Trzy miesiące po goszczeniu na pierwszych stronach światowych gazet – z powodu wyjątkowo sprawnej kampanii szczepień przeciw covid-19 – Izrael ponownie na nich zagościł. Tym razem niestety z innych powodów.
Minionej nocy, z czwartku na piątek, Izrael i Hamas ogłosiły „wzajemne i jednoczesne” zawieszenie broni. Kończy to, przynajmniej na krótki okres, kolejną zupełnie bezsensowną wojnę na linii Izrael–Hamas, która jednak przy okazji miała załatwić kilka doraźnych spraw politycznych i strategicznych po obu stronach barykady.
Netanjahu w składzie porcelany
Jestem jedną z tych osób w Izraelu, które główną odpowiedzialnością za obecną wojnę – czwartą już (nie licząc drobniejszych operacji od fizycznego wycofania izraelskiego wojska i osadników ze Strefy Gazy w 2005 r.) – obarczają premiera Beniamina Netanjahu, jego polityczny i niestety także osobisty interes. I nie ma tutaj znaczenia, że wojnę rozpoczął Hamas i że tliła się od kilku tygodni na obszarze Jerozolimy. Można było jej uniknąć, a przynajmniej próbować jej uniknąć. A to jest właśnie to, czego Netanjahu nie robił. Jego zwinność w zarządzaniu tym odcinkiem izraelskiej polityki w ostatni tygodniach można porównać do przysłowiowego słonia w składzie porcelany. A przecież jest wybitnie doświadczonym i inteligentnym politykiem.
Nie będę przytaczał wszystkich przyczyn zaognienia sytuacji we Wschodniej Jerozolimie (zakładając, że czytelnicy mieli okazję