Społeczeństwo

Naucz odpowiedzialności

Traktuj dzieci poważnie

W styczniu 1998 r. jedną z prowincji Kanady nawiedziły huraganowe wiatry i potężne opady śniegu. Mieszkańcy wielu miejscowości nie tylko zostali odcięci od świata, bo drogi były całkowicie nieprzejezdne, ale też nie mieli prądu. Trwało to cztery tygodnie. Dzieci nie chodziły do szkoły. Gdy na początku lutego wznowiono zajęcia, zapytano je o wrażenia. Wszystkie były bardzo zadowolone, że znowu mogą zobaczyć kolegów i koleżanki, bo miały im mnóstwo do opowiedzenia. Większość zdawała się być bardziej szczęśliwa niż przed tą przymusową przerwą.

Uproszczeniem byłoby twierdzić, że to dlatego, iż były to dla nich wakacje. Znacznie ważniejsze było to, że ich rodzice byli zmuszeni pozostać w domu, a więc, siłą rzeczy, spędzali więcej czasu ze swoimi dziećmi. W wielu rodzinach dzielono się obowiązkami, aby zapewnić sobie minimum komfortu. I dzieci czynnie w tym uczestniczyły: a to chodząc po wodę, a to odśnieżając podwórko czy wykonując różne prace domowe. Nikt nie mógł oglądać telewizji ani przesiadywać przy komputerze, więc bawiono się w przeróżne, częstokroć w wymyślane na poczekaniu gry towarzyskie, bardzo dużo przy tym rozmawiając, śmiejąc się i żartując. Znacznie też zwiększyła się częstotliwość wizyt mieszkających w pobliży krewnych i przyjaciół. Dzieci przysłuchiwały się rozmowom i chłonęły atmosferę wzajemnego wspierania się i dodawania otuchy.

Gdy pięć lat później zapytano ponownie niektóre z nich o ten zimowy epizod – wszystkie zachowały o nim wspaniałe wspomnienia. Podobnie z rodzicami, którzy przyznawali, że, mimo niebezpieczeństw, był to szczęśliwy czas, kiedy mieli najmniej kłopotów z wyegzekwowaniem od dzieci odpowiedzialności i dyscypliny.

Autorzy niezwykle ciekawej książki, z której ten przykład pochodzi („Jak nauczyć dziecko odpowiedzialności”, wydanie polskie Bauer-Weltbild Media, KDC, 2007) Germain Duclos i Martin Duclos (ojciec i syn, obaj psychologowie i wychowawcy) nie stawiają oczywiście tezy, że warunkiem dobrego wychowania dziecka jest przeżycie wraz z nim jakiejś katastrofy naturalnej. Niemniej już samym tym przykładem polemizują z dość powszechnie panującą opinią, że za wszelką cenę należy chronić dzieci przed dramatycznymi sytuacjami. Problem bowiem w tym, że to, co jest dramatyczne dla dorosłych, niekoniecznie musi być takowe dla dzieci. Dziecko nie rozumie, co to jest utrata majątku w wyniku powodzi czy wichury, nad czym – co z lubością pokazywane jest w telewizji – tak często lamentują dorośli. Dziecko nie rozumie, co to jest poważna choroba czy nawet utrata kogoś bliskiego. Jedyną dla niego traumą w takich sytuacjach jest widok płaczącego, bezradnego rodzica.

Życie nie składa się z nadzwyczajnych sytuacji, ale tak już jest, że to właśnie one najlepiej i w najbardziej trwały sposób kształtują odpowiedzialność. Wbrew pozorom, dzieci się jej chętnie podejmują – jest ona rodzajem nobilitacji i dowodem zaufania ze strony rodziców. Pomijane w podziale odpowiedzialności, czują się tak, jakby były dla swych rodziców mało ważne czy wręcz przez nich krzywdzone. Można by więc powiedzieć, że jednym z najczęstszych błędów rodziców jest traktowanie dzieci jak dzieci.

Mit beztroskiego dzieciństwa

Które z rodziców nie chciałoby, żeby ich pociecha była odpowiedzialna? Wielu z nich jednak zdaje się nie zastanawiać, jak to osiągnąć, czego dowodem jest tak często spotykana nadopiekuńczość. Odpowiedzialność zakłada samodzielność, a ta z kolei oznacza stopniowe uniezależnianie się od rodziców, co wielu z nich traktuje jako dowód rozpadu więzi rodzinnych. Zapomina, że to właśnie samodzielność dzieci winna być ich głównym celem wychowawczym. W miarę jak młody człowiek dorasta, rodzic powinien się okazywać coraz mniej niezbędny.

Tymczasem wielu rodziców stara się jak najbardziej przedłużyć okres zależności dziecka, dopatrując się w tym wyrazu miłości. W większości to reakcja na sposób, w jaki sami byli wychowywani – niektórzy nawet sobie poprzysięgają, że nigdy nie skarcą dziecka, bo sami byli karceni. Nie chcą go narażać na żadne przykrości, spełniają wszystkie zachcianki. Niezbędna w nabywaniu doświadczeń życiowych frustracja stała się wrogiem numer jeden. Samo pojęcie władzy rodzicielskiej wydaje się dzisiaj podejrzane. Niektórzy rodzice wprowadzają „koleżeńskie” stosunki ze swoimi dziećmi i robią wszystko, aby uniknąć konfliktów. „U mnie w domu nie ma żadnych reguł. Mogę przy moich rodzicach robić wszystko, co mi się podoba, bo oboje są cool” – mówi 10-letni chłopak, który, czując się z jednej strony wszechmocny, cierpi na wyraźny brak poczucia bezpieczeństwa, bo takowe mogą dać dziecku tylko ustalone reguły postępowania.

Nadopiekuńczy rodzice mają też tendencję do usprawiedliwiania nagannych zachowań dzieci lub do przerzucania winy na szkołę czy inną instytucję wychowawczą. I wcale tego nie pragnąc, utrudniają rozwój świadomości moralnej i poczucia odpowiedzialności u swoich dzieci. Matka, która dowiaduje się od nauczycielki, że jej syn pobił kolegę w szkole, nie chce przyczyniać się do pogłębiania i tak już z pewnością dużego stresu swej pociechy, więc mówi mu, że się nie gniewa i ma do niego zaufanie. Być może wydaje jej się to nowoczesne, ale zdejmując z syna osobistą odpowiedzialność, uniemożliwia mu poprawę na przyszłość. Z punktu widzenia kształtowania poczucia odpowiedzialności jest to reakcja fatalna. Dziecko, ucząc się na przykładzie, wszelkie naganne zachowania będzie przypisywało innym. Wina to kolejne pojęcie wykreślane przez zbyt permisywne (dozwalające) koncepcje wychowawcze.

Karanie, czyli dowód bezradności

Na drugim biegunie mamy rodziców, dla których cały proces wychowawczy, a więc i kształtowanie poczucia odpowiedzialności, sprowadza się do zwalczania negatywnych zachowań. Stosowanie dyscypliny represyjnej często związane jest z faktem, że rodzice zachowali mentalność typu „ma być porządek” i że powracają do niej w chwilach bezsilności wobec pojawiających się problemów wychowawczych, usprawiedliwiając to przekonaniem, że sami byli kiedyś represjonowani przez swoich rodziców, a mimo to wyszli na ludzi.

Tymczasem karanie jest jedną z najistotniejszych przeszkód w rozwoju świadomości moralnej i poczucia odpowiedzialności. Przeszkadza ono lub wręcz uniemożliwia dzieciom wyciągnięcie lekcji z ich nieodpowiednich zachowań. Przeszkadza im zrozumieć, na czym polega odpowiedzialność osobista, i prowadzi zazwyczaj do tego, że przekraczają reguły postępowania, gdy tylko rodziców nie ma w pobliżu albo gdy na chwilę odwrócą się plecami. Wytwarza się klimat podejrzliwości; rodzic zamienia się w myśliwego, a dziecko w zwierzynę. Przyłapując je na kolejnym złym uczynku, rodzic czuje się zmuszony do wymierzenia surowszej kary, aż dochodzi do tego, że kończy mu się repertuar groźnych słów, gestów i poleceń, i traci nad sobą kontrolę. A wtedy już tylko krok dzieli go od kar cielesnych, czyli, inaczej mówiąc, przekształcenia wychowania w tresurę.

Wielu rodziców sądzi, że rozwój poczucia odpowiedzialności i samodyscypliny nie może się odbywać inaczej jak tylko poprzez stosowanie kar. Lecz karanie, w swej istocie, uzależnia zachowanie dziecka od kontroli zewnętrznej. Kiedy rodzic uderza dziecko, z pewnością nie daje mu przykładu umiejętności panowania nad sobą, szacunku dla innych i poczucia odpowiedzialności za własne uczynki. Daje sygnał, że można rozwiązywać problemy, posiłkując się przemocą fizyczną. Mniej lub bardziej świadomie dziecko przyjmuje do wiadomości, że agresja fizyczna jest akceptowanym sposobem rozwiązywania konfliktu z innym człowiekiem.

Dziecko, które jest bite, nie wykształca w sobie dobrej samooceny. Z powtarzalności stosowanych wobec niego kar cielesnych wnioskuje, że nie przedstawia sobą w oczach rodziców żadnej wartości. Wmawia sobie, że nie jest dość kochane, aby być chronione. Kary cielesne wymuszają posłuszeństwo na krótki czas, ale w dłuższym okresie wywołują strach, agresję, pragnienie zemsty lub buntu oraz dążenie do zajęcia w przyszłości równie władczej pozycji.

Odpowiedzialność, czyli dyscyplina

Karać – źle, pozwalać na wszystko – też niedobrze. Jak w wielu innych dziedzinach, również w wychowaniu najlepszy jest złoty środek. Problem w tym, że nastąpiło ostatnimi laty duże pomieszanie pojęć. Dyscyplina mylona jest z drylem, stanowczość z opresją, autorytet z autorytaryzmem, wyciąganie konsekwencji z karaniem, reguły postępowania z regulaminem, przekazywanie wartości z moralizatorstwem.

Tymczasem wychowywanie ku odpowiedzialności za siebie i za innych to nic innego jak ustalanie zgodnych z określonym systemem wartości jasnych reguł postępowania i konsekwentne egzekwowanie ich przestrzegania. Rzecz jasna, zmieniają się one wraz z dorastaniem dziecka, wraz z jego rozwojem intelektualnym i emocjonalnym.

Reguły powinny określać pożądane zachowania w taki sposób, aby nie było miejsca na żadną dwuznaczność. Żeby czuć się bezpiecznie, dziecko musi dokładnie wiedzieć, czego się od niego oczekuje. Gdy rodzic mówi: „tego się nie robi!”, ale nie wskazuje równocześnie, co należy zrobić, to pozostawia dziecko w stanie niepewności, nie zaspokaja jego potrzeby działania w określonych ramach. Normy muszą być zatem sformułowane w konkretny i konstruktywny (czyli pozytywny) sposób. Na ile to tylko możliwe, należy unikać zwrotu „nie wolno”. Zamiast powiedzieć: „W tym miejscu nie wolno hałasować”, lepiej użyć sformułowania: „W tym miejscu zachowujemy ciszę”, bo dzieci, które zbyt często słyszą, że czegoś nie wolno, stają się powoli odporne na wszelkie zakazy. Normy muszą być również stałe: ich treść nie może zależeć od chwilowego nastroju rodzica. Kardynalnym, ale dość często spotykanym błędem jest narzucanie norm, których samemu się nie przestrzega (klnący jak szewc ojciec zabrania dziecku używania brzydkich słów).

A gdy dziecko nie przestrzega narzuconych reguł? Można zrobić dwie rzeczy bardzo złe i jedną dobrą. Pierwsza z tych złych to kupowanie posłuszeństwa. Niektórzy rodzice przyznają, że mają ustalony precyzyjny cennik „usług”. To najkrótsza droga do całkowitej eliminacji poczucia odpowiedzialności. Drugą z tych złych rzeczy jest – co się rzekło – karanie.

Tą dobrą rzeczą będzie natomiast wyciągnięcie konsekwencji: stanowcze żądanie naprawienia szkody lub zadośćuczynienia. Wykonania jakiegoś pozytywnego gestu, który, w konsekwencji, zmniejszy u dziecka poczucie winy. Dzięki niemu zrozumie, że ma prawo do błędu (tak jak zresztą każdy dorosły). Zaoferowana możliwość poprawy skłania dziecko do widzenia dorosłych jako istot przyjaźnie nastawionych i serdecznych, które uznają i doceniają jego wysiłki.

W pewnej szkole zachęcano do ochrony środowiska. Dwóch 10-letnich chłopców zapragnęło sprawdzić moc tego postulatu i rozrzuciło na boisku szkolnym mnóstwo śmieci. Namierzeni przez nauczyciela musieli posprzątać. Chłopcy tak się wzięli do roboty, że po godzinie boisko było czyste jak nigdy przedtem. Gdy następnego dnia zobaczyli, jak ich kolega rzuca papierek od cukierka, o mało go nie pobili…

Andrzej Wróblewski

Ja My Oni „Jak kochać i być kochanym" (90155) z dnia 27.05.2009; Poradnik psychologiczny; s. 60
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Andrzej Duda: ostatni etap w służbie twardej opcji PiS. Widzi siebie jako następcę królów

O co właściwie chodzi prezydentowi Andrzejowi Dudzie, co chce osiągnąć takimi wystąpieniami jak ostatnie sejmowe orędzie? Czy naprawdę sądzi, że po zakończeniu swojej drugiej kadencji pozostanie ważnym politycznym graczem?

Jakub Majmurek
23.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną