Izrael kontra Iran. Wielka bitwa podrasowanych samolotów i rakiet. Który arsenał będzie lepszy?
Bitwa jest na razie nierozstrzygnięta, choć jej początkowa faza dała wyraźną przewagę Izraelowi. Ten niewielki kraj ma duże, nowoczesne, świetnie wyszkolone, doświadczone bojowo lotnictwo, którego nie waha się używać: nad Syrią, Irakiem, Jemenem czy nawet Iranem.
Jaki jest izraelski „pakiet lotniczy”
Do historii i legendy powietrznych starć Izraela z arabskimi sąsiadami przeszły takie operacje jak bitwa nad bazą Ofira (gdy dwa izraelskie Phantomy zestrzeliły siedem egipskich MiG-ów) z wojny Yom Kippur w 1973 r. czy „polowanie na kaczki w dolinie Bekaa” (porażenie syryjskiej obrony powietrznej i lotnictwa) niemal dekadę później. Największą bodaj sławę lotnikom przyniosła operacja „Babilon”, brawurowe zbombardowanie w 1981 r. irackiego reaktora nuklearnego w Osiraku przez świeżo pozyskane z USA F-16. Nieco mniej wysiłku i ryzyka kosztowało zniszczenie w 2007 syryjskiego reaktora zlokalizowanego na pustynnym pograniczu z Irakiem.
Kheil HaAvir, formalnie korpus powietrzny sił obronnych Izraela (IDF), jest symbolem technologicznego zaawansowania, skuteczności i wyjątkowości – bo choć Izrael dysponuje samolotami niby typowymi dla lotnictwa Zachodu i NATO, to jednak są one „podrasowane” w sposób znany wyłącznie izraelskim inżynierom i mogą wykonywać misje poza zasięgiem standardowych maszyn o podobnych oznaczeniach. To dlatego, jakby w ramach powtórki misji sprzed 45 lat, dziś Izrael mógł wziąć na cel odległe ponad dwa razy bardziej od irackich irańskie instalacje nuklearne.
Izrael użył w pierwszej fali nalotów ponad 200 samolotów, czyli większości swojej floty bojowej.