Świat

USA tuż przed wyborami: w sieci zamęt i fejki. Kreml chciałby, żeby Trump przegrał o włos

Władimir Putin i Donald Trump. Szczyt G20 w Osace, 2019 r. Władimir Putin i Donald Trump. Szczyt G20 w Osace, 2019 r. Kevin Lamarque / Reuters / Forum
Ameryka znów jest narażona na zalew dezinformacji i fake newsów. Rzecz w tym, że teraz wiele z nich pochodzi z krajowego podwórka. A Władimir Putin dopinguje.

Roli operacji dezinformacyjnych czy też zwykłej propagandy w zwycięstwie Donalda Trumpa w 2016 r. nie da się zmierzyć, bo to zjawiska niepoliczalne, działające podprogowo. Rzadko się zdarza, żeby zmieniły światopogląd wyborcy – raczej go modyfikują, radykalizują, przesuwają ku ekstremum. Osiem lat temu świat pierwszy raz poznał możliwości sprawców dezinformacji. Przekonał się, jak łatwo manipulować w sieci i mediach społecznościowych, wtedy jeszcze przechodzących etap niewinności. Uznawano je za siłę działającą na rzecz dobra, mobilizującą do wyrażania opinii, zwiększającą pluralizm. Dzisiaj wiadomo, że zwłaszcza w tym ostatnim haśle kryły się kłamstwa.

Czytaj też: Raport amerykańskiego wywiadu o wpływie Rosji na wybory w USA

Donald Trump, QAnon i czynnik Q

Wejście Trumpa do polityki głównego nurtu, zresztą z pomocą fake newsa – słynnej kampanii oszczerstw pod adresem Baracka Obamy, któremu próbowano udowodnić, że nie urodził się w USA – spowodowało prawdziwe wybicie szamba dezinformacji. Wyrządziło też nieodwracalne szkody w amerykańskim społeczeństwie, bo człowiek, który został prezydentem, legitymizował sobą teorie spiskowe.

Jak wyliczył dziennikarz Gabriel Gatehouse w rozmowie z Gideonem Rachmanem na łamach „Financial Times”, dziś aż co czwarty dorosły Amerykanin wierzy, że rząd federalny jest zaangażowany w handel ludźmi w celach seksualnych, a prawdziwy ośrodek władzy znajduje się poza Białym Domem.

Reklama