Trzeba powiedzieć, że ta sondażowa wizyta ostatecznie podważyła jego zaufanie do tzw. internautów, czyli oderwanej od rzeczywistości grupki młodzieży posługującej się Internetem. Niepokojące sygnały na ich temat prezes odbierał już wcześniej, dzięki czemu dzisiaj wiadomym mu jest, kto się Internetem posługuje, kto ma w nim przewagę i z jakich pozycji. Otóż przewagę ma pornografia (wiadomo, o jakie pozycje w tym wypadku chodzi) oraz oglądający ją młodzi ludzie, którzy pociągają piwko z butelki i w wyniku poważnego osłabienia tym napojem wyrażają chęć głosowania przez Internet w kolejnych wyborach.
Pojawia się pytanie, czy tacy ludzie w ogóle wiedzieliby, na kogo mają głosować? Czy potrafiliby zagłosować właściwie? Otóż raczej nie, gdyż, jak twierdzi prezes Kaczyński, tzw. internauci są szczególnie podatni na manipulację przez wiadomo kogo, tymczasem głosowanie musi być czynnością „poważną, świadomą, wymagającą pewnej fatygi”, nie może zatem polegać na beztroskiej zabawie myszką po alkoholu. Zabawie, której polityczne skutki mogą być opłakane.
Oczywiście komunikację wyborców ze światem polityki należy pogłębiać, ale czy koniecznie za pomocą znajdującego się w rękach niezupełnie trzeźwych ludzi Internetu?
Przed wojną, powiada prezes, w ramach tradycyjnej kultury „istniało wiele kanałów komunikacyjnych, na przykład przemówienia na jarmarku”. I komu to przeszkadzało? Szkoda, że wiejskie jarmarki musiały obecnie ustąpić w obliczu barbarzyńskiej siły sieci, której nie sposób ani wyłączyć, ani kontrolować. Ale niewykluczone, że dzięki wizjonerskim wysiłkom prezesa PiS swojskie jarmarki, na których lokalne społeczności bez pomocy piwa wymieniały między sobą właściwe poglądy, znowu powrócą i staną się kanałem komunikacyjnym jeszcze bardziej nośnym niż Internet czy kanał TVN24. Może nawet, jak chce spora część opinii publicznej, jarmarki te staną się prawdziwym kanałem dla samego PiS.