W poniedziałek Pentagon podał dokładne dane na temat chińskiej instalacji przyczepionej do wypełnionego helem balona, którą Amerykanie zestrzelili w sobotę nad Oceanem Atlantyckim. Cała konstrukcja miała 60 m wysokości i była, jak pisze agencja AP, wielkości „trzech szkolnych autobusów”. Napędzana energią z paneli słonecznych, nosiła ponad tonę ładunku – poinformował gen. Glen VanHerck, szef NORTHCOM, północnego dowództwa sił zbrojnych USA.
Początkowo zakładano, że w kapsule znajduje się wyłącznie sprzęt do inwigilacji: kamery, czujniki, radary i nadajniki. We wtorek Pentagon oświadczył, że w instalacji mogły być również materiały wybuchowe, najpewniej umieszczone tam w celach autodestrukcyjnych. Badanie szczątków chińskiego obiektu trwa, głównie z powodu sporego obszaru rozrzutu. Jak podaje BBC, fragmenty urządzeń spadły wewnątrz kwadratu o boku 1,5 km, ok. 11 km od wybrzeża na wysokości Karoliny Południowej.
Czytaj też: Chiński balon szpiegowski nad USA. Pekin reaguje
Chiński balon nad USA
Im dłużej trwa cała saga z balonem, tym więcej jest niewiadomych. Począwszy od rzeczywistego celu wysłania obiektu w niebo i amerykańskiej reakcji. Chińczycy zaprzeczyli oskarżeniom o szpiegostwo, stwierdzając, że instalacja jest prywatna i zbiera dane meteorologiczne. Nie byli jednak w stanie – lub nie chcieli – wytłumaczyć, dlaczego o trasie przelotu nie poinformowano rządu federalnego USA ani Kanady, w której przestrzeń powietrzną balon wleciał 30 stycznia.