„Podróże służbowe w czasie fali upałów powinny być zabronione” – ten krótki komentarz widnieje pod zdjęciem z paryskiego dworca Gare du Nord. Co drugie połączenie ma opóźnienie albo zostało odwołane. Zdjęcie w social mediach publikuje znajoma na co dzień mieszkająca w Paryżu. Tłumaczy, że w czwartek jej podróż wydłużyła się dwukrotnie – z dwóch i pół do pięciu godzin w jedną stronę. Nie było już czasu, żeby przeprowadzić wszystkie spotkania i wizytacje. Ledwo przyjechała, już musiała wracać – i też nie obyło się bez przygód.
Podróże wysokiego ryzyka
Zdjęcie oglądam chwilę przed lotem do stolicy Francji, gdzie też wybieram się służbowo. Przez Europę Zachodnią przetacza się fala upałów, groźnych dla życia, zdrowia i infrastruktury energetycznej. Zdarzyło mi się podróżować latem z Genui do Warszawy – trwało to 38 godzin. Odwołano trzy z czterech samolotów, a jeden z dwóch pociągów zepsuł się w szczerym polu w środku nocy. W duchu zaklinam rzeczywistość, żeby tym razem los mnie oszczędził – ale szanse są niewielkie, bo do czynnika klimatycznego dochodzi ludzki, czyli planowany 3 i 4 lipca strajk francuskich kontrolerów lotów.
Chaos zaczyna się w Warszawie, kiedy dostaję SMS o odwołaniu jednego z dwóch lotów powrotnych. Jeszcze nie wyszedłem z domu, a już się zastanawiam, czy w ogóle to robić, bo może nie będę miał jak wrócić. Linia oferuje alternatywne połączenia, ale 12 godzin wcześniej, więc znalazłbym się w takiej samej sytuacji co moja znajoma: ledwo przylecę, już muszę wracać.