Co więcej, w ustawie przewidziano możliwość budowy farmy wiatrowej 300 m od parku narodowego lub rezerwatu. Tymczasem obecne regulacje zakładają, że minimalna odległość wiatraka od takich obiektów musi wynosić co najmniej 700 m, a sama branża wiatrowa w czasie prac nad ostatnią liberalizacją przepisów domagała się obniżenia jej do 500 m. Premier Mateusz Morawiecki szybko napisał na X, że „politycy PO i Polski 2050 chcą ustawić wielkie turbiny przy domach Polaków”.
I tutaj rzeczywiście posunięto się za daleko, a raczej pozwolono, by wiatraki podeszły zbyt blisko domów i parków narodowych. Przestraszył się też sektor wiatrowy. Janusz Gajowiecki, szef Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW), stwierdził wręcz, że propozycja KO i Polski 2050 „burzy wcześniej wypracowany kompromis z rządem premiera Mateusza Morawieckiego”. Podkreślił ponadto, że PSEW popiera pomysł 500 m jako minimalnej odległości wiatraków od zabudowań mieszkalnych. Szybko zreflektowała się też nowa większość sejmowa, zapowiadając, że regulację trzeba poprawić, a minimalną odległość 500 m wpisać do ustawy.
Co zrobi Andrzej Duda
Mimo szczerych intencji autorów ustawy „afera wiatrowa” może być poważnym problemem politycznym dla nowej większości. KO i Trzecia Droga zawaliły komunikację nowych przepisów, nie wytłumaczyły w porę logiki zmian, którą niesie ich ustawa, a teraz muszą się cofnąć i wykreślić część co bardziej progresywnych przepisów podczas prac w Sejmie. Rozbudzenie przez PiS strachu przed zachłannymi niemieckimi firmami tylko czekającymi, by stawiać wiatraki na gankach polskich posesji, może mieć wpływ na nastroje społeczne i ograniczyć poparcie dla transformacji energetycznej.
Warto też pamiętać, że głowa państwa wcale nie musi podpisać projektu, który opuści parlament. Kalkulacja, że Andrzej Duda musi poprzeć przepisy mrożące ceny energii, może okazać się błędna. Podczas inauguracyjnego posiedzenia Sejmu prezydent jasno powiedział, kierując słowa do ław większości sejmowej, że jego ewentualne weto „nie może być usprawiedliwieniem dla niezrealizowania obietnic wyborczych”. Brak podpisu pod ustawą skaże Polaków na podwyżki cen energii sięgające 70 proc. w przypadku prądu.