Wielozadaniowe myśliwce zachodniej produkcji to marzenie Ukrainy od dawna. Od czasu gdy stało się jasne, że nieba nad Kijowem nie bronią żadne duchy, a wcale nie tak liczni piloci w nie najdoskonalszych maszynach, prezydent Wołodymyr Zełenski i jego przyboczni przy każdej okazji dodawali myśliwce do listy życzeń, próśb i potrzeb armii. Ale Zachód dopuszczał jedynie dyskusję o samolotach wschodniego pochodzenia i radzieckiej konstrukcji. Choć nikt oficjalnie nie przekreślił perspektywy przekazania zachodnich samolotów, sprawa była odwlekana tak długo, że wydawała się nieaktualna. Odżyła w ostatnich tygodniach, gdy Ukraina dostała olbrzymie obietnice dozbrojenia, w tym dotyczące czołgów, z których przekazaniem Zachód też długo się wstrzymywał.
Jednak gdy kijowscy oficjele zbyt natarczywie zaczęli rozpuszczać pogłoski, jakoby F-16 były już sprawą dogadaną, ich piloci po wstępnym zaznajomieniu, a rozmowy z rządami państw NATO w toku – z Zachodu usłyszeli „trzy razy nie”. Od prezydenta USA, premiera Niderlandów i polskiego wiceministra obrony – który jako ostatni, niechętnie i raczej w trybie wewnętrznej walki politycznej niż wprost, zdementował dochodzące z Kijowa sygnały. Nie będzie przekazania Ukrainie F-16 z Polski, Holandii ani z USA, w każdym razie nie teraz. Co takiego jest w samolotach, że nie mają na razie szansy polecieć za czołgami i włączyć się do walki z agresywną Rosją?
W największym skrócie samoloty bojowe F-16 – i w sumie wszystkie inne odgrywające podobną rolę – są nie tylko systemem uzbrojenia, ale jedną z kluczowych dla NATO sieci informacyjnych, których rozciągnięcie na Ukrainę w warunkach wojennych jest niezmiernie trudne. Po pierwsze, z powodu braku czasu po stronie odbiorców na odpowiednie przygotowanie do jej właściwego użycia, po drugie – ze względu na brak niezbędnej infrastruktury, po trzecie – z powodu zagrożenia, jakie utrata elementów tej sieci stwarza dla całego Sojuszu. – F-16 to nie czołgi, to zupełnie inny kaliber – tak lapidarnie przedstawia różnicę wysoki rangą oficer lotnictwa, który zgodził się pomóc mnie i Państwu zrozumieć przepaść, jaka dzieli systemy lądowe od latających w zakresie szkolenia, obsługi, wsparcia i znaczenia ich ochrony dla bezpieczeństwa całego NATO. To poziom komplikacji dużo wyższy niż cokolwiek, na co Zachód do tej pory się zgodził. Nie oznacza to, że nie zgodzi się na samoloty – jakieś i kiedyś. Ale sposobu użytecznego i bezpiecznego przekazania F-16 jeszcze nie wymyślił ani nie uzgodnił we własnym gronie.
Czytaj też: Rosyjski Goliat i ukraiński Dawid jednoręki. Jak wygrać nierówną wojnę
W stylu NATO
Sami wiemy, jak skomplikowanym, długotrwałym i kosztownym procesem jest wdrażanie samolotu wielozadaniowego typu F-16 w siłach powietrznych znających wcześniej samoloty typu radzieckiego i stosujących wschodni model lotnictwa bojowego. Polska podjęła decyzję o zakupie F-16 równo 20 lat temu, a pełną zdolność do posługiwania się nimi zyskała ponad dekadę później, po intensywnym szkoleniu i ćwiczeniach pod okiem najlepszych ekspertów – długoletnich użytkowników F-16 z NATO.
Ukraina tego czasu oczywiście nie ma. Czy nawet podstawowe szkolenie da się przeprowadzić w dwa miesiące, jak na czołgach? Nie ma mowy. Bardziej realną perspektywą są dwa lata, które i tak nie dałyby takiego efektu jak w systemie F-16 znanym na Zachodzie. – Wyszkolenie przygotowanego kandydata, takiego, który ma już papiery na samolot odrzutowy i potrafi latać w nocy, to 80 godzin – znowu sięgam do wiedzy mojego wojskowego doradcy, który sam takie szkolenie przechodził. – To osiem miesięcy dla doświadczonego lotnika, a półtora roku dla świeżaka po szkole – ocenia oficer. Rzecz jasna, zaznajomienie z tajnikami F-16 musiałoby się odbywać poza Ukrainą i od razu dla większej grupy pilotów, przynajmniej eskadry. Jak pamiętamy, Polska wytypowała w tym celu „wspaniałą dwunastkę”: najlepszych, doświadczonych i najbardziej obiecujących pilotów, z których kilku zostało później generałami. Gdyby istniał jakiś tajny plan przekazania Ukrainie F-16, dla którego oficjalne dementi miałyby być zasłoną dymną, takie szkolenie musiałoby de facto zacząć się przed wojną. A przecież indywidualna nauka samolotu jako maszyny latającej to zaledwie warunek wstępny.
Dalszym krokiem są loty w parach, czwórkach i większych formacjach maszyn różnego typu. To „styl NATO”, który w przypadku szkoleń na F-16 przeznaczonych dla Ukrainy musiałby się zmienić. Tyle że w Sojuszu Północnoatlantyckim nie ma wypracowanej żadnej osobnej ścieżki, a każda redukcja poziomu zaawansowania i skomplikowania szkolenia ostatecznie wiąże się ze zmniejszeniem oferowanych przez system zdolności.
Bo F-16 to bodaj najbardziej systemowa i sojusznicza broń w NATO. Sam samolot to… tylko samolot – ani nie jest najszybszy, ani nie zabiera rekordowo dużo uzbrojenia, ani nie należy do rodziny trudno wykrywalnych maszyn stealth. F-16 stanowi jednak centralny i nieodzowny element stale udoskonalanego system lotnictwa bojowego NATO i to dzięki temu systemowi jest tak dobry. – Operacje lotnicze w NATO, szczególnie ofensywne, zakładają ściśle skoordynowane w czasie i przestrzeni działanie grup samolotów – wyjaśnia wspomniany oficer. – Są to różne typy maszyn, które w dużym ugrupowaniu, 50 i więcej samolotów, odgrywają różne role. To tzw. COMAO (Composite Air Operations).
Z grubsza chodzi o podział ról między wywalczaniem przewagi powietrznej (F-15, eurofightery), wsparcie pola walki (Tornado, A-10, AMX), niszczenie obrony powietrznej przeciwnika (F-35, F-16) oraz misje wielozadaniowe, sprowadzające się głównie do zadań powietrze-ziemia, wykonywane przez samoloty takie jak F/A-18 czy właśnie „bohater” tego tekstu. Wielozadaniowość polega na możliwości i łatwości zamiany ról przy jednoczesnym wystarczająco dobrym spełnianiu każdej z nich. Uroda F-16 polega więc na różnorodności wcieleń, a nie doskonałości któregokolwiek z nich. Nie trzeba dodawać, że całej tej skrzydlatej menażerii tworzącej system operacji powietrznych NATO – naturalne środowisko F-16 – w Ukrainie nie ma i w przewidywalnej przyszłości nie będzie. A bez niego Sokół w siłach powietrznych Ukrainy byłby najwyżej nieco lepszym myśliwcem lub nieco szybszym samolotem uderzeniowym od obecnie używanych MiG-29 i Su-25. Szczególnie odczuwalny byłby brak maszyn dalekiego rozpoznania i kontroli przestrzeni powietrznej AWACS, a także latających tankowców, bez których F-16 nie dałoby się utrzymać z dala od zagrożenia. „Obsługę” wysłanych na Ukrainę myśliwców przez maszyny wsparcia operujące spoza jej granic trudno sobie dziś wyobrazić.
Czytaj też: Ameryka uratowała Ukrainę przed upadkiem. Bije Rosję, a nawet Chiny
Nietransferowalny system
Podobnie jak zorganizowania obsługi naziemnej w ukraińskich bazach. To proces, który tak jak szkolenie pilotów zabiera całe lata, kosztuje krocie i musi być prowadzony pod nadzorem zachodnich techników. Nie do zrobienia w czasie wojny, gdy każdemu lotnisku w każdej chwili grozi zbombardowanie. Oczywiście na misjach, nawet takich jak Baltic Air Policing, F-16 i inne samoloty taktyczne mogą być obsługiwane przez niewielkie zespoły w warunkach polowych, pod chmurką czy dachem lekkiego hangaru. Ale tego też trzeba się nauczyć i jest to zaawansowane, a nie podstawowe szkolenie. Lotnictwo jest tego rodzaju systemem techniki, w którym na każdą godzinę użytkowania musi przypadać kilkakrotnie więcej godzin obsługi tylko po to, by zapewnić statkowi powietrznemu sprawność, a jego załodze bezpieczeństwo. Ta oczywista oczywistość zdaje się umykać w galopadzie myśli i haseł o potrzebie jak najszybszego i jak największego wzmocnienia zbrojnego Ukrainy. Bez zaplecza technicznego, wiedzy i umiejętności, zapasu materiałów i części – poza czymś tak oczywistym jak uzbrojenie – samoloty F-16 szybko stałyby się nielotnym złomem lub – co gorsza – wrakami.
Łańcuch logistyczny ciągnący się za samolotem wielozadaniowym jest dłuższy i cięższy niż w przypadku czołgów, a ilość pracy na zapleczu niezbędnej do wykonania misji w powietrzu dużo większa. Dlatego o ile pilot musi dogłębnie znać możliwości i osiągi maszyny w powietrzu, o tyle technik obsługi naziemnej musi ją poznać „do ostatniej śrubki”. A to oznacza równie długie szkolenie, czasem bardziej skomplikowane, na materiałach nie tylko w obcym języku, ale również w niemetrycznej skali. Takie szkolenia musiałyby naraz i w ekspresowym tempie przejść setki osób. – Chcąc to przyspieszyć, trzeba by wysłać do Ukrainy specjalistów oraz ogromne ilości sprzętu i uzbrojenia. Zaangażowanie NATO musiałoby przekroczyć wszelkie dotychczasowe oczekiwania – wskazuje nasz oficer. Nie ma sygnałów, by na to była dziś polityczna zgoda, nawet jeśli sprzeciw najgłośniej wyraża kraj nieposiadający na wyposażeniu F-16, czyli Niemcy.
Na te wszystkie widoczne gołym okiem trudności nakłada się jeszcze jedna, niewidzialna, ale bodaj najtrudniejsza. Jest nią system kierowania i dowodzenia lotnictwa, w którym funkcjonują samoloty F-16 po stronie NATO i który ze swej natury jest nietransferowalny do kraju niebędącego członkiem Sojuszu. Sytuacja jest podobna co w przypadku patriotów i systemu naziemnej obrony powietrznej – baterie przygotowywane do wysłania Ukrainie będą pozbawione elementów łączności pozwalających komunikować się z zachodnią siecią, i tak samo musiałoby być w przypadku myśliwców. Bo oczywiście nie jest tak, że patrioty czy F-16 „działają tylko w NATO” – oba systemy mają licznych użytkowników na świecie poza Sojuszem. Jednak wszystkie te kraje zbudowały własne systemy użytkowania amerykańskiego uzbrojenia, ze współpracą i akceptacją tak ich producentów, jak i rządu USA. Trwa to latami, a instalowane „narodowe” urządzenia muszą być certyfikowane.
Ukraina żadnego takiego systemu gotowego do zainstalowania w F-16 nie ma, a jego dostarczenie wprost z NATO mogłoby być problematyczne. To są obszary ściśle tajne: samolot przenosi urządzenia kryptograficzne wymagające aktualizacji zarówno sojuszniczej, jak i narodowej, system wymiany danych Link 16 też jest ściśle chroniony. – Jego udostępnienie walczącej Ukrainie jest mało prawdopodobne – ocenia mój wojskowy doradca. – A bez niego F-16 stracą wiele ze swych możliwości. Ochrona danych i bezpieczny przepływ informacji jest sprawą bezcenną, a najlepiej chronić je przez zainstalowanie w Ukrainie całego systemu, a nie wysłanie jego najbardziej widocznego komponentu – samolotu. To też zadanie na lata.
Czytaj też: To są ci najlepsi rosyjscy dowódcy?
Na F-16 pomoc się nie kończy
Co nie oznacza, że F-16 ostatecznie do Ukrainy nie trafią. Presja wywierana przez Kijów rośnie, a i ze sfer wojskowych w USA słychać – za pośrednictwem mediów – że tym razem to wojskowi chcieliby zacząć działać, a wstrzymywani są przez polityków. Kalkulacja amerykańskich oficerów ma być taka, że skoro do tej pory Rosja nie zaatakowała NATO w odwecie za dostawy broni, to trzeba iść na całość, żeby pomóc Ukrainie wygrać. Nawet jeśli F-16 z naprędce przeszkolonymi załogami nie wykażą pełni swych zalet, to mogą pomóc.
Choć mój polski rozmówca przestrzega: – Ich użycie w obecnych warunkach będzie punktowe i obarczone ryzykiem, nie zmieni wyniku konfliktu w wymiarze operacyjnym. Innymi słowy, kilka czy kilkanaście samolotów nie zmieni losów tej wojny. Z tym że bardzo wiele elementów nowego wyposażenia już zostało przekazanych lub zapowiedzianych, a samoloty bojowe byłyby logicznym dopełnieniem całości, powietrznym komponentem krajobrazu bitwy prowadzonej, a przynajmniej imitującej reguły NATO. Jeśli to robić, to z planem na teraz i na przyszłość, z wizją bardzo bliskiej współpracy Ukrainy, jeśli nie pełnego członkostwa w Sojuszu, ze świadomością konieczności jeszcze większych inwestycji, niż do tej pory były poniesione.
Ale nawet jeśli dyskusja o F-16 nie skończy się ich przekazaniem, może przyspieszyć decyzje łatwiejsze, szybsze i przynoszące na krótką metę więcej korzyści – o oddaniu Ukrainie pozostałych w Europie Wschodniej samolotów poradzieckiej konstrukcji. Sama Polska ma ich do dyspozycji ponad 50, wliczając myśliwce MiG-29 i samoloty uderzeniowe Su-22. Dla ukraińskich załóg i obsług maszyny te są albo doskonale znane, albo o niebo łatwiejsze do poznania niż sprzęt zachodni, lepszy, ale wymagający czasu i inwestycji, których Ukrainie tak bardzo brak.
Czytaj też: Lecą pociski z Ukrainy. Gdzie się podziała obrona powietrzna Rosji?