Ukraińcy nie owijają w bawełnę. Europa została sama. Obronimy się tylko razem, choć i to nie jest pewne
Pierwszy miesiąc władzy Donalda Trumpa przyniósł zwrot w amerykańskiej polityce wobec Rosji, Ukrainy i Europy w kierunku najmniej pożądanym (przez nas). Rosja otrzymała zaproszenie do stołu i nie tylko, Ukraina została zepchnięta na margines w dyskusji o wojnie, którą od trzech lat toczy, Europę zostawiono na uboczu gry o europejskie bezpieczeństwo.
Czytaj też: Trzy salwy w Europę. Ekipa Trumpa łasi się do Rosji, koszmar się spełnia
Epitafium lidera czy senne marzenie Putina
Trump w bezprecedensowy sposób publicznie poniża Wołodymyra Zełenskiego, choć wysyła do niego przedstawiciela z umową na wydobycie pożądanych surowców. Europa wciąż próbuje zabiegać o uwagę Ameryki, a tak się składa, że pierwszymi na liście gości emisariuszy w Waszyngtonie są polscy politycy – szef MSZ Radosław Sikorski i prezydent Andrzej Duda. Czy zawiozą wspólne europejsko-ukraińskie przesłanie i jaką dostaną odpowiedź – okaże się zapewne w najbliższych dniach, choć dynamika jest taka, że w każdej godzinie spodziewać się można czegoś eksplozywnego.
Choćby potwierdzenia, czy Trump naprawdę poleci do Moskwy 9 maja na obchody Dnia Zwycięstwa. Widok prezydenta USA podziwiającego wozy bojowe z literą „Z” – symbolem agresji na Ukrainę – byłby moralnym epitafium Ameryki jako lidera wolnego świata, ale być może pozostanie sennym marzeniem Władimira Putina.
Tego widoku wcale nie trzeba, by runęło wszystko, co przez ostatnie kilka lat dawało Ukrainie broń, pieniądze i nadzieję, a Europie poczucie siły i sojuszniczej jedności. Nagle Ukraina traci najważniejszego sojusznika, a gmach europejskiego bezpieczeństwa oparty na Ameryce zaczyna się chwiać.