Pierwsze doniesienia o możliwym zaangażowaniu rosyjskich kolektywów internetowych w falę społecznego niepokoju na kontynencie pojawiły się w październiku. Kiedy świat oglądał obrazki z Santiago de Chile, gdzie ponad milion osób protestowało na ulicach przeciw nierównościom ekonomicznym, dewastując przy okazji staje metra, amerykańscy dyplomaci ostrzegali, że w sieci widać nagły wzrost aktywności spoza regionu. Ale nie mieli dowodów na rosyjski wkład w podgrzewanie konfliktu.
Rosyjskie trolle w Chile, Boliwii, Ekwadorze
Dziś już wiadomo, że Kreml działał w Ameryce Południowej w kilku krajach jednocześnie. Z analiz departamentu stanu, które 19 stycznia upublicznił „New York Times”, wynika, że w samym Chile 10 proc. wszystkich wpisów na Twitterze, które nawoływały do uczestnictwa w protestach i konfrontacji z władzą, niemal na pewno pochodziło z kont administrowanych przez Rosjan.
Trop prowadzi też do Boliwii. Po ustąpieniu prezydenta Evo Moralesa 10 listopada 2019 r. kraj znalazł się w konstytucyjnej próżni. A z rosyjskich kont wypuszczano prawie tysiąc tweetów dziennie. Podobnie jak wtedy, gdy w Ekwadorze prezydent Lenin Moreno omal nie został obalony. A także w ogarniętym kryzysem i korupcyjnymi skandalami Peru i Kolumbii destabilizowanej przez protesty związane z cięciami w polityce socjalnej.