Rosja prowokuje na Svalbardzie. J.D. Vance na Grenlandii. A więc gra toczy się o daleką północ?
Nawet jeśli to wciąż tylko teoria z gatunku fikcji politycznej, warto choć na chwilę potraktować ją poważnie. Jeśli bowiem ostatnie tygodnie w stosunkach międzynarodowych czegokolwiek nas nauczyły, to że nic, co wydaje się fikcją, nie musi nią pozostać.
Eksperci sugerują, że działania administracji Donalda Trumpa nie mają na celu zniszczenia UE, rozmontowania powojennego porządku świata ani nawet zatrzymania gospodarczej ekspansji Chin. To wszystko oczywiście może się jeszcze wydarzyć, ale najpewniej jako jedna z konsekwencji, a nie założony cel. Ten bowiem może znajdować się na dalekiej północy i to tam ma szansę ziścić się wielkie „partnerstwo” Rosji i USA.
Rosyjska gra w sprawie Svalbardu
Świat skupił się na Grenlandii, którą Trump raz zamierza anektować, raz po prostu kupić, tymczasem równolegle na podobnych szerokościach geograficznych toczy się inna rozgrywka. Jak na łamach „Politico Europe” pisze dziś Elisabeth Braw, analityczka think tanku Atlantic Council zajmująca się krajami nordyckimi i kwestiami bezpieczeństwa, w tym tzw. flotą cienia na Bałtyku, Rosjanie już budują narrację, która umożliwiłaby im wywołanie awantury o Svalbard.
To mający ok. 61 km kw. archipelag położony niecałe 1 tys. km od najbliższego dużego miasta w Norwegii – Tromsø. Mieszka tam nieco ponad 2,5 tys. osób, obszar ma dość unikatowy status w prawie międzynarodowym. Formalnie przynależy do Norwegii, ale na mocy traktatu o Svalbardzie z 1920 r. jest to strefa całkowicie bezwizowa, czyli każdy człowiek na świecie może tu mieszkać i pracować.
Traktat, podpisany przez Norwegię, Wielką Brytanię, USA, ale też Rosję i Chiny, ustanowił na Svalbardzie strefę zdemilitaryzowaną.