Używanie zbyt trudnych określeń i zwrotów w kontaktach z klientami czy innymi odbiorcami przekazu nie zawsze wynika ze złej woli. Często to efekt nawyków lub błędnych przekonań o tym, że język precyzyjny musi być skomplikowany. Nic bardziej mylnego!
Upraszczanie może pochwalić się coraz dłuższą historią. Świadczy o tym już czwarta konferencja o prostym języku w ING, która odbyła się 25 listopada w Katowicach. – Nasza konferencja to wydarzenie obowiązkowe dla wszystkich, którzy tworzą komunikację. W ING upraszczamy język od 2014 r., ale wiemy, z czym muszą mierzyć się ci, którzy chcą wprowadzać ten język w swoich organizacjach. Bo prosty język to nie tylko zbiór zasad gramatycznych i stylistycznych. To także pewien sposób myślenia o komunikacji. Zawsze się staramy, aby nasi prelegenci i prelegentki pokazywali różny kąt widzenia, różną perspektywę. Mieliśmy głos ze świata firm i urzędów, prawników, polonistów, projektantów i projektantek treści – opowiada Karolina Żurowska, ekspertka prostego języka w ING, odpowiedzialna za organizację konferencji.
Po raz kolejny spotkali się wszyscy walczący o to, by firmy, urzędy i wszelkiego typu organizacje stawiały na prostą polszczyznę w kontaktach ze swoimi klientami i partnerami. Dlaczego to takie ważne? Prosty język to jednocześnie język inkluzywny, czyli taki, który nie wyklucza nikogo z rozmowy i szanuje każdego bez względu na jego płeć, wykształcenie czy poglądy.
Dlaczego jednak prosty język nie jest wcale standardem, a trzeba o niego nieustannie walczyć? – Autorzy pism czy komunikatów nie są wcale złośliwi. Często kierują nimi dobre intencje, ale efekty bywają, niestety, różne – wyjaśnia dr Grzegorz Zarzeczny, członek Pracowni Prostej Polszczyzny Uniwersytetu Wrocławskiego i grupy badawczej Logios. Niektórzy starają się bardzo dokładnie wyjaśnić adresatowi sytuację, co prowadzi do sformułowań typu „proszę przyjąć poniższe wyjaśnienie”, „rozpatrujemy wniosek na podstawie zapisów regulaminu” czy też „w pozostałych kwestiach obowiązują przepisy prawa”. A wszystko po to, by niepotrzebnie rozbudzić nadzieję zainteresowanego, podczas gdy na koniec trzeba go poinformować, że „stanowisko nie zostanie zmienione” i „roszczenie nie może zostać zaakceptowane”.
Wciąż trzeba też walczyć z zamiłowaniem przygotowujących korespondencję do nadużywania słów, takich jak niniejszy, przedmiotowy, rzeczony czy albowiem, oraz odmieniania przez wszystkie przypadki czasowników: uregulować, uściślić czy przedłożyć. Nie wnoszą one żadnej dodatkowej treści, za to mają zapewne wzbudzić respekt u zwykłego obywatela i przekonać go o powadze urzędu albo potędze przedsiębiorstwa. Tymczasem efekt bywa często odwrotny, bo takie sformułowania dzisiaj brzmią wręcz kuriozalnie.
A przecież można inaczej, o czym przekonują doświadczenia start-upu DocPlanner, właściciela serwisu ZnanyLekarz, obecnego w 14 krajach świata. – Zasady, którymi się kierujemy przy komunikacji z lekarzami i pacjentami, to neutralność i otwarcie, wyważony ton, personalizacja, troska o osoby i ich samopoczucie oraz dostępność cyfrowa – wyjaśnia Kalina Tyrkiel z DocPlanner. Zamiast „znajdź specjalistę”, lepiej użyć sformułowań „znajdź osobę” czy „znajdź termin wizyty”. Bardzo oficjalny zwrot „diagnosta udostępnił wyniki” można zastąpić prostym i jasnym zdaniem „wyniki czekają na Ciebie”. A zamiast zastanawiać się, czy użyć słowa „wysłałaś”, „wysłałeś” czy też obu, lepiej po prostu pamiętać o stronie biernej: „zaproszenie zostało wysłane”.
Duet z ING, Magda Szopa i Marcin Grocki, opowiedział o prostym języku z perspektywy... matematyki. Niektórzy argumentują, że stoimy przed wyborem: albo jasność i prostota komunikatu, albo precyzja wypowiedzi. Często to strach przed konsekwencjami prawnymi prowadzi do używania języka trudnego, pełnego niezrozumiałych przez większość społeczeństwa sformułowań. Ma on stać się niejako polisą ubezpieczeniową na wypadek roszczeń klienta. Tymczasem można połączyć precyzję z łatwością odbioru. Trzeba tylko trochę się postarać. Pomóc może chociażby graficzna forma informacji.
Mówiąc o inkluzywności języka, trudno dzisiaj nie wspomnieć o feminatywach, czyli żeńskich końcówkach. – Ostatnio wzbudzają one wielkie emocje, chociaż przecież wiele z nich obecnych było w naszym języku już przed wojną. To okres PRL sprawił, że formy żeńskie znalazły się w odwrocie. Zgodnie z ówczesną ideologią formy męskie symbolizowały postęp i nowoczesność, więc miały również obejmować kobiety. Dzisiaj zwłaszcza panie są coraz bardziej skłonne do używania żeńskich końcówek w nazwach zawodów, choć nie wszystkich. Im bardziej stanowisko związane tradycyjnie z mężczyznami, tym trudniej przebić się żeńskim określeniom. Nie mamy problemów z asystentką czy sekretarką, ale wciąż wątpliwości budzą prezeska, dyrektorka czy kierowniczka – mówi Anna Hołdyńska z portalu pracuj.pl.
Podkreśla, że sytuacja powoli się zmienia, a w pierwszych sześciu miesiącach tego roku w tym serwisie pojawiło się o 40 proc. więcej ofert z użyciem feminatywów niż w analogicznym okresie 2021 r. Najlepsze rozwiązanie w każdej firmie to umożliwienie wszystkim osobom podjęcia samodzielnej decyzji o tym, jakiej nazwy swojego stanowiska chcą używać – żeńskiej czy męskiej. Jeśli chcemy, by inni nas rozumieli i staramy się używać odpowiednich określeń, sami musimy czuć się dobrze w naszej pracy i w naszym języku.