Karę odbywa we wrocławskim więzieniu nr 1. W tym mieście w 2007 r. Sąd Okręgowy wydał wyrok. Dwa lata później Sąd Apelacyjny utrzymał go w mocy. W 2010 r. Sąd Najwyższy oddalił kasację. Teraz Krystian Bala czeka na oczyszczenie z zarzutów, które – jak wierzy – ma nadejść z Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Siedzi za zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem domniemanego kochanka swej żony.
Precedensowy proces zainteresował nie tylko polskie media. Reportaż Davida Granna, amerykańskiego dziennikarza i pisarza, ukazał się w „New Yorkerze”. Roman Polański zastanawiał się nad nakręceniem filmu; scenariusz napisał Jeremy Brock, autor m.in. „Ostatniego króla Szkocji”.
Fabuła sznura
Policjant Jacek Wróblewski poznał „Amok” na pamięć. Linijka po linijce analizował i porównywał życie z fikcją literacką. On i jego ludzie w wytworze wybujałej, podszytej erotyzmem wyobraźni autora, w niekonwencjonalnych skojarzeniach rozszyfrowali zagadkę prawdziwego mordu.
(„Czy jeśli piszę o brunetce z uszami o smaku wołowiny, to znaczy, że jestem kanibalem?” – bronił się potem oskarżony).
Ofiarą prawdziwej okrutnej zbrodni był D.J., właściciel agencji reklamowej. Śledczy ustalili, że parę dni po zaginięciu mężczyzny w 2000 r. jego telefon komórkowy trafił na aukcję internetową. Sprzedawca zalogował się jako Chris B. Tak właśnie nazywa się postać fikcyjna – bohater literacki „Amoku”. W powieści opisuje on zabójstwo swojej kochanki. „Wyciągnąłem spod łóżka nóż i sznur, jak wyciąga się obrazkową historyjkę dla dzieci, by uśpić je bredniami o tym, co za lasami i za górami. Zacząłem rozwijać fabułę sznura i dla uczynienia jej bardziej interesującą wiązałem pętlę”.
Czy fikcyjny Chris, który podczas aktu seksualnego zabija kochankę, to alter ego autora „Amoku”? Krystian Bala twierdzi, że jest niewinny i że nigdy nie przyznał się do winy. Z akt sprawy wynika co innego. „Nikt mi nie pomagał przy zabójstwie, zrobiłem to sam” – wyjaśniał na samym początku zeznań w 2006 r. Potem poczuł się źle, poprosił o wodę. Odmówił składania wyjaśnień, był nerwowy, osuwał się na krześle. „Nic nie widzę, nie słyszę, nie mogę odpowiadać na pytania, nie mogę odczytać, ani podpisać protokołu” – wyjaśniał.
„Nie wierzyłam w te historie, które opowiadałeś, ale opowiadałeś świetnie (...). W którą nie uwierzyłaś w ogóle? (...) Może w tę, jak zaszlachtowałem człowieka, który zachował się nieodpowiednio wobec mnie 10 lat temu?”. („Amok”)
Teraz informacje o Bali znajdują się w więziennych aktach osobopoznawczych; sygnatura P–1/p. P znaczy – pierwszy raz karany, 1 – zakład zamknięty, p – program oddziaływania. W teczce jest odpis dyplomu ukończenia filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Zachowanie skazanego nie budzi zastrzeżeń. Nagradzany. Brał udział w zajęciach teatralnych, pełnił funkcję świetlicowego na oddziale. Utrzymuje porządek w celi, respektuje regulamin więzienny.
Rzeczniczka prasowa więzienia por. Iwona Kozak prowadzi Krystiana Balę z budynku, gdzie w pięcioosobowej celi odsiaduje karę. Siedzi siódmy rok. Zmienił się od czasu aresztowania, nabrał muskulatury. W jego krótkich, ciemnych włosach przebijają srebrne kosmyki. Nie jest już z wyglądu intelektualizującym młodzieńcem. Na wywiady z dziennikarzami zawsze przychodził ze zgromadzonym archiwum – zapiskami, dokumentacją śledczą, książkami, czasopismami, w których publikował swoje artykuły i podwodne zdjęcia. Z upływem lat teczki pęcznieją. Tym razem wnosi plastikową skrzynkę, wypełnioną szczelnie segregatorami.
Rzeczniczka wychodząc, pyta, czy zamknąć drzwi. Nic tej pani nie zrobię – odpowiada Bala, z właściwym sobie sarkastycznym przekąsem. – Czy pani czytała te bezrozumne wypotki? Ten bełkot uzasadnień wyroków? – pyta. – Jeśli będą chcieli mnie dłużej trzymać w więzieniu, muszą udowodnić, że istnieją podróże w czasie i że Krystian Bala brał w nich udział.
Podróże w czasie
Grudzień 2000 r. Wieś Chobienia nad Odrą. Wędkarze łowią ryby. Coś jest w wodzie, mówi jeden i porusza kijem. Topielec. Sekcja zwłok wykazuje, że jest nim J. W aktach sądowych ze zdjęć uśmiecha się przystojny brunet z długimi włosami. Marzenie wielu kobiet. Znaleziono go po ponadmiesięcznych poszukiwaniach. Ciało było skrępowane w tzw. kołyskę – linką łączącą z tyłu związane ręce i szyję. W takiej pozycji każdy ruch ofiary powoduje, że sama się poddusza. Mężczyzna przed śmiercią był głodzony, kopany i bity tępym narzędziem.
W 2000 r. małżeństwo Krystiana i Stanisławy Balów dogorywało. Ona zaczęła oswajać się z poczuciem, że jest wolną kobietą. Za namową księgowej Krystiana, Małgorzaty D., poszły potańczyć do klubu Szalony Koń. Tam poznała D.J. Rozmawiali do rana. Oboje na życiowych zakrętach. Potem spotkali się ponownie, ale Stanisława nie chciała kontynuować znajomości. I może na tym by się skończyło, gdyby księgowa była bardziej powściągliwa i o wypadzie do Szalonego Konia nie wygadała się Krystianowi. Zeznania świadków jednoznacznie opisują reakcje Bali: wściekł się, był zazdrosny, wszczynał awantury, groził.
Stanisława nie zaprzeczyła na sali rozpraw. Byli wtedy już w separacji, mieszkali oddzielnie. Krystian przyszedł do niej, doszło do rękoczynów, interweniowała policja. „Mówił, że był w biurze D.J., opisał wygląd jego firmy, twierdził, że wynajął detektywa, któremu zapłacił 3 tys. zł” – zeznawała.
Gdy kilka lat potem toczył się proces, puby, w których bywali Krystian i Stanisława, już nie istniały. Ale ich bywalcy zapamiętali, jak Krystian traktował żonę i jak podczas imprezy sylwestrowej, zazdrosny, ale już o kogoś innego, odgrażał się, że jednego już załatwił. Jeden ze świadków zeznał, powtarzając słowa Bali: „za pomocą sznurka”.
„Sidła starych przyzwyczajeń, mnemoniczne punkty odniesienia i odziedziczona genetycznie autodestrukcyjna hulajnoga wiodą mego nieokiełznanego ducha po bezdrożach wyobraźni. Nie obawiaj się. Nikt nie skrzywdzi się bardziej, niż ty mógłbyś to zrobić. Prawdziwego mordercę trzymam na smyczy”. („Amok”)
Psychologiczny profil filozofa
Obserwacja sądowo-psychiatryczna miała odpowiedzieć na pytanie, czy treści zawarte w książce mogą wskazywać na istnienie zaburzeń psychicznych u jej autora. Psychiatra dr n. med. Marek Czerepak zdiagnozował: „Chris jest narratorem wspomnień i reminiscencji z życia i podróży, ucieczek od niewygodnej rzeczywistości, opisywanej za pomocą metafor”. Podkreślił erudycję autora. Zauważył deprecjonowanie tradycyjnych wartości, postawę narcystyczną, perwersje seksualne, przesiąknięte wulgaryzmem, manipulowanie ludźmi; wszystko to – zdaniem psychiatry – jest typowe dla osobowości dyssocjalnej, autodestrukcyjnej. Świadczy o niezupełnym rozróżnianiu granicy między fikcją a rzeczywistością.
Eksperci z Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. Jana Sehna w Krakowie uznali, że oskarżony wykazuje ponadprzeciętny poziom inteligencji werbalnej oraz zaburzenia osobowości w sferze emocjonalnej i społecznej. Ich zdaniem, niemożliwe jest jednak porównywanie postaci literackiej do realnej osoby.
Bala chętnie poddał się badaniu wariografem. Testy dotyczyły m.in. miejsca ukrycia ciała, motywu zbrodni. Prof. Ryszard Jaworski z Katedry Kryminalistyki Uniwersytetu Wrocławskiego uznał, że badany starał się kontrolować swoje zachowanie poprzez opóźnianie odpowiedzi. Zdaniem profesora reakcje świadczyły o istnieniu intensywnego śladu pamięciowego, dotyczącego szczegółów zdarzeń. „Oskarżony wykazał reakcję na szczegół znany tylko sprawcy, mianowicie wrzucenie ciała do rzeki. Powiadomiony o tym, zażądał powtórzenia testu. Zastosował psychiczne zakłócenie zapisu, sterował procesami emocjonalnymi i fizjologicznymi. Świadczy to o dążeniu do uniemożliwienia ustalenia jego rzeczywistego związku ze zdarzeniem” – stwierdził ekspert. (Orzekł on, że Krystian Bala pełnił raczej rolę pomocnika lub świadka niż bezpośredniego sprawcy).
Leszek Koczanowicz, kolega ze studiów, zeznawał w charakterze świadka: „Nie odbiegał od normy studentów filozofii, bardzo inteligentny, z problemami psychicznymi. Ale większość studentów je ma. Są egocentryczni i rozchwiani emocjonalnie. Książkę czytałem na blogu. To wybuch fantazji erotycznych. Nie traktowałem jej w kategoriach literatury”.
Kobiety są osią „Amoku”. Chris lubi je jak pieniądze. Nie są najważniejsze, ale trudno się bez nich obejść. „Różnice między kobietami są takie same, jak między kolorami banknotów różnych walut. Znamienne i najważniejsze jest to, że wszystkie służą do tego samego. Ich zdobywania i pozbywania się. (...) Niektóre waluty trudniej wymienić na inne, w odróżnieniu od cipy”. („Amok”)
Tu nie ma wolnej miłości
Bala godzi się na zrobienie mu zdjęć w celi. Funkcjonariusz z hukiem otwiera stalowe drzwi. Bucha mdłym powietrzem, mieszaniną lekko odurzających zapachów – więziennego obiadu, oparów prania i dymu tytoniowego, męskich ciał. Czterech współwięźniów wychodzi na korytarz. Zostaje Krystian Bala.
– Zawsze unoszą się zapachy, jak pięciu mężczyzn w sile wieku robi wszystko na 16 m kw. Jemy tu, onanizujemy się, myjemy „na kącikach”, pierzemy, załatwiamy potrzeby fizjologiczne, czyścimy buty. Jest tu muszla klozetowa, bieżąca zimna woda, miska do mycia. Po prostu Czeczenia – opowiada.
Czy korzysta z celi miłości? – Nie mam kobiety. Nie próbuję nawiązać kontaktu. Miałem wystarczająco dużo kobiet w swoim życiu. Tyle, ile chciałem. Nie pamiętam dokładnie, od 105 do 107, mogę się mylić. Liczą się trzy partnerki. Kobiety to jedna z rzeczy, których tu mi brakuje. Najbardziej dolegliwa część kary. Lubiłem poznawać nowe kobiety, lubiłem seks. Zostawiały narzeczonych, żeby spotykać się ze mną. Zawsze byłem wyznawcą wolnej miłości. Seks łagodzi obyczaje.
„Nie ruszają mnie żadne tam blond donny-madonny ani Barbie-style, panny z najnowszą parą silikonowych cycków. Nawet gdy w młodym wieku rozpoczynałem moją masturbacyjną eksplorację, jebałem w myśli dobrze mi znane, brzydkie sąsiadki, a nie gwiazdy telewizyjne. Później przekonałem się, że te drugiego sortu są bardziej realne, bardziej namacalne, są bardziej żywe”. („Amok”)
Krystian Bala praktykuje w więzieniu medytację Zen. – Daje mi trochę spokoju. Udaje mi się wyzwolić z wisielczych nastrojów. To świetne miejsce do medytacji, lepsze niż wolność. Uważam, że wolność ma się w sobie. Czyta dzieła filozofów, pisze, zna Kodeks karny i międzynarodowe konwencje. Głód podróży wypełnia konstruowaniem modeli latarni morskich i wiatraków. – Wykonuję je dostępnymi tu narzędziami – pensetą, szpatułkami lekarskimi, wykałaczkami, patyczkami do szaszłyków, papierem ściernym, klejem.
W celi ma kilka eksponatów, większość jest w domu rodziców, część podarował przyjaciołom. Każdy wymaga dziesiątków godzin pracy. – Ta latarnia morska jest z Francji, wiatrak ze Stanów Zjednoczonych, inne z Holandii. Oglądam zdjęcia w „Focusie”, „National Geographic”. Wybieram obiekt, robię rysunek techniczny, rzut na kartkę, dobieram proporcje. Ramki do fotografii też sam wykonał. Najwięcej jest zdjęć z synem, sprzed aresztowania. Teraz syn ma 15 lat, mieszka z mamą i jej partnerem nad morzem. Ojca odwiedza w wakacje.
Agnostyk zdziczały
Krystian codziennie spędza godzinę na spacerniaku. – Wielu skazanych nie korzysta nawet z tego. Więzienie ich zabiera, sprawia, że są apatyczni, niezdolni do niczego. Nigdy nie grypsował. Mówi, że to nie jego świat. – Co ja mam z nim wspólnego? Jestem tu z powodu zbrodni sądowej, którą popełniono na mojej osobie. Nie zrobiłem w swoim życiu nic, za co miałbym tu spędzić jeden dzień. Nadal jestem tym samym człowiekiem, wyznaję te same wartości, które wyznawałem wcześniej.
Nie doznał żadnych objawień, nadal jest agnostykiem. – Zdziczałem i schamiałem, ponieważ w takim środowisku się obracam.
Cytuje z pamięci fragmenty uzasadnień wyroków, podaje numery stron, sygnatury akt. Każde odwołanie, podpisuje „Sfranzkafkowany przez Wymiar Sprawiedliwości RP”. – Znam na pamięć 9 tys. stron akt. Te niedouczone chamy, tępe łby z fioletowymi wiechciami przy szyjach na etatach sędziów – proszę to cytować, dlatego że śledztwo w sprawie znieważenia sędziów zostało umorzone.
Alibi? Długa lista. Między innymi pub Szalony Koń, gdzie rzekomo Stasia miała spotkać J. W tym czasie, gdy zamordowano J., ten pub już nie istniał. Bala ma dowody na piśmie. Wyjaśnienie w Urzędzie Miasta kosztowało go 1,50 zł. Tyle zapłacił za znaczek skarbowy.
A telefon, który miał ukraść ofierze zbrodni, długopis reklamowy firmy Inwestor, należący do ofiary, którzy policjanci zabezpieczyli w chwili zatrzymania Bali? A to, że Bala przechowywał w specjalnym pliku informacje o biznesmenie?
W piśmie do ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina osadzony wyjaśnia, dlaczego telefon nie mógł należeć do ofiary zabójstwa: „J. nabył telefon w maju 2000 r. Zaś dowodowy telefon musiał zostać wprowadzony do obiegu w październiku tego roku. Ma bowiem oryginalne, instalowane przez Nokię oprogramowanie. Niestety stetryczałe sądy RP nie odróżniają karty SIM od telefonu i popełniają błędy logicznego wnioskowania”. Kwestię długopisu przemilcza.
A figurka św. Antoniego, którą wraz z kolegami ze studiów zwinęli z wrocławskiego kościoła? Za to Bala trafił do policyjnych kartotek, co potem stało się okolicznością obciążającą. Napisał o tym młodzieńczym incydencie w „Amoku”. – To był happening, błazenada. Figurka została zwrócona – zapewnia. – O J. nie miałem pojęcia do chwili zatrzymania w 2005 r. Kochankiem mojej żony w 2000 r. był Dariusz Ignatowicz.
Ministrowi Gowinowi tłumaczy, że J. nigdy nie miał romansu z jego żoną. Ignatowicza nawet spotkał i nigdy nic złego mu nie zrobił. „Co wyklucza motyw zazdrości” – pisze.
Sprawcy zbrodni w Chobieniu nikt nie widział, nie powstał jego portret pamięciowy. Wiadomo, że J. opuścił swoje biuro wraz z dwoma mężczyznami. Wcześniej zabójca wywabił go z firmy pod pretekstem zamówienia tablic reklamowych.
Pulp fiction, pulp język
Wojciech Małek, sędzia, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Warszawie: „W sprawach poszlakowych zdarza się, że skazany zostaje uniewinniony w procesie odwoławczym. Po to jest sąd drugiej instancji, żeby minimalizować możliwość pomyłek. Nie da się wykluczyć, że do pomyłek dochodzi. Nie prowadzi się statystyk określających, ile procesów ma charakter poszlakowy. Są to pojedyncze sprawy. Zgromadzenie na tyle pewnych poszlak, żeby pozwoliły one na wniesienie aktu oskarżenia, jest bardzo trudne”.
– „Amok” to feralno-kloaczno-metafizyczne pulp fiction. To rzeczywistość stricte językowa, zabieg socjotechniczny, totalna prowokacja. Jestem błaznem, z językiem mogę zrobić wszystko – mówi o swoim literackim debiucie Bala. I dodaje, że taki sam jest jego „De Liryk”, który ukaże się w tym roku w wersji elektronicznej. Teraz kończy książkę „Bractwo Buractwo”. Wyjaśnia, że jest poświęcona „wrocławskiej jurysprudencji i mojemu procesowi”.
Lotar Rosiński, dr filozofii, który wykłada w Dolnośląskiej Szkole Wyższej, jest jedynym przyjacielem Bali z dawnych lat. Wypili morze wódki, dyskutowali o filozofii. Tylko on odwiedza Krystiana co parę miesięcy w więzieniu, przynosi płyty, książki, rozmawia z jego rodzicami: – Nie wykluczam, że jest niewinny. Wiem, że on nie jest złym człowiekiem. Muszę opierać się na tym, co wiem sam, a nie co mi mówią inni. Niezależnie od tego, jaka jest prawda, nie mam prawa go oceniać. Nawet jeśli to zrobił, to przecież jest zamknięty w więzieniu. Ma szansę odpracować swoją winę. Gdy wyjdzie, ma prawo rozpocząć życie na nowo, jak każdy inny.
„W białych rękawiczkach wychodzę na ulice Paryża. Uśmiecham się do ludzi i jestem spokojny jak nigdy dotąd. Za siedmioma lasami, za siedmioma górami porzucam sznur, odcięty od szyi Mary. Japoński nóż sprzedaję na internetowej aukcji. Udaję przed samym sobą, że byłem wirtualną postacią z komputerowej gry”. („Amok”)
Krystian Bala podróżował kiedyś w najdalsze zakątki globu. Nurkował, robił podwodne zdjęcia, publikował artykuły: – Pod wodą jest cisza, spokój, piękno, nieważkość. Może parę rzeczy jeszcze nadrobię, mam 39 lat. Nie, wycofuję się, nic się nie da nadrobić.