Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Kibice Jej Królewskiej Mości i rodzime nasiąkanie cnotami

Kibice zgromadzeni przed finałowym meczem Euro 2020 Kibice zgromadzeni przed finałowym meczem Euro 2020 Lee Smith / Forum
Kulsoni (pardon: stróże porządku publicznego) chętniej reagują na obrazek zawieszony w pizzerii, ponoć obrażający uczucia religijne, niż na wezwania fanów drużyny X do bicia zwolenników drużyny Y.

Nie chodzi o kibicowanie Jej Królewskiej Mości, ale o poddanych władczyni Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej. Sama nazwa jest dziwaczna, gdyż Irlandia Północna jest częścią Wielkiej Brytanii, a nie bytem odrębnym. Jeszcze dziwniejsze jest to, że monarcha (aktualnie monarchini) wprawdzie panuje, ale nie rządzi. To pierwsze sprawia, że obywatele brytyjscy (w tym wypadku nie wyróżnia się obywatelstwa Irlandii) są poddanymi Jej Królewskiej Mości. Nie tylko oni, ale jeszcze kilkunastu (dokładnie 15) innych, w tym Australia i Kanada, stanowiących tzw. Wspólnotę Narodów. To kolejna osobliwość, bo są to kraje suwerenne, ale uznające Jej Brytyjską Królewską Mość za panującą, aczkolwiek nie rządzącą.

W tym felietonie będzie mowa tylko o części poddanych, mianowicie o angielskich kibicach piłki nożnej. Przydawka „angielskich” jest ważna, gdyż w żadnej mierze nie wolno zaliczać szkockich (zwłaszcza ich), północnoirlandzkich i walijskich fanów futbolu kopanego do angielskich (w Zjednoczonym Królestwie sensu stricte istnieją cztery federacje piłkarskie, tj. angielska, północnoirlandzka, szkocka i walijska). Z powodów pandemicznych przeniesiono rywalizację o mistrzostwo Europy w rzeczonej dyscyplinie z 2020 na 2021 r. Nazwa jednak pozostała: Euro 2020.

Anglicy rozrabiają, im się należało!

Angielscy kibice Jej Królewskiej Mości solidnie narozrabiali w czasie półfinału i finału Euro 2020. Wygwizdywali hymny narodowe, świecili laserem w oczy bramkarzowi reprezentacji Danii, urządzili bijatyki przed kultowym stadionem Wembley i na ulicach Londynu, po przegranym meczu z Włochami pojawiło się (co najmniej) kilkanaście tysięcy wpisów w internecie z rasistowskimi i wulgarnymi wyzwiskami w stosunku do trzech czarnoskórych reprezentantów Anglii, że nie wykorzystali rzutów karnych. Nie był to zresztą wyjątek, ponieważ szwedzcy fani, rozzłoszczeni na niebiałego gracza z ich narodowego teamu, domagali się odebrania mu obywatelstwa.

Po finałowym meczu ponad 100 tys. Anglików podpisało petycję domagającą się, aby UEFA (Europejska Unia Związków Piłkarskich) zarządziła powtórkę finałowego meczu z tego powodu, że sędzia nie podyktował rzutu karnego dla Anglików. Ci sami kibice nie mieli żadnych problemów z uznaniem decyzji innego sędziego, który podyktował problematyczną jedenastkę w półfinałowym meczu Anglia–Dania przeciwko tej drugiej reprezentacji.

Po meczu finałowym większość angielskich reprezentacyjnych piłkarzy ostentacyjnie zdjęła srebrne medale, którymi udekorowano ich za zajęcie drugiego miejsca. To zrozumiałe, że nie czuli się usatysfakcjonowani wynikiem, ale zachowali się nieelegancko – także wobec rywali. Wielu komentatorów tłumaczy zachowanie kibiców i piłkarzy tym, że Anglia dość długo czeka na sukces w piłce nożnej. Ostatni miał miejsce 55 lat temu, tj. w 1966 r., gdy reprezentacja zdobyła mistrzostwo świata na tym samym stadionie. Anglicy byli faworytami: pokonali zawsze groźnych Niemców w ćwierćfinale i byli lepsi od Duńczyków (wspomniany rzut karny to inna inszość) w półfinale.

Spotkał ich jednak srogi zawód. Być może ktoś dowiedział się o znanym powiedzeniu p. Szydło (osoby znanej w Europie z sukcesu 1:27), że „im się to po prostu należało”, i potraktował je za dostarczające niejakiego usprawiedliwienia dla tego, co miało miejsce w końcowym etapie Euro 2020. Pan Szumiłło, dr hab. i ekspert pracujący dla resortu edukacji, wysunął śmiałe przypuszczenie, że skład angielskiej piątki wykonującej rzuty karne (dwóch białych, trzech czarnoskórych) był dyktowany dążeniem do parytetu rasowego. Tego by Bareja nie wymyślił.

Czytaj też: Włochy da się lubić

Cnoty religijne i inne problemy z kibicami

Awantury kibiców Jej Królewskiej Mości towarzyszą piłce nożnej od początku tego sportu w jego obecnej formie, tj. od końca XIX w. Pierwsze rozgrywki ligowe miały miejsce w 1888 r. i od razu spowodowały pojawienie się zagorzałych zwolenników poszczególnych rywalizujących klubów. Szczególne emocje wzbudzały tzw. derby, czyli spotkania pomiędzy drużynami z tego samego miasta (czasem nawet dzielnicy).

Liga szkocka wystartowała dwa lata później i funkcjonowała podobnie jak angielska. Najsłynniejsza rywalizacja toczy się między dwoma klubami z Glasgow: Celtic i Rangers, mając w tle także aspekt religijny (pierwszy jest katolicki, drugi protestancki). Mecze pomiędzy tymi drużynami są obarczone dużym ryzykiem i pilnie strzeżone przez policję, nawet gdy, jak obecnie, nie odbywają się z udziałem publiczności. Jeden z polskich piłkarzy broniących barw Celtiku pojawiał się przed sektorami zajmowanymi przez fanów Rangersów i prowokował ich gestami wyrażającymi jego denominację religijną. Wzbudzało to zdumienie obserwatorów, którzy nie rozumieli takiego nasiąknięcia cnotami religijnymi – było to jeszcze przed pojawieniem się Przemka z Czarnkowa, co świadczy o tym, że jego (p. Skrzydlewskiego) hasła edukacyjne mogą liczyć na zupełnie niespodziewany oddźwięk i to nie tylko w gronie niewiast. To ostatnie jest, by tak rzec, oczywistą oczywistością, gdyż to, co zdobi konfesyjnie, jest niezależne od gendera.

Zachowanie brytyjskich (nie tylko angielskich) kibiców stało się problemem społecznym w latach 60. W krajach w miarę izolowanych od świata, np. w Polsce, budziło to zdziwienie z uwagi na przeświadczenie o dystyngowanych Anglikach, np. w skupieniu oglądających tenis w Wimbledonie. Moja znajoma z Anglii, która odwiedziła Kraków w tym czasie, tłumaczyła, że kibice piłkarscy rekrutują się z „niższych” środowisk, w szczególności robotniczych, i z tego powodu są skłonni do rozrób chuligańskich. Sytuacja stała się na tyle poważna, że wprowadzono wtedy systematyczne monitorowanie publiczności na stadionach i sankcje, głównie porządkowe, zwłaszcza zakaz wstępu dla szczególnie aktywnych chuliganów.

Wydawało się, że przyniosło to pożądany skutek. Objawem tego był nie tylko względny (całkowity jest niemożliwy) spokój na stadionach, ale także tolerancja, a nawet sympatia dla piłkarzy innej narodowości czy, co jest bardziej znaczące, odmiennego koloru skóry. Przy okazji ujawnił się ciekawy fakt socjologiczny. Okazało się, że drużyny są na ogół utożsamiane z siedzibą klubu, a nie z narodowością zawodników, np. całkiem niedawno w znanym londyńskim Arsenalu nie występował żaden Anglik (nawet Brytyjczyk), ale kibice tego klubu ani na jotę nie zmienili sympatii dla niego. Wracając do koloru skóry, trzeba przyznać, że koledzy nieszczęsnych wykonawców rzutów karnych w finale Euro 2020 bronili ich oskarżeniami, a to samo czynili książę William (przedstawiciel rodziny królewskiej) i premier Johnson.

Krwawe wojny futbolowe

Zdarzały się również tragedie, które powodowały śmierć wielu osób. Niektóre wynikały z przypadkowych pożarów lub zawalenia się konstrukcji, ale były i takie, które spowodowały zachowania kibiców. W 1946 r. miał się odbyć finał Pucharu Anglii między Boltonem a Stoke na stadionie tego pierwszego klubu. Zabrakło biletów i kibice zaczęli szturmować bramy stadionu Burnden Park. W rezultacie zginęło 36 osób, ale spotkanie wznowiono, obawiając się, co mogłoby się stać, gdyby je odwołano. W 1985 r. w Brukseli przed finałem o Puchar Europy pomiędzy Liverpoolem a Juventusem angielscy fani zaatakowali włoskich – zginęło 39 osób, a spotkanie odbyło się z podobnych powodów co w Boltonie.

Najtragiczniejsze wydarzenie tego typu miało miejsce w Limie na stadionie Estadio Nacional w czasie meczu Peru z Argentyną, gdy wybuchły zamieszki z powodu nieuznania bramki dla gospodarzy. Zginęło 328 osób. Szczególnym wypadkiem była tzw. wojna futbolowa, tj. konflikt zbrojny pomiędzy Salwadorem i Hondurasem po porażce tego drugiego w 1969 r. – w walkach zginęło ok. 2 tys. ludzi. Konflikt miał znacznie głębsze przyczyny niż rezultat meczu, ale fakt ten jakoś unaocznia społeczną rolę sportu.

Nawiasem mówiąc, nie była to pierwsza wojna sportowa, gdyż Pisa toczyła wojnę z Elidą o to, kto pierwszy zorganizował igrzyska w Olimpie, a konflikt miał miejsce w VI w. p.n.e. Pierre de Coubertin odnowił nowoczesne olimpiady. Był zwolennikiem całkowitej apolityczności sportu, ale już za jego życia (zmarł w 1937 r.) okazało się to nie bardzo możliwe do utrzymania. Państwa centralne (Niemcy, Austria, Włochy, Turcja i Bułgaria) zostały wykluczone z Igrzysk Olimpijskich w Antwerpii w 1920 r., wiele krajów zbojkotowało olimpiadę w Moskwie w 1980 r. z powodu wojny w Afganistanie, a w rewanżu państwa bloku radzieckiego (z wyjątkiem Rumunii) odmówiły udziału w igrzyskach w Los Angeles w 1984 r. Długo można by wyliczać rozmaite przypadki uzależniania startu lub wyniku w zawodach od okoliczności politycznych.

Jeden jest mało znany, więc o nim opowiem. Zdarzyło się, że koszykarze Wisły Kraków grali mecz z jakąś drużyną zagraniczną, bodaj turecką, a od wyniku tego dwumeczu zależał awans do dalszej rundy. Wiślacy wygrali u siebie i pojechali na rewanż. Zupełnie niespodziewanie mieli gorący doping z trybun. Okazało się, że grupa Izraelczyków rodem z Krakowa zorganizowała wycieczkę do Turcji. Wisła przegrała, gdyż w następnej rundzie spotkałaby się z drużyną Izraela. Rzecz działa się w 1968 lub 1969 r. i taki był rozkaz ówczesnych władz. Znam to z relacji jednego z koszykarzy – powiedział, że nigdy nie wstydził się tak bardzo.

Czytaj też: Nie udało się „wykopać rasizmu ze stadionów”

Nie mów żonie, co robisz na stadionie

Pierwszy polski klub piłkarski, Cracovia Kraków, powstał w 1906 r. Rozgrywki o mistrzostwo Polski rozpoczęły się w 1920 r., a w systemie ligowym w 1926. Zwyczaje kibiców były takie jak gdzie indziej, tj. polegały na popieraniu wybranej drużyny, przede wszystkim lokalnej. Szczególne znaczenie miały spotkania derbowe, np. Cracovii z Wisłą w Krakowie (tzw. święta wojna), Legii i Polonii w Warszawie, Lecha i Warty w Poznaniu, Pogoni i Czarnych we Lwowie czy ŁKS (Łódzki Klub Sportowy) i Widzewa w Łodzi – tylko Ruch Chorzów (Wielkie Hajduki) nie miał godnego lokalnego rywala.

Typowymi wyzwiskami były np. Cracovia Pany, Wisła Dziady lub na odwrót, a czasem dochodziły dodatkowe animozje, np. Cracovia Żydy, podobnym epitetem kibice Widzewa opatrywali ŁKS, a kwalifikacje te są stosowane także dzisiaj. Pewną rolę odgrywały także regionalne niechęci, np. pomiędzy Lwowem a Warszawą. Nie są znane jakieś większe zamieszki czy bijatyki w związku z meczami. Powstało też sporo klubów w dzielnicach większych miast czy w mniejszych miejscowościach, a stąd wynikła potrzeba tworzenia niższych klas rozgrywek, też mających swoich wiernych kibiców.

Tak jak w innych krajach nie było sprzeczności, że kibicowało się np. Cracovii w pierwszej lidze i Szczakowiance w A klasie. Po II wojnie światowej było podobnie, z tym że niektóre kluby: wojskowe (jak Legia), milicyjne (jak Wisła) czy górnicze (jak Górnik Zabrze), wzbudzały negatywne reakcje z uwagi na to, że pozyskiwały zawodników w wyniku służby wojskowej (praca w milicji czy kopalni zwalniała od służby). Nastąpił znaczny rozwój sportu regionalnego, w tym wiejskiego, co owocowało podziałami kibiców nawet w poszczególnych wsiach. Powojenne kroniki nie zarejestrowały poważniejszych incydentów. W krakowskim kabarecie Cyrulik (tu debiutowała Ewa Demarczyk) był skecz, w którym fryzjer, kibic Cracovii, golił brzytwą fana Wisły (może było na odwrót) i polało się trochę krwi, ale to był żart.

Czytaj też: Kodeks wychowawczy chłopca brytyjskiego

Gwiazda Dawida i tęczowa flaga

Rok 1989 przyniósł zmiany – także w kibicowaniu. Pojawiło się pojęcie kibola, tj. fana(tyka) zdecydowanego na wszystko dla swej drużyny. Odnotowano przypadki zabójstw na tle walk pomiędzy kibicami skonfliktowanych drużyn, coraz częstsze są tzw. ustawki, czyli z góry planowane starcia grup kibolskich, do których dochodzi nawet w małych miejscowościach. W sieci krąży „dekalog” kibica zawierający takie wskazania jawnie wzywające do przemocy: (a) Gdy twej drużynie gra nie odpowiada, zawsze staraj się przekrzyczeć sąsiada; (b) Najfajniej jest na stadionie, gdy sektor wrogich kibiców płonie; (c) Kibic bardziej się liczy, gdy głośniej trąbi, krzyczy; (d) Na pomidory nie żałuj grosza, wal nimi celnie w sędziego kalosza; (e) Za zwycięstwo swej drużyny wypij łyka z butelczyny; (f) Jeśli przegrywa twa drużyna, to kibiców przeciwnika wina; (f) Za porażkę swych pupilków pobij złych kibiców kilku; (g) Nigdy nie mów swojej żonie, co robiłeś na stadionie; (h) Gdy jest gra o wielką stawkę, złam krzesełko albo ławkę; (i) Na stadionie idź na całość, choćbyś miał oberwać pałą.

Piłkarzy czarnoskórych jest w Polsce niewielu, ale analitycy już ostrzegają przed rasizmem. Przez jakiś czas kibice Cracovii demonstrowali związek z żydowską tradycją swego klubu i ostentacyjnie pokazywali gwiazdę Dawida na trybunach. Ostatnio przestali – chyba z obawy przed dostarczeniem dodatkowego argumentu za doświadczeniem zalecenia (f) wykonanego np. przez kiboli Wisły. Ciekawe, czy na trybunach polskich stadionów pojawi się tęczowa flaga, a jeśli tak, to trudno zazdrościć tym, którzy będą ją trzymać. Pan Szumiłło będzie mógł zagrzmieć o nieuzasadnionym parytecie genderowym w kibicowaniu.

Czytaj też: „Dzidek tak siekał maczetą, że mięso fruwało”. Kibole zakiblowani

Polscy kibole w narodowym szyku

Obecnie kibice polscy są wręcz siłą polityczną. Przed 2015 r. ryczeli: „Tusk, ty matole, Twój rząd obalą kibole”. Trudno powiedzieć, na ile zaważyli na wyborczych sukcesach PiS w latach 2015–21, ale na pewno głosowali na tę partię. Stąd spolegliwość tzw. dobrej zmiany wobec środowisk kibolskich – trzeba zresztą lojalnie przyznać, że poprzednie ekipy nie były nadmiernie surowe wobec stadionowych ekscesów.

Tak czy inaczej, kulsoni (pardon: stróże porządku publicznego) chętniej reagują na obrazek zawieszony w pizzerii, ponoć obrażający uczucia religijne, niż na wezwania fanów drużyny X do bicia zwolenników drużyny Y. Nic dziwnego: kibice mają swoje duszpasterstwo i odbywają pielgrzymki na Jasną Górę, dzięki czemu, tak przynajmniej można przyjąć a priori, nasiąkają rozmaitymi cnotami, zwłaszcza łagodnością. Jeśli prawdą jest, że Polska brunatnieje, to tolerancja wobec kiboli na pewno to pogłębia.

Tak czy inaczej, jedna z różnic między rządem Jej Królewskiej Mości a tym pod przewodem Jego Ekscelencji jest taka, że pierwszy potępia kibolskie ekscesy w Anglii, a drugi puszcza oko zrozumienia do sprawców podobnych zajść w Polsce. Słabość polskiej kopanej sprawia, że na razie reprezentacji Polski nic się nie należy. Kto wie, jak to będzie, gdy – oczywiście z winy Tuska – ostatecznie skonfliktujemy się z wyimaginowaną wspólnotą, a suweren będzie wołał: „chleba i igrzysk”. Być może jedną z recept tzw. dobrej zmiany na brak pierwszego będzie przyzwolenie na drugie, coraz krwawsze, a wtedy kibole znajdą swoje miejsce w „narodowym” szyku.

Czytaj też: Piłka i pięść. Kibole rosną w siłę

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną