Najnowsze ruchy Kremla postawiły dziś Unię Europejską przed dylematem, którego wcześniej nie chciała rozstrzygać: jaka forma agresji ze strony Rosji jest dostatecznym powodem do wdrożenia surowych sankcji?
Ustalenia głównie ustne, trzymać Rosję w niepewności
Wieczorem pojawiły się pierwsze informacje, że Władimir Putin zdecydował, iż Rosja uzna państwowość separatystycznych republik na wschodniej Ukrainie (zarekomendowali mu to wszyscy członkowie rosyjskiej rady bezpieczeństwa).
To stawia Zachód przed niewiadomą: czy uznanie donieckiej i ługańskiej „republiki” mogłoby być dla Kremla symboliczną zdobyczą, która pozwoli na odstąpienie od dalszej eskalacji konfliktu? A może będzie dokładnie na odwrót, bo separatyści roszczą sobie prawa do całego Donbasu, choć zajmują niecałą połowę. Jeśli Rosja zaczęłaby ich jeszcze mocniej wspomagać zbrojnie, oznaczałoby to otwartą wojnę. „Wzywamy prezydenta Putina do nieuznawania państwowości okręgów Doniecka i Ługańska. Jeśli prezydent Rosji to zrobi, zareagujemy w sposób mocny i zjednoczony” – mówił Borrell po obradach szefów MSZ 27 krajów Unii w Brukseli.
Dotychczas poufność prac nad restrykcjami UE była posunięta tak daleko, że konsultacje w ostatnich tygodniach prowadzono głównie ustnie, by żadne spisane dokumenty nie wyciekły do mediów. Celem numer jeden było utrzymywanie Rosji w niepewności co do dokładnej skali restrykcji gospodarczych.
Ale też chodziło o maskowanie podziałów między krajami. Bo potrzebna do nałożenia sankcji jednomyślność 27 rządów jest pewna w wypadku „klasycznej” agresji wojskowej.