Rynek

Łapa w łapę

Prawdziwe oblicze korupcji w gospodarce

Aż 88 proc. Polaków uważa korupcję za największy problem w funkcjonowaniu państwa. PiS ze swymi antykorupcyjnymi hasłami trafił w emocje społeczne. Ale też je nakręcał. Jak jest z korupcją naprawdę?

PolitykaRamka z przeprosinami, dla Zbigniew Ziobro

Jednym z narzędzi mierzenia stopnia skorumpowania jest Globalny Barometr Korupcji. Transparency International używa go od pięciu lat, ankietując – za pośrednictwem Instytutu Gallupa – ponad 60 tys. osób z 61 krajów świata. Badani odpowiadają na pytanie, jak postrzegają funkcjonowanie partii politycznych, parlamentu, biznesu, mediów, wojska, organizacji pozarządowych, instytucji religijnych, edukacji, sądownictwa, służby zdrowia czy policji pod kątem ich sprzedajności. Stopień przekupstwa, widziany oczami obywateli, w różnych krajach jest różny, wszędzie jednak występuje ta sama prawidłowość – za najbardziej skorumpowane uważane są partie polityczne oraz parlament.

W skali od 1 do 5 (im więcej, tym wyższy stopień skorumpowania) my, Polacy, oceniamy polityków na 4,2, identycznie jak Włosi (przy średniej unijnej 3,7). Od tej średniej odstajemy też w innych miejscach: w całej Unii drugie miejsce pod względem stopnia skorumpowania zajmuje biznes (3,4), u nas – służba zdrowia (4), chociaż o biznesie mamy niewiele lepsze zdanie (3,9). Jako bardzo sprzedajny postrzegamy też parlament (3,9, w całej Unii – 3,2) oraz sądownictwo (w Polsce 3,8, w Unii tylko 2,9).

Krzywa przekupstwa

Globalny Barometr Korupcji TI nie opiera się na twardych faktach, a jedynie na społecznych odczuciach. Tak zresztą zwykle mierzy się zjawisko korupcji, które z oczywistych względów jest trudno wykrywalne, a zatem i trudno mierzalne. Transparency International stosuje też Indeks Percepcji Korupcji, w którym wykorzystuje się ankiety przeprowadzane w środowiskach biznesowych poszczególnych krajów oraz opinie ekspertów. To według niego właśnie Polska jest jednym z najbardziej, po Rumunii, skorumpowanych krajów UE. W świecie zajmuje 61 miejsce, między Turcją a Libanem. Najmniej dotknięte korupcją kraje to Finlandia, Islandia i Nowa Zelandia.

Mierzenie poziomu korupcji przez badanie przekonań na jej temat nastręcza wiele problemów. Okazuje się na przykład, że łapówką jest dla Polaków gratyfikacja wręczona przed załatwieniem sprawy. Tak uważa aż 97 proc. ankietowanych przez Andrzeja Kubiaka z Uniwersytetu Łódzkiego. Ta sama gratyfikacja, również pieniężna, nie jest już tak powszechnie traktowana jako objaw przekupstwa, jeśli zostanie wręczona po pomyślnym załatwieniu sprawy. Łapówką nazywa ją wtedy 46 proc. badanych. Jeszcze inaczej oceniamy sytuację, gdy zamiast koperty z pieniędzmi wręczamy cenny prezent. Przed – dla 83 proc. badanych to jednak łapówka, ale po – już tylko dla 29 proc.

Również dla Janusza Kochanowskiego, rzecznika praw obywatelskich, wręczenie lekarzowi cennej filiżanki Rosenthala po operacji matki było tylko dowodem wdzięczności. Można się dziwić, że nie zabrał głosu, gdy w telewizji pokazywano nieustannie pióra i butelki z barku doktora G. Od doktora Marka Durlika, byłego dyrektora szpitala MSWiA, wiemy też, że alkohol, jako dowód wdzięczności, on sam otrzymał od Jarosława Kaczyńskiego.

