Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Referendum w sprawie aborcji. Hit czy kit?

Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz, konferencja prasowa 1 marca 2023 r. Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz, konferencja prasowa 1 marca 2023 r. Wojciech Olkuśnik / EAST NEWS
Władysław Kosiniak-Kamysz z Szymonem Hołownią wrócili do pomysłu, który wydaje się kompromisem („niech naród zdecyduje”), ale tak naprawdę obnaża ich konserwatyzm.

Na tzw. wspólnej liście spraw Polska 2050 Szymona Hołowni oraz Polskie Stronnictwo Ludowe umieściły „odpartyjnienie państwa”, „przywracanie praworządności”, „rozdzielenie stanowisk ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego”. Postanowiły również „oddać głos kobietom” poprzez przywrócenie „stanu prawnego w sprawie dopuszczalności przerywania ciąży – taki, jaki był przed skandalicznym rozstrzygnięciem Trybunału Konstytucyjnego”. Oraz, osobno, rozpisanie ogólnokrajowego referendum w sprawie dopuszczalności aborcji.

Politycy chwalą się, że „w ciągu trzech tygodni zrobiliśmy coś, czego nie udało się zrobić na opozycji przez osiem ostatnich lat. Dwie siły polityczne uzgodniły wspólne postulaty programowe” – co podkreślił na konferencji prasowej w środę 1 marca Szymon Hołownia. Czyżby faktycznie sukces polityczny leżał na ulicy i wystarczyło się było po niego tylko schylić?

Czytaj też: Trzech tenorów opozycji i bas

Mityczne referendum w sprawie aborcji

W 2018 r. w Irlandii odbyło się referendum, na podstawie którego usunięta została zakazująca aborcji w każdym przypadku 8. poprawka do konstytucji tego kraju. Poprawka została wprowadzona również na podstawie referendum konstytucyjnego z 1983 r., w którym 66,9 proc. głosujących (przy frekwencji 53,67 proc.) opowiedziało się za bezwzględną ochroną życia „dzieci nienarodzonych”. Poprawka w zasadzie od początku budziła opór i protesty, a od 1992 r. trwały kolejne kampanie na rzecz jej uchylenia (w tym też roku przyjęto dwie kolejne poprawki do konstytucji nieco łagodzące bezwzględność zapisu z 1983). Sukces referendum z 2018 r. przygotowywanego od słynnej sprawy śmierci Savity Halappanavar w 2012 wskazywany jest jako wzór skutecznej kampanii ruchu feministycznego, a dokumentacja i artefakty z kampanii podróżują po świecie – były m.in. częścią głośnej wystawy „Kto napisze historię łez?” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.

Od pomysłu na referendum ws. dopuszczalności aborcji zaczęła się także historia ruchu feministycznego w III RP. Tzw. Komitety Bujaka (tak naprawdę Komitetów było więcej i były prowadzone przez różne osoby, także np. Zofię Kuratowską, a koordynowała ich działalność Barbara Labuda) zaczęły działać i zbierać podpisy pod wnioskiem referendalnym, kiedy tylko zaczęło się mówić o zakazie aborcji w Polsce, to znaczy niedługo po przełomie 1989 r. Według wspomnień Barbary Labudy w kwietniu 1991 r. do Sejmu trafiło ponad 1,5 mln podpisów; zostały odrzucone, tzn. zadecydowano, że referendum nie będzie, podczas prac nad projektem obowiązującej do dziś ustawy O planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży.

Wniosek referendalny z 1991 r. do dziś funkcjonuje w charakterze mitu założycielskiego, a w połączeniu z sukcesem Irlandek powrót do tego pomysłu wydaje się obiecywać swego rodzaju zadośćuczynienie za wszystkie krzywdy, jakie uczyniła kobietom w Polsce neokonserwatywna z ducha transformacja.

Czytaj też: Garnitury opozycji. Kto robi politykę bez kobiet, jest sojusznikiem PiS

Turbochadecki sojusz PSL i Hołowni

Trzeba jednak pamiętać, że dzisiejszy stan prawny, zarówno w Polsce, jak i na świecie, jest nieco inny niż 30 lat temu. W 1995 r. Konferencja ONZ ds. Kobiet w Pekinie żadną miarą nie była miejscem, gdzie można byłoby mówić, że aborcja to prawo człowieka – dziś mówi się o tym otwarcie i pełnym głosem, choć wciąż nie znajduje to pełnego odzwierciedlenia w zapisach dokumentów międzynarodowych. To progresywne ujęcie wciąż walczy z podejściem konserwatywnym, wedle którego prawa reprodukcyjne nie powinny znajdować się w katalogu praw podstawowych. Tym niemniej – przynajmniej w pewnej optyce – przerywanie ciąży dołączyło do szeregu kwestii „niepodlegających dyskusji”, tak jak abolicja kary śmierci czy równy dostęp do funkcji publicznych. (Zauważmy przy tym, że irlandzkie referendum nie dotyczyło prawa do aborcji jako takiego, ale treści ustawy zasadniczej).

Kosiniak-Kamysz z Hołownią wrócili do pomysłu, który wydaje się kompromisem („niech naród zdecyduje”), ale tak naprawdę obnaża ich konserwatyzm: gotowość poddania kwestii aborcji pod referendum jasno komunikuje, że nie zaliczają do praw człowieka praw osób zdolnych zajść w ciążę do dysponowania własnym ciałem.

To ostatnie jest przykre, ale (wciąż) uprawnione. Warto jednak zdać sobie sprawę, że pomysły PSL i Polski 2050 to nie tylko wsteczniactwo, ale niestety także słaba polityczna robota. Deklaracja o „przywróceniu stanu prawnego sprzed wyroku z 2020 roku” może brzmieć miło dla konserwatywnego ucha, ale pod względem prawnym jest niewykonalna – nie da się ustawowo „odkręcić” wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Można przedłożyć i przeprowadzić przez procedury projekt ustawy, która uchyli ustawę zmodyfikowaną wyrokiem TK i w ten sposób wyrok ten unieważnić (Biuro Legislacyjne Sejmu w swojej opinii wskaże, że projekt jest sprzeczny z wyrokiem z 2020 r., ale przecież zakładamy, że mowa o sytuacji po zmianie władzy, więc i opiniami będzie można się nie przejmować).

Nie można jednak ustawy uchylać za pomocą ustawy praktycznie jednobrzmiącej, a wszak tego by wymagało przywrócenie status quo ante, jakiego chce nowy turbochadecki sojusz. Chyba że mają na myśli rozprawienie się z prawnym statusem wszystkich wyroków wydanych przez Trybunał Konstytucyjny pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej – konia z rzędem temu, kto znajdzie rozwiązanie tej łamigłówki w okresie stu dni od zaprzysiężenia nowego składu Sejmu, o którym mówili Hołownia i Kosiniak-Kamysz...

Czytaj też: Hołownia zgubił piłkę i zrobił się pyskaty

PiS sprawę aborcji ma załatwioną

Ale wróćmy do pytania o samo referendum. Uważane jest za narzędzie bezpośredniego sprawowania władzy przez obywateli, w praktyce jednak nie jest to takie proste. Od 1989 r. w Polsce odbyło się zaledwie pięć referendów ogólnokrajowych, z czego tylko dwa pod rządami obowiązującej konstytucji z 1997 r. – referendum unijne w 2003 r. i zainicjowane przez prezydenta Bronisława Komorowskiego referendum z 2015 o jednomandatowych okręgach wyborczych, finansowaniu partii z budżetu i sposobie interpretacji prawa podatkowego. Jeśli nie przypominają sobie Państwo tego ostatniego, to nic dziwnego – wzięło w nim udział zaledwie 7,8 proc. uprawnionych, więc nie miało spodziewanych konsekwencji. Poza budżetowymi: kosztowało 71,5 mln zł, co stawia je poniekąd w konkurencji z wyborami korespondencyjnymi, zorganizowanymi w pandemii przez pewnego wicepremiera.

Referendum można rozpisać w jednym z trzech przypadków: „w sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa”, w procesie zmiany konstytucji i w sprawie zgody na ratyfikację umowy międzynarodowej. Referendum, o którym mówili Władysław Kosiniak-Kamysz z Szymonem Hołownią, najprawdopodobniej należałoby do tej pierwszej kategorii. Poza niewątpliwą rozrzutnością w stosunku do pieniędzy podatników, którą popisali się przywódcy tych dwóch partii (jeśli w 2015 r. 71,5 mln zł wystarczyło na ściągnięcie do urn zaledwie 7,8 proc. uprawnionych, ile należałoby wydać w 2023 r. na skuteczny proces referendalny?), pominęli też drobną kwestię wykonalności projektu. Otóż decyzję o referendum podejmuje albo prezydent za zgodą Senatu, albo Sejm bezwzględną większością głosów przy obecności co najmniej połowy posłów. Prezydentem niemal na pewno będzie jeszcze Andrzej Duda, który w kwestii aborcji pozostaje średnio wyrywny. A więc naszym dwóm chadekom pozostaje, bagatela, zdobyć przynajmniej 25 proc. miejsc w izbie niższej parlamentu, czyli każda z partii musiałaby w wyborach dostać po kilkanaście procent głosów lub, gdyby poszli w koalicji, dobre 20 na spółkę. Cóż, marzyć wolno każdemu, także przywódcom partii bez przetestowanych wyborczo struktur czy oscylujących między progiem subwencji i progiem wejścia do Sejmu.

Chyba że obu panom marzy się tak naprawdę koalicja z inną partią, dla której aborcja nie zalicza się do praw człowieka, tj. z Prawem i Sprawiedliwością, które według najnowszych sondaży ma szansę na wygranie wyborów, ale już nie na następną kadencję samodzielnych rządów. Tyle że PiS kwestię aborcji wydaje się mieć załatwioną i trudno sobie wyobrazić, by zgodził się wpisać referendum w tej sprawie do programu tak sformowanego rządu...

Czytaj też: Czy Kaczyński może stracić władzę? Cztery powyborcze scenariusze

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną