Oczekiwane z dużym zainteresowaniem spotkanie Donalda Trumpa z izraelskim premierem Beniaminem Netanjahu w poniedziałek w Białym Domu, zapowiadane jako ważny krok na drodze do zakończenia wojny w Gazie, najwidoczniej nie przybliżyło pokoju albo przybliżyło w stopniu minimalnym.
Po trwającej około trzech godzin rozmowie obaj przywódcy wystąpili przed mediami na tym, co miało być „wspólną konferencją prasową” – ale ograniczyli się tylko do oświadczeń, odmawiając odpowiedzi na pytania dziennikarzy. Podobnym epilogiem – fikcją konferencji prasowej, bo bez pytań – zakończyło się spotkanie prezydenta USA z Władimirem Putinem na Alasce 15 sierpnia, kiedy rosyjski prezydent nie zgodził się na żadne propozycje Trumpa w sprawie wojny w Ukrainie.
„Wielki dzień w dziejach cywilizacji”
Trump rozpoczął „konferencję” od oświadczenia, że spotkanie z Netanjahu było „historyczne”, że to „wielki dzień, może największy w dziejach cywilizacji”, chociaż nie uzasadniało tego nic, czego dowiedzieliśmy się potem o wyniku ich rozmów. Całe długie, prawie półgodzinne wystąpienie było typowym dla niego popisem pompatycznego pustosłowia i megalomańskiego samochwalstwa.
Przedmiotem spotkania z Netanjahu był ogłoszony w tych dniach 20-punktowy plan zakończenia wojny w Gazie, opracowany przez specjalnego wysłannika rządu USA na Bliski Wschód Steve’a Witkoffa przy pomocy zięcia prezydenta