Nastrojami ludzi łatwo manipulować. Przekonanie, że wszyscy biorą, rośnie, gdy w mediach oglądamy nieustannie facetów w kominiarkach, wyprowadzających świtem w kajdankach kolejnego lekarza. I spada, gdy osoba publiczna przyznaje, że również dawała, ale to były tylko dowody wdzięczności. Faluje też statystyka. Coroczne badania CBOS robione dla Fundacji Batorego pokazują, że w tym samym czasie, gdy rosło nasze przekonanie, iż tylko ryba nie bierze, malała liczba osób przyznających się do dawania łapówek. W 2003 r. było ich 17 proc., w 2006 r. – 9 proc., podobnie jak w 2007. Łapówki lekarzom wręczyło („mówiło, że wręczyło”) 4,6 proc. ankietowanych, jest to wynik niemal identyczny jak w Diagnozie Społecznej z 2005 r.

Jaka jest skala korupcji według statystyk policyjnych, „twardych”, bo opartych na stwierdzonych faktach? Podinspektor Grażyna Puchalska z Komendy Głównej Policji ujawnia, że w ciągu 11 miesięcy 2007 r. policja wykryła 9079 przestępstw korupcyjnych. Tą kategorią określa się czyny podpadające pod kilka paragrafów kodeksu karnego: Art. 228 – „kto w związku z pełnieniem funkcji publicznej przyjmuje korzyść majątkową lub osobistą lub jej obietnicę lub takiej korzyści żąda”... Art. 229 – „kto udziela lub obiecuje udzielić korzyści majątkowej lub osobistej osobie pełniącej funkcję publiczną”... Art. 230 – „kto, powołując się na wpływy w instytucji państwowej, samorządowej, organizacji międzynarodowej albo krajowej albo w zagranicznej jednostce organizacyjnej dysponującej środkami publicznymi albo wywołując przekonanie innej osoby lub utwierdzając w przekonaniu o istnieniu takich wpływów, podejmuje się pośrednictwa w załatwieniu sprawy w zamian za korzyść”... (to chyba przypadek byłej posłanki Beaty Sawickiej). Art. 230a – „kto takiej osobie korzyści udziela lub obiecuje udzielić”... oraz art. 231 – „funkcjonariusz publiczny, który przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego”..., czyli np. policjant godzący się nie wypisać mandatu. Liczba przestępstw korupcyjnych pnie się do góry niemal pionowo, rok wcześniej wykryto ich 5153, w 1999 r. – 464.

Część osób, uznana przez policję za łapówkarzy, potrafi jednak wybronić się w sądzie. W I półroczu 2007 r. sądy pierwszej instancji z paragrafów korupcyjnych skazały 1657 osób. Znamienne, że częściej karani są ci, co dają, niż ci, co biorą. Na podstawie art. 228 skazano 253 osoby, zaś art. 229 (wręczenie bądź obiecanie wręczenia łapówki funkcjonariuszom publicznym) – aż 1107 osób. Art. 230 stał się przyczyną skazania 123 osób, art. 231 – 174 osób. Pozostaje mieć nadzieję, że ta nierównowaga spowodowana jest tym, że na kilku ukaranych „dawców” przypada jeden „biorca” korumpowany przez kilka osób.

Z danych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika jednak, że najliczniej łapówkarze gnieżdżą się w sądach. Aż 2486 osób skazano za korupcję z paragrafu 233, którego statystyki policyjne w ogóle nie obejmują. Paragraf ten dotyczy składania fałszywych zeznań, a do takowych niejednokrotnie nakłania się przekupstwem.

Według policji w ciągu 11 miesięcy 2007 r. wręczono łapówki na sumę 16,1 mln zł. Nijak się to ma do 6 mld dol., o których mówił szef CBA Mariusz Kamiński. Na jakiej podstawie właśnie na tyle oszacował roczne obroty korupcyjne? Nie wiadomo, Kamiński nie zgodził się na rozmowę. Z e-maila jego rzecznika wynika, że przez dwa lata swojej działalności sztandarowa instytucja PiS poruszała się po omacku. Nie ma bowiem nawet czegoś w rodzaju mapy korupcji, czyli wiedzy – w jakich obszarach i dlaczego patologia ta występuje najczęściej. CBA dopiero nad nią pracuje. Jak już będzie miało efekty, to się tą wiedzą ze społeczeństwem podzieli.

Geografia kopert

Po co jednak wyważać drzwi, skoro są one od dawna otwarte? Organizacje takie jak Transparency International czy Fundacja Batorego, a także NIK, zajmujące się korupcją dużo dłużej, niż istnieje CBA, mają dokładnie zdiagnozowane ogniska patologii. Znajdują się one wszędzie tam, gdzie obywatel ma coś ważnego do załatwienia z urzędnikiem albo funkcjonariuszem publicznym: w sądownictwie, w sferze zagospodarowania przestrzennego (pozwolenia na budowy oraz nadzór budowlany), przy publicznych przetargach, a także w ZUS, gdzie orzeka się o przyznaniu renty. NIK dorzuca do tego sferę prywatyzacji, a zwykli ludzie: służbę zdrowia i policję.

Skąd wiadomo, że właśnie tam biorą najczęściej? Bynajmniej nie ze statystyki skazanych za korupcję. Obszary patologii można wyznaczyć obserwując, gdzie występuje złe prawo lub brak nadzoru. – Jeśli widzę, że prawo nie jest precyzyjne, stwarza urzędnikowi okazję do dowolnych interpretacji, a w dodatku brak systemu kontroli, to oceniam sytuację jako korupcjogenną – stwierdza Alina Hussein, doradca prezesa NIK.

Gdy się zna przyczyny korupcji, wiadomo też, jak powinno się je likwidować. CBA z tymi organizacjami nie współpracuje. Może dlatego nie wie, że najmniej skuteczne jest podejmowanie walki z objawami, nie zaś z przyczynami korupcji. A może po prostu nie chce tego wiedzieć, bo – jak niedwuznacznie sugerują Adam Bodnar i Dawid Sześciło w publikacji Instytutu Spraw Publicznych „Demokracja w Polsce 2005–2007” – prawdziwym celem powołania CBA nie była walka z korupcją, ale stworzenie policji politycznej, która stanie się postrachem środowisk skonfliktowanych z władzą. Każdą z głośnych afer, które ujawniło CBA, można było przewidzieć. Łatwo dojść do takiego wniosku, studiując chociażby coroczne protokoły Najwyższej Izby Kontroli. – Izba domaga się stworzenia jasnych kryteriów, wedle których odrolniane są grunty – mówi Alina Hussein. Do dziś takich kryteriów nie stworzono. Nie ma nawet katalogu dokumentów, który powinien złożyć starający się o zmianę przeznaczenia gruntów. O wszystkim, uznaniowo, decyduje urzędnik. Łatwo sobie takiego modelowego urzędnika wyobrazić. Niewiele zarabia, a na jego biurko trafia prośba kogoś, kto – dzięki odrolnieniu – może zarobić krocie, budując np. luksusowy ośrodek wczasowy na Mazurach albo fabrykę pod miastem. Temu komuś się bardzo spieszy, każdy miesiąc zwłoki to niezarobione pieniądze. Ale urzędnikowi spieszyć się nie musi, bo niby dlaczego?

Scenariusz napisany przez CBA mógł się więc w Ministerstwie Rolnictwa rozegrać naprawdę i, niewykluczone, że niejednokrotnie tak właśnie sprawy się toczyły. Gdyby jednak celem CBA była rzeczywiście walka z korupcją, natychmiast po wybuchu afery (zwanej też sprawą Leppera) sporządzono by jasne kryteria odrolnienia, uniemożliwiając afery kolejne. Tak się jednak nie stało, o zmianie przeznaczenia gruntu nadal, uznaniowo, decyduje urzędnik. W ministerstwie nie uzyskamy informacji, komu grunty odrolniono i dlaczego? Podobnie jak nie dowiemy się, kto i za ile sprywatyzował ziemię po pegeerach. To są informacje poufne. Ten obszar działalności publicznej pozostał korupcjogenny.

Afera z aresztowaniem wysokich urzędników Ministerstwa Finansów, którzy za łapówki mieli umarzać Henrykowi Stokłosie dziesiątki milionów złotych podatku, także wisiała w powietrzu. Pisała o tym dużo wcześniej „Polityka”. Wysoce korupcjogenny jest bowiem fakt, że urzędnik ministerstwa nie musi kierować się precyzyjnym prawem przy ewentualnych umorzeniach należności wobec fiskusa. Ministerstwo przez lata bardzo broniło tego przywileju, nierzadko posługując się argumentem o ratowaniu miejsc pracy, które stworzył beneficjent ulgi. Dlaczego jednak miejsca pracy, które tworzy przedsiębiorca X, są dla ministerstwa, a raczej jego urzędników, ważniejsze niż inne? Nie brakuje przecież przykładów, gdy fiskus (nie zawsze zgodnie z prawem) wykańczał podatkami firmę, a jej pracownicy lądowali za bramą. Wtedy argument o ratowaniu miejsc pracy nie wydawał się istotny. Czyli znów – faktyczne kryteria są inne. Jakie?

Nie ma jawności życia publicznego – narzeka Anna Urbańska, prezes Transparency International. – Wszystkie decyzje, jakie podejmują urzędnicy, powinny po prostu „wisieć” w Internecie, tak jak się to praktykuje w Skandynawii. A urzędnik zapytany, dlaczego zdecydował tak, a nie inaczej, powinien się czuć zobligowany do ujawnienia kryteriów i uzasadnienia decyzji. Ale to musiałby być kompetentny urzędnik, nie zaś kolega partyjny.

Z Ministerstwa Finansów w kajdankach wyprowadzono kilku dyrektorów departamentu, a Henryka Stokłosę dzięki europejskiemu nakazowi aresztowania ściągnięto z Niemiec. Nie zrobiono jednak najważniejszego – nie zlikwidowano możliwości uznaniowego udzielania ulg podatkowych, a prawo podatkowe jest coraz gorsze. Dużo propagandy, zero rozwiązań systemowych.

Jeden z kandydatów na ministra finansów w nowym rządzie, gdy jego nazwisko w tym kontekście zaczęło się pojawiać w mediach, zauważył, jak wielu ludzi nagle usiłuje się z nim zaprzyjaźnić. – Szczególnie zdeterminowany wydawał się lobbysta z koncernu tytoniowego – wspomina niedoszły minister. Od przychylności ministerstwa w dużej mierze zależą stawki akcyzowe. Nie trzeba dodawać, że nazwiska lobbysty nie znajdziemy na oficjalnej liście, która miała spowodować ucywilizowanie lobbingu. Nie ma też na niej nazwisk partnerów z tak zwanej kancelarii prezydenckiej w Trójmieście, o której fama niosła, że „pomagała politykom pisać matury”. Za Prawa i Sprawiedliwości lobbing się nie ucywilizował, zmieniły się tylko nazwiska osób majstrujących niejawnie przy tworzeniu prawa.

Zdjąć kominiarki, poprawić prawo

Do prawnika Pawła Kamińskiego, wiceprezesa Transparency International Polska, trafiają osoby, które za siedlisko korupcji uważają wymiar sprawiedliwości. Proszą więc, żeby Kamiński, jako obserwator TI, uczestniczył w ich procesach. Kamiński w czasie tych peregrynacji sądowych nikogo za rękę nie złapał, nie może więc wprost stwierdzić, że łapownictwo w sądach kwitnie. Dziwiłby się jednak, gdyby tak nie było; i tu jest wiele niejasnych sytuacji.

Najtrudniej o sprawiedliwość bywa w małym mieście, takim, w którym wszyscy znają miejscową elitę: prezesa sądu od lat na tym stanowisku, adwokata, którego miejsce w lokalnej hierarchii poznaje się po tym, czy ma w sądzie kancelarię, notariusza. Zdaniem Pawła Kamińskiego skutecznie z korupcją w sądownictwie można będzie walczyć wtedy, gdy uzdrowi się trzy słabe ogniwa. Po pierwsze, należałoby zlikwidować sądy w małych miasteczkach, w których nikt z miejscową elitą nie ma szansy wygrać. – Nawet jeśli nie panuje w nich klasyczna korupcja, to na pewno kolesiostwo, mocno utrudniające pracę Temidzie. Lepiej, żeby sąd był dalej, lecz żeby wymierzał sprawiedliwe wyroki.

Drugie ogniwo uzdrowić byłoby łatwo, ale też się tego nie robi. Chodzi o to, żeby przebieg rozpraw nagrywać, np. na CD, zamiast, jak obecnie, protokołować. Stronniczy sędzia potrafi tak podyktować protokół, że przedstawi w nim przebieg rozprawy inaczej, niż było w rzeczywistości. A przecież na protokole opiera się sąd wyższej instancji, jest on jedynym dowodem ilustrującym przebieg procesu. Pomimo że w postępowaniach sądowych przepisy pozwalają na nagrywanie przebiegu procesu za pomocą urządzeń elektronicznych, sądy w większości przypadków odmawiają ich użycia, powołując się na interes wymiaru sprawiedliwości.

Trzecim korupcjogennym ogniwem wymiaru sprawiedliwości są biegli sądowi. Ich rola jest często równie ważna jak sędziego, ich opinia może bowiem mieć decydujący wpływ na wyrok. A mimo to zasady powoływania biegłych sądowych budzą zdumienie. Każdy, kto ma na to ochotę oraz dostarczy CV i odpis dyplomu, może zostać biegłym. Nie istnieje żaden proces weryfikacji pozwalający na sprawdzenie, czy osoba zgłaszająca swoją kandydaturę faktycznie posiada wystarczające kompetencje. Za tym zaś idzie brak realnego nadzoru nad ich pracą. W rezultacie biegli bardzo rzadko ponoszą odpowiedzialność za niską jakość pracy i błędne opinie.

Transparency International sugeruje w swym raporcie, że biegły, z powodu którego nierozwikłana pozostała tzw. afera Wieczerzaka z PZU, być może celowo działał na rzecz odrzucenia sprawy. „Na jaw wyszło, że opinia biegłych opierała się na raporcie sporządzonym przez firmę konsultingową, której współwłaścicielem był Grzegorz Wieczerzak (jeden z oskarżonych)”. Konsekwencji wobec biegłego brak.

Które z tych słabych ogniw wzmocnił rząd PiS, deklarujący zdecydowaną walkę z korupcją? Żadnego. Dyskusję o sędziach zwekslowano na sprawę ograniczenia ich immunitetów. Tyle że o wiele bardziej, niż ograniczeniu ewentualnego przekupstwa, służyć to miało zwiększeniu dyspozycyjności sędziów. Nawet swój sztandarowy pomysł, czyli otwarcie zawodów prawniczych, PiS zarzuciło, gdy tylko Zbigniew Ziobro wpisał swoje nazwisko na listę adwokatów.

Dasz, to zbudujesz

Od kilku lat głównym problemem hamującym rozwój budownictwa mieszkaniowego jest brak planów zagospodarowania przestrzennego. Sztuczne ograniczanie puli terenów pod budowę winduje zarówno ceny gruntów, jak i gotowych mieszkań. W tej kwestii samorządy lokalne opanowała jednak zdumiewająca niemoc. Zdumiewająca dlatego, że braku planów nie da się wytłumaczyć niedostatkiem pieniędzy. Akurat bowiem na ten cel gminom byłoby warto się zapożyczyć, kredyty szybko się zwrócą. Plany zagospodarowania przyciągają inwestorów, rozkwita budownictwo mieszkaniowe, do gminnej kasy szerszym strumieniem zaczynają płynąć podatki. A jednak połowa gmin w Polsce ciągle nie ma planów, a jeśli już, to ledwie wycinkowe.

Uchwalenie planu zagospodarowania przestrzennego stawia tamę korupcji. Zabiegi takich osób jak była posłanka Beata Sawicka stają się niecelowe, każdy wie, co powstanie na danym terenie. Brak planu to zaproszenie dla tych, którzy gotowi są płacić pod stołem, aby tylko móc wybudować. Zgodę może wydać jeden urzędnik. Zmotywować trzeba więc tylko jedną osobę. Przy zmianie planu już uchwalonego potrzebna jest zgoda całej rady gminy. Trzeba też wziąć pod uwagę zdanie mieszkańców. Dla bogatych firm deweloperskich brak planu nie jest żadną przeszkodą. One jakoś znajdują dojście, aby budować na atrakcyjnych terenach, niedostępnych dla innych. W najgorszym razie, nie przejmując się przepisami, bezkarnie uprawiają samowolę budowlaną.

Do Transparency International przychodzą pielgrzymki warszawiaków, którzy wyczerpali wszelkie środki prawne, a mimo to nie udało im się powstrzymać samowoli budowlanej. W TI można przejrzeć kilogramy dokumentów poświadczających, że np. dwa budynki Śródmiejskiej Spółdzielni Mieszkaniowej przy ul. Płyćwiańskiej na Mokotowie wybudowano z pogwałceniem wszelkich możliwych przepisów prawnych. Przy zdumiewającej bierności Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego. Teraz, gdy budynek już stoi – Ratusz zastanawia się, czy samowoli nie zalegalizować. Prawo gwałcono też niejednokrotnie przy budowie apartamentowca przy ul. Jazgarzewskiej, również na Mokotowie. I tutaj także sąsiedzi alarmowali wszelkie instytucje zobowiązane do interwencji.

PiS ciągle straszył układem, ale nie potrafił go wskazać. Tymczasem w Warszawie stał się on bardzo widoczny już za prezydentury (w mieście) Lecha Kaczyńskiego. Obejmował urzędników odpowiedzialnych za planowanie przestrzenne i podległy im nadzór budowlany. To dlatego samowole budowlane najpierw mogły powstawać bezkarnie, a potem nadzór je legalizował. Według sobie tylko znanych kryteriów.

Alina Hussein z NIK źródeł nieprawidłowości dopatruje się w konflikcie interesów. – Pracownicy nadzoru zakładają swoje prywatne firmy projektowe – ujawnia. Łatwo się domyślić, że ich prywatni klienci są potem przez nich, jako urzędników nadzoru, traktowani łaskawiej. NIK wielokrotnie postulował, żeby pracownicy nadzoru nie mogli dorabiać prywatnie. Bezskutecznie.

Z badań wynika, że w 60 proc. gmin za planowanie przestrzenne odpowiadają ludzie nie mający w ogóle wykształcenia budowlanego ani architektonicznego. Osoby te nadzorują równie niekompetentny nadzór budowlany. Nikt nikogo za rękę nie łapie, ale w każdej, nie tylko warszawskiej, gminie łatwo dowiedzieć się, gdzie znajdują robotę byli burmistrzowie. Nierzadko u deweloperów, dla których jeszcze jako urzędnicy byli bardziej łaskawi niż dla ich konkurentów.

Organizacje zajmujące się walką z korupcją dziwią się tej ogólnej bezsilności. Na początek można by gminy zdyscyplinować przepisem wprowadzającym zarząd komisaryczny tam, gdzie do tej pory nie uporano się z uchwaleniem planów zagospodarowania przestrzennego. PiS nie zrobiło w tej sprawie nic.

Politycy też

Za rządów Prawa i Sprawiedliwości często oglądaliśmy w telewizji funkcjonariuszy CBA wyprowadzających w kajdankach kolejnych podejrzanych. Czy prawdziwy jest argument, że dzięki takim działaniom łapówkarze zaczęli się bać? Grażyna Kopińska z Fundacji Batorego uważa, że strach nie jest najlepszym narzędziem do walki ze sprzedajnością. Co najwyżej podnosi cenę. A przy tym paraliżuje tych, którzy podejmują decyzje.

Pierwszym krokiem na drodze do prawdziwej walki z korupcją powinno być precyzyjne, jasne prawo. Bez niego urzędnik, mogący zdecydować tak albo inaczej, zawsze będzie wystawiony na pokusę.

Najbardziej zaś szkodliwa jest korupcja polityczna, bo w tym przypadku straty dla państwa i obywateli są największe. Taką korupcją jest podział łupów koalicyjnych: obsadzanie funkcjonariuszami (kolegami) partyjnymi ważnych „ciągów decyzyjnych”, co poprzednia koalicja czyniła wręcz drapieżnie. Teraz mamy nową koalicję, której uczestnicy również zawarli umowę. Dlatego nie patrzmy, co na swoje sztandary wpisze nowy rząd, bo na pewno wśród nośnych haseł znajdzie się też walka z korupcją. Trzeba śledzić: naprawia państwo czy też wzorem poprzedników tylko mówi?

***

Przeprosiny

W raporcie „Łapa w łapę”, opublikowanym w Polityce nr 4 (2638) z 26.01.2008 r., na podstawie doniesień z innych mediów zamieściliśmy informację, jakoby Zbigniew Ziobro uzyskał wpis na listę adwokatów. Informacja ta okazała się nieprawdziwa. Wyrażamy w związku z tym ubolewanie z powodu naruszenia czci i dobrego imienia Pana Zbigniewa Ziobro. Polityka Spółdzielnia Pracy, Jerzy Baczyński, Joanna Solska-Czerska.

Reklama

Czytaj także

null
Sport

Kryzys Igi: jak głęboki? Wersje zdarzeń są dwie. Po długiej przerwie Polka wraca na kort

Iga Świątek wraca na korty po dwumiesięcznym niebycie na prestiżowy turniej mistrzyń. Towarzyszy jej nowy belgijski trener, lecz przede wszystkim pytania: co się stało i jak ta nieobecność z własnego wyboru jej się przysłużyła?

Marcin Piątek
02.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną