Syndrom oszustki. Kobiety wciąż nie upominają się o swoje. O pieniądze i awans nie wypada
KATARZYNA KACZOROWSKA: Czym jest dla pani równouprawnienie?
JUSTYNA BAKALARSKA-STANKIEWICZ: Moim zdaniem równouprawnienie nie polega na tym, że mamy mieć zawsze te same role do realizacji.
A na czym?
Na tym, że działania, które chcemy podejmować, spotykają się z podobnymi reakcjami otoczenia bez względu na to, czy realizuje je mężczyzna, czy kobieta. Nie jesteśmy i nie będziemy tacy sami, ale jesteśmy równi. I dlatego, że się różnimy, powinniśmy mieć takie same możliwości, a to wciąż jest relatywizowane, zaburzone czy po prostu niesprawiedliwe. Począwszy od tego, że na rozmowie w sprawie pracy rekrutujący zastanawiają się, czy kobieta siedząca przed nimi, jak tylko ją zatrudnią, zajdzie w ciążę, pójdzie na zwolnienie, a nawet jak wróci do pracy po urlopach, to i tak będzie cały czas skupiona na dziecku.
Przyzna pani jednak, że pytań „czy planuje pani w najbliższym czasie ciążę?” już się podczas rozmów rekrutacyjnych nie zadaje.
Oczywiście, bo wiemy, że to dyskryminujące i są przepisy, które takiej dyskryminacji zabraniają. Ale żywe jest przekonanie, że kobiety nie nadają się do zarządzania, bo będą mieć dzieci. A idąc tym tropem: nie nadają się do biznesu.
Siła stereotypów
Donald Trump ze swoimi współpracownikami – mówiąc kolokwialnie – zaorał strategię inkluzywności, ogłaszając, że liczą się kompetencje, a nie to, czy ktoś jest mniejszością. Trudno udawać, że nie dotyczy to także kobiet.
To działa na zasadzie „nie będziemy włączać grup narażonych na dyskryminację, ponieważ to, że jesteś w jakiś sposób narażony na dyskryminację, nie powinno ci ułatwiać życia”. Jesteśmy równi, bo liczą się kompetencje.
Od lat działają mechanizmy, które można nazwać dyskryminacją pozytywną, która przejawia się np. dodatkowymi punktami na studia ze względu na pochodzenie. To nic innego jak inkluzywność, czyli włączanie do systemu, w tym wypadku edukacji wyższej, osób, co do których uważamy, że ich pozycja na starcie jest gorsza. Tak było w PRL i uznawano to za wyrównywanie szans. Są kraje, gdzie kobietom przyznaje się dodatkowe punkty, jeśli startują na studia na kierunkach ścisłych. I ten sam mechanizm widać w przepisach, zgodnie z którymi kobiety w zarządach spółek mają stanowić 30 proc. składu, a docelowo 50 proc.
Mamy więc sytuację, w której uważamy, że kompetencje powinny mieć znaczenie i nie powinno się równouprawnienia wprowadzać na siłę, ale jednocześnie przekonania i stereotypy są na tyle mocne, że jednak wprowadzamy pewne przepisy, które mają to zmienić.
Czyli kwadratura koła: nie chcemy, ale robimy, bo musimy.
Ja bym powiedziała raczej, że powinniśmy. Także z czysto biznesowego punktu widzenia. Badania pokazują, że zespoły, które są różnorodne, osiągają znacznie lepsze efekty na rynku niż te homogeniczne, a kobiety radzą sobie równie dobrze na najwyższych szczeblach zarządczych. Zmiany społeczne wbrew pozorom następują wolno. Autorzy Global Gender Gap 2022 twierdzą, że jeśli tempo zmian na korzyść kobiet utrzyma się na obecnym poziomie, to w Europie Wschodniej będziemy mogli mówić o prawdziwym równouprawnieniu, a więc równym traktowaniu kobiet w biznesie, w społeczeństwie, polityce, za ponad sto lat. Dlatego działania związane z dyskryminacją pozytywną, a więc dodatkowymi punktami, parytetami, są ważne, przyspieszają zmianę.
Naprawdę? Powiedziałabym, że swoistym papierkiem lakmusowym jest tu środowisko naukowe, gdzie liczą się kompetencje, a nie płeć. I dane są bezwzględne: studiuje więcej dziewczyn, na poziomie doktoratu też jest więcej kobiet, ale potem następuje radykalna zmiana. W Polsce zaledwie 25 proc. profesorów to kobiety.
I w ogóle nie chodzi tu o kompetencje i wiedzę, ale o płeć właśnie. W swojej książce przywołuję badania Corinne Mose-Racusin, które pokazywały, jak w jednej z uczelni oceniano CV kandydatów na wysokie stanowisko. CV było identyczne, różniło się tylko tym, że raz oceniano mężczyznę, raz kobietę. I zdecydowanie wyżej oceniano CV, które opisywało dorobek mężczyzny. To pokazuje siłę stereotypów.
Syndrom oszustki
Nie tak dawno jeden z polskich konserwatywnych think tanków opublikował rodzaj listu otwartego, przekonując, że żyjemy w świecie, w którym dyskryminuje się mężczyzn, i to oni są ofiarami walki płci i walki o równouprawnienie.
Jestem daleka od tego, żeby zgodzić się w pełni z tym stwierdzeniem, ale jednocześnie jestem przekonana, że patriarchat zrobił wiele złego również mężczyznom.
Serio?
Oczywiście. Ci, z którymi o tym rozmawiam, opowiadają, że czują na barkach ciężar związany z rolą, jaka została im narzucona. Jeden z moich znajomych stwierdził, że powinien mieć córkę, bo nie przekaże synowi męskich wartości.
A co to są męskie wartości?
Też go o to zapytałam. Zresztą urodził mu się syn. Powiedziałam mu, że teraz może wychowywać chłopca, który będzie wolny od oczekiwań tkwiących w jego ojcu. To jest cel, jeśli mówimy o równości, bo równouprawnienie kobiet ostatecznie oznacza też równouprawnienie mężczyzn, którzy dostają szansę wyzwolenia się z gorsetu stereotypowego myślenia o tym, co muszą, co powinni, a co im wolno.
Wróćmy na chwilę do świata biznesu i nauki, który często przywołuje pani w swojej książce. Kiedy kobiety budowały branżę IT, mężczyźni nie byli nią zainteresowani, bo była słabo opłacana. Kiedy pojawiły się duże pieniądze, błyskawicznie wypchnęli kobiety. W świecie wielkich pieniędzy dyrektorami finansowymi najczęściej są mężczyźni. Księgowe to najczęściej kobiety. I tu też decydują nie kompetencje, a płeć, a to przekłada się na wysokość zarobków.
Kilka lat temu doszło do absurdalnej, wydawałoby się, sytuacji w świecie PR, który też jest bardzo mocno sfeminizowany. Kobiety doszły do wniosku, że powinno się przyciągać do tego świata mężczyzn, bo wraz z nimi przyjdą wyższe zarobki. Ale to nie jest pełen obraz sytuacji. Jest tu wiele odcieni szarości.
Jakich?
Kobiety rzadziej proszą o podwyżki, częściej zaniżają stawki, mają mniejsze parcie na awans, przy czym to nie jest tak, że go nie chcą, ale raczej czekają, aż ktoś im go zaproponuje, i często nie przyznają się do swoich ambicji. Mężczyzna takich oporów nie ma. Jak jest ambitny, to cały świat to widzi. A kobiety wpadają w syndrom oszustki – myślą, że na pewno nie zasługują na podwyżkę, a na awans to już w ogóle… To sprawia, że są w stanie pracować za mniej niż mężczyźni, nie upominają się o pieniądze, nie wierzą w swoje kompetencje.
Droga przez życie
I znów dotykamy stereotypów.
Bo najsilniej determinują nasze postawy, są utrwalane wychowaniem i rolami społecznymi. Te stereotypy, ale równocześnie procesy ich zmian, widać najsilniej w reklamach: kobiety zbuntowały się przeciwko traktowaniu ich jak obiekty seksualne. Pamiętamy chyba wszyscy reklamę, w której mężczyzna udawał przed żoną, że idzie grać z kolegami w piłkę, a tak naprawdę umawiał się z nimi na piwo. Obraz pantoflarza okazał się fatalny, sprzedaż produktu spadła – nikt nie chciał być utożsamiany z takim wzorcem mężczyzny.
Konkretne marki zaczęły poważnie pracować nad komunikacją, nie bojąc się zmian w podejściu do stereotypowo postrzeganych ról społecznych. W Indiach jedna z marek produkujących proszki do prania we współpracy z niektórymi markami odzieżowymi zrealizowała naprawdę istotną kampanię społeczną – na metkach umieszczano znaczki w kolorach tejże marki z informacją, że produkt może być prany przez osoby obu płci. Prosta rzecz, a jak ważna w tak silnie kastowym społeczeństwie.
Jest pani feministką?
To zależy, jak definiować feminizm. Mam wrażenie, że w Polsce jest to bardzo upolitycznione stwierdzenie. Wiele polityczek czy aktywistek społecznych – jeśli nie utożsamiają się z lewą stroną sceny politycznej – zwykle zastrzega, że nie ma nic wspólnego z feminizmem.
Ostatnio jedna z polityczek Platformy Obywatelskiej prosiła mnie o niestosowanie feminatywów w odniesieniu do niej.
Dla mnie bycie feministką to wybór drogi, jaką chcemy iść przez życie. Możemy robić karierę, ale możemy też wychowywać dzieci w domu. Być mężatkami lub singielkami. Możemy używać feminatywów, które są naturalnym elementem języka polskiego, ale jeśli ktoś mnie prosi, żeby tego nie robić, to chcę to uszanować. To jest wolność wyboru i przekonanie, że jest on konsekwencją naszych pragnień, a nie narzucanych nam społecznie ról i oczekiwań.
***
Justyna Bakalarska-Stankiewcz – CEO kolektywu freelancerów Koncept Team, trenerka biznesowa, ekspertka w zakresie komunikacji inkluzywnej i marketingu, związana m.in. z Collegium Civitas, gdzie szkoli w zakresie komunikacji inkluzywnej.