Krążą różne scenariusze końca obecnego konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, np. krótka wojna i zwycięstwo Rosji, długa wojna i wygrana Rosji, długa wojna i sukces Ukrainy polegający na utrzymaniu status quo, zawieszenie broni z otwartą przyszłością, bunt społeczny w Rosji czy mediacja zagraniczna.
Może któryś z nich zrealizuje się jeszcze przed ukazaniem się niniejszego felietonu. Nawet jeśli tak, nie uchyla to pytania, co dalej. Putin określił cel Rosji jako restytucję stanu rzeczy sprzed 1997 r., czyli powrót do granic NATO, zanim przyjęło nowych członków, w tym Polskę. Inaczej mówiąc, Rosja ma być otoczona przez „sfinlandyzowane”, tj. neutralne i zdemilitaryzowane państwa, w tym Finlandię i Szwecję – groźby pod ich adresem w wypadku akcesji do Sojuszu są znaczące.
Czytaj też: Putin wciągnie Szwecję i Finlandię do NATO?
Koncepcja świętej Rusi
Zarysowana koncepcja jest zdumiewająca z punktu widzenia racjonalnej oceny sytuacji politycznej. Nie są znane jakiekolwiek dokumenty czy wypowiedzi świadczące o tym, że tzw. Zachód zamierza zagrozić Rosji. Jeśli przyjąć to założenie, argumenty Putina, że atak na Ukrainę ma na uwadze bezpieczeństwo Rosji, są wątpliwe.
Jak więc je rozumieć? Przypuszczenie, że to przykrywka dla szerszego planu polegającego na odbudowie imperium radzieckiego, być może nawet w szerszych granicach (Skandynawia? Bałkany? Serbia czasem aż przebiera nogami, aby znaleźć się w domenie III Rzymu, czyli Moskwy), staje się na tyle realne, że trzeba je traktować poważnie.