Choć Ankara sprzeciwia się dołączeniu Szwecji do NATO od samego początku procesu aplikacyjnego, czyli 16 maja 2022 r., wielu liczyło na to, że to tylko dyplomatyczny straszak Erdoğana. Gniew z powodu wspierania przez Szwedów organizacji kurdyjskich, przez Turków uznawanych za terrorystyczne, był oczywiście realny, ale w Europie panował w tej kwestii lekki optymizm. Sądzono, że tureckiego prezydenta uda się udobruchać przy wsparciu USA. Turcja jest bowiem objęta licznymi sankcjami, które wykluczają ją m.in. z dostaw i częściowej produkcji wielozadaniowego myśliwca piątej generacji F-35.
Sam Erdoğan niejednokrotnie już stosował szantaż, wymuszając zmianę strategii Waszyngtonu i europejskich stolic. 30 września 2022 r. Sztokholm też uległ i zniósł nieformalne embargo na eksport broni i technologii militarnej do Turcji. Wydawało się, że sojuszniczym wysiłkiem Turków w końcu uda się przekonać.
Czytaj też: Pokój ze strachu. Słynna szwedzka polityka neutralności
„Szwecja będzie w szoku”
Dziś Szwecja jest dalej od akcesu niż kiedykolwiek. Turecki przywódca otwarcie zapowiedział, że rozważa zaakceptowanie kandydatury Finlandii i odrzucenie szwedzkiego. Nie przebierał przy tym w słowach. Oficjalnie Turcja domaga się od obu krajów implementacji wszystkich postanowień memorandum trójstronnego, uchwalonego w czerwcu 2022 r. Dokument zobowiązuje kandydujące państwa do zaostrzenia polityki wobec „organizacji terrorystycznych”, w tym Partii Pracujących Kurdystanu (PPK), przez Ankarę uznawanej praktycznie za grupę paramilitarną. Erdoğan przedstawił Szwedom listę 120 osób, których wydania oczekuje. Dodatkowo chce zniesienia wspomnianego zakazu eksportu broni. Ani Szwecja, ani Finlandia nie wydała ani jednej licencji eksportowej dla Turcji od czasu jej ofensywy przeciwko syryjskim Kurdom w 2019 r.
Turecki prezydent zapowiedział, że „Szwecja będzie w szoku”, gdy otrzyma od niego „inną odpowiedź niż Finlandia”. Z tonu można wyczytać, że nie zamierza się w tej sprawie posunąć ani o centymetr.
Czytaj też: Turcja wraca do Syrii? Kolejna wojna z Kurdami na horyzoncie
Finlandia potrzebuje planu B
Szwecja i Finlandia nadal chcą jednak wspólnie dołączyć do NATO. Taki scenariusz wolałby też Sojusz, bo to politycznie i biurokratycznie prostsze i szybko zwiększyłoby zdolności militarne w regionie. Bałtyk stałby się wewnętrznym akwenem dla wojsk NATO, a północna Europa zyskałaby wzmocnienie zdolności odstraszających, zwłaszcza wobec Rosji.
Rząd w Helsinkach wkrótce może się znaleźć w dość niewygodnej pozycji. Co prawda szef MSZ Pekka Haavisto nieustannie podkreśla, że nic się nie zmieniło i Finowie nadal chcą iść do Sojuszu ramię w ramię ze Szwedami, ale jego rząd potrzebuje planu B. Z jednej strony, zauważa dziennik „Financial Times”, nierozsądnie byłoby przyspawać się do szwedzkiej sprawy za wszelką cenę. Cytowany przez gazetę Charly Salonius-Pasternak, ekspert z Fińskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, podkreśla, że jest różnica między wzięciem sprawy w swoje ręce, czyli dołączeniem do NATO indywidualnie, a zwykłą odpowiedzią na tureckie żądania. Z kolei w Szwecji nadal panuje przekonanie, że prędzej czy później Turcja ratyfikuje wnioski obu państw. Wszyscy grają na kilka frontów, przygotowując się na kolejny piwot Ankary.
Do Sztokholmu w czwartek przyjeżdża fińska premier Sanna Marin, by spotkać się ze swoim odpowiednikiem Ulfem Kristerssonem. Czy uda im się wypracować nowe stanowisko – trudno powiedzieć. Kluczowe jest zachowanie zimnej krwi, bo nikt tak naprawdę nie wie, w co gra Erdoğan. 14 maja w Turcji odbędą się wybory parlamentarne, nie byłoby więc dziwne, gdyby chciał wykorzystać zadymę do mobilizacji swojego elektoratu.
Rosja skorzysta na zamieszaniu
Bez względu na intencje tureckiego prezydenta ostatnie wydarzenia w Szwecji na pewno całej sprawie nie pomagają. 11 stycznia internet obiegły zdjęcia kukły tureckiego prezydenta zwisającej z latarni w sąsiedztwie ratusza w Sztokholmie. Do sieci wrzucił je Szwedzki Komitet Solidarności z Rojavą, prokurdyjska organizacja potępiająca działania tureckich wojsk w Syrii. Co prawda Kristersson potępił ten akt, stwierdzając, że sprawcy sabotują akces Szwecji do NATO. Mało kto chciał go jednak słuchać, fala krytyki i protestów już się rozlała. 21 stycznia przed turecką ambasadą w Sztokholmie duńsko-szwedzki działacz skrajnej prawicy Rasmus Paladun spalił egzemplarz Koranu. Jak doniosły media, jego wniosek o organizację zgromadzenia publicznego opłacił Chang Frick, związany niegdyś z Russia Today, dziś współpracujący z popierającymi rząd Kristerssona Szwedzkimi Demokratami.
Szwedzi próbują więc opanować chaos, a jednocześnie szukają złotego środka między spełnieniem żądań Turcji, utrzymaniem reputacji ważnego promotora demokracji poza Europą a coraz większym zniecierpliwieniem Finlandii, która do Sojuszu chciałaby dołączyć jak najszybciej. Sprawę komplikuje jeszcze Viktor Orbán, inny polityczny oportunista, który też blokuje proces akcesyjny. A potrzebna jest zgoda wszystkich członków NATO.
Na całym zamieszaniu najwięcej zyskuje oczywiście Moskwa. I o tym też nie wolno zapominać. Nie tak daleko od szwedzkich i fińskich granic wciąż toczy się wojna, a Rosja z agresywnego imperializmu nie zamierza rezygnować. Wszystkim zależy na czasie, co może pchnąć zainteresowanych w stronę daleko idących kompromisów. Lepszego scenariusza Recep Erdoğan nie mógł sobie wymarzyć.
Czytaj też: Od Paryża po Londongrad. Politycy, których Putin ma w kieszeni