Znamy już częściowo rezultaty niedawnego szturmu ukraińskich dronów na lotnisko Millerowo i trzeba powiedzieć, że był to doskonały atak. Co prawda nic nie wskazuje, by ucierpiały same samoloty poza hangarem eskadry technicznej, ale 31. Nikopolski Pułk Lotnictwa Myśliwskiego Gwardii wyposażony w Su-30SM przez dłuższy czas będzie operował na pół gwizdka. Nie wykona ważnego zadania: lotów na wsparcie wojsk lądowych Rosji, czyli ataków bombami kierowanymi. Zniszczono zapasy paliwa, a zapewne też podziemne zbiorniki, więc trzeba będzie wozić je cysternami. Z pewnością bardzo ograniczy to ruch.
Poważnym utrudnieniem będzie też brak możliwości wykonywania różnych prac okresowych, bo ucierpiało wyposażenie, sprzęt diagnostyczny i – przypuszczalnie – samoloty w trakcie obsługi technicznej. Dlaczego nie atakowano samolotów na stoiskach? Ano dlatego, że po wykryciu nadlatujących dronów Rosjanie mogli je przestawić, a ukraińskie aparaty trafiłyby w puste miejsca. Na przeholowanie maszyn mieli co najmniej pół godziny. Do zrobienia, przynajmniej teoretycznie.
Czytaj też: NATO wyciąga groźbę z kieszeni, ostro uderza w Rosję i Chiny. Ale potrzebuje strategii zwycięstwa
W rosyjskiej armii jak u Kafki
To jest niezłe. Tysiące Rosjan, którzy po 2014 r. wstąpili na ochotnika do sił zbrojnych Ługańskiej bądź Donieckiej Republiki Ludowej, po aneksji nie zostało odnotowanych w „wojenkomatach” i teraz szuka ich wymiar ścigania, bo uchylają się od służby. Choć walczą na froncie dłużej niż inni. Istny „Proces”, choć skojarzenie z „Paragrafem 22” Josepha Hellera też jest na miejscu